Świnki morskie to urocze domowe stworzonka (kto tu wspomni o ich kulinarnych i medycznych zastosowaniach, tego uszczypnę!) Są wesołe, sprytne, czyste, łatwe w utrzymaniu, niewybredne, kontaktowe, przywiązują się do swoich ludzi i ich nie gryzą (no chyba że człowiek naprawdę na to zasłuży ;)) Działają wyciszająco, relaksują i bawią. Podobno sprawdzają się przy leczeniu depresji. Moja mama twierdzi, że psychicznie nie przetrwałaby ostatniego półrocza, gdyby nie obecność dwóch zabawnych świntuszek, które jej stale towarzyszą.
W ciągu ostatnich (już) kilkudziesięciu lat przez mój dom przewinęło się dziesięć świnek (najpierw pojedynczo, potem w parach, bo to bardzo towarzyskie zwierzątka i trzymane samotnie smutnieją). Najpierw była Api, którą dostałam na 15-te urodziny (tak! wtedy na urodziny nie dostawało się nowego smartfona! no dobra, nie było smartfonów...) Potem była przerwa (z kotem, a jakże), a następnie cała seria świnkowych lokatorek, a z jakiego powodu, o tym poniżej. Przepraszam, że tak długa ta opowieść, ale krócej nie dałam rady.
Kiedy moja córcia poszła do przedszkola, zaczęła (jak to kilkuletnie dzieci) przeziębiać się, przywlekać do domu i obdarzać rodzinę różnymi infekcjami górnych dróg oddechowych (znacie? znacie... no to czytajcie dalej). Nie byłam tym zdziwiona, bo wiedziałam, że odziedziczyła te skłonności po mnie. Sama - bywało - opuszczałam w roku szkolnym nawet 100 dni zajęć, a w środku zimy byłam wywożona w góry "dla poratowania zdrowia", na lekarskie zwolnienie, z oficjalnym zaleceniem uprawiania w tym czasie sportu w postaci jazdy na nartach.
Tak więc pewnego pochmurnego listopadowego dnia znowu zameldowałyśmy się z córką w osiedlowej przychodni pediatrycznej po typowy zestaw remediów (z załącznikiem w postaci bezradnego rozłożenia lekarskich rąk). I wtedy spotkało mnie zaskoczenie: dodatkowe zalecenie, które brzmiało / wyglądało tak:
- Proszę kupić córce morską świnkę i dbać o to, żeby miała z nią jak najczęstszy kontakt. To ma być koniecznie świnka morska, nie chomiczek, nie króliczek, żaden inny futrzak, tylko świnka.
Już miałam oprotestować to zalecenie (kobieta pracująca... rodzina, zaopatrzenie i prowadzenie domu w czasach totalnych niedoborów, tylko przysłowiowej kozy mi brakowało), gdy coś sobie skojarzyłam i zamiast zawołać "w żadnym razie!" zapytałam ostrożnie "a jak to działa?"
Lekarka powiedziała coś takiego (z pamięci cytuję, ale wiernie):
- Powszechnie wiadomo, że kontakt dzieci ze zwierzętami jest z wielu powodów pożyteczny, między innymi wzmacnia odporność i chroni przed alergiami. Każde stworzenie posiada swoją florę bakteryjną, a ta specyficzna dla morskich świnek powoduje u ludzi powstawanie przeciwciał dziwnym trafem tych samych, które zwiększają odporność na zakażenia górnych dróg oddechowych. Pani córka nie ma alergii na sierść, która byłaby przeciwwskazaniem, więc proszę spróbować tej drogi, chyba warto.
Nie trzeba mnie było dłużej przekonywać. Przypomniałam sobie, że ja sama przestałam się przeziębiać i łapać grypę niedługo po tym, jak trafiła do mnie Api. Cała rodzina odetchnęła wtedy z ulgą mówiąc o mnie "wreszcie z tego wyrosła!" Cuda-wianki...
Tak więc familia powiększyła się o morską świnkę. Po paru miesiącach przestała chorować nasza dziewczynka, przestaliśmy zakatarzać się i zaziębiać się my dorośli. Po kilku latach córka poszła do szkoły, a my (z uwzględnieniem świnki i psa, który pojawił się u nas w międzyczasie) przeprowadziliśmy się do innego mieszkania. Rozkład nowego lokum był taki, że naprawdę nie było tam sensownego miejsca na klatkę prosiaczka, więc gdy świnka dożyła swoich dni (około sześć lat, dość typowo), nie planowaliśmy następczyni. Do czasu...
Nasza odporność na przeziębienia i grypę utrzymywała się przez około pół roku, może nieco dłużej, a potem genetyczna karma powróciła. Toteż pewno dnia, gdy zostawiłam swoje zasmarkane, kaszlące i rozgorączkowane dziecko pod opieką babci, po drodze z pracy wstąpiłam do sklepu zoologicznego i wróciłam do domu z dwiema malutkimi świneczkami, całkowicie pogodzona z utratą stolika kuchennego, na miejscu którego postawiona została odpowiedniej wielkości klatka.
Córka przestała chorować. Przestaliśmy chorować my dorośli. Był taki rok, gdy szkoły w Polsce były zamykane z powodu grypy. W liceum córki przechorowali te grypę wszyscy poza nią jedną (a naprawdę bardzo starała się zarazić i dołączyć do chorych przyjaciółek). Tak to działało. I działa.
Nigdy nie szczepiłam się na grypę. I nie mam zamiaru. To nie znaczy, że jestem "antyszczepionkowcem". Mam przecież empiryczne dowody na to, że niektóre ze szczepionek się sprawdzają. Oczywiście jestem ostrożna (ale nie paranoiczna), bo koronawirusa nie bagatelizuję. Przede wszystkim dlatego, że odporność, którą nam dają świnki, może okazać się niewystarczająca (lub nietrafna). Po wtóre dlatego, że nie jest to dobry czas, żeby chorować na cokolwiek. Teraz nawet prosta interwencja chirurgiczna może okazać się ostatecznie tragiczna w skutkach.
W międzyczasie nieustannie poszukuję jakichkolwiek rzetelnych, naukowych, medycznych podstaw / uzasadnienia tego, co opisałam powyżej. Nie ma, nigdzie nic na ten temat nie ma. A żadnego peruwiańskiego szamana nie znam.
2021-03-18: korekta wypowiedzi lekarki (coś skreślone, coś dodane [z podkreśleniem]) po dyskusji, jaką ten cytat (z pamięci) wywołał tutaj:
https://www.salon24.pl/u/janmak/1119868,co-jest-bardziej-niebezpieczne-szczepienia-czy-globalne-oglupienie#comment-20307780
Podobno o człowieku świadczy to, kto się boi jego pytań i komentarzy. Moich pytań i komentarzy boją się (chronologicznie):
* Stary
* Renata Rudecka-Kalinowska
* Novalijka
* Francis.de
* trust and control
* Starosta Melsztyński
* slej2
* dziennikarzobywatelski
* fgb
* Iskra.SH
* norach
* Siff
* AndrzejR2
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości