OD AUTORA
TEKST POWSTAŁ KILKA LAT TEMU, GDY JUŻ NIE PRACOWAŁEM W URZĘDZIE. MÓJ "KWIK ANTYZASIŁKOWY" WYNIKA Z OBSERWACJI ZACHOWAŃ KLIENTÓW, A NIE ZE WZGLEDU NA ZAKOŃCZENIE PRACY.
POZDRAWIAM
AUTOR.
Męczące rozmowy z odpornymi na fakty i argumenty piankowymi ludźmi z piankowego świata zmotywowały mnie do napisania tych kilku zdań o systemie zasiłków społecznych, z uwzględnieniem programu 500+.
Przez kilka lat pracowałem w stołecznych wydziałach spraw społecznych i zdrowia różnych dzielnic, co, jak uważam, daje mi pełne prawo do tego, by wyrażać swoją opinię na ten temat. Ale zanim się rozpiszę, zacznę od przedstawienia kilku ważnych kwestii, które zarzucały mi pianki.
Nie czepiam się dzieci, wyrażam tylko żal z ich obecnej sytuacji i troskę o ich byt.
System 500+ i w ogóle system zasiłkowy w obecnej postaci według mnie jest wielkim błędem, który szkodzi ludziom (zwłaszcza dzieciom) w dłuższej perspektywie
Uważam za nieodpowiedzialne dawanie życia nowemu człowiekowi przy braku odpowiednich warunków materialnych pozwalających na jego godny rozwój
Tak jak wspomniałem, przez kilka ostatnich lat pracowałem w branży zasiłkowej. Wiele widziałem, z wieloma ludźmi rozmawiałem, wielu ludzi obsługiwałem. Widziałem wyraźnie, wszyscy pracownicy wydziałów to widzieli, wyraźny podział na trzy grupy ludzi.
Pierwsza, określam ją jako cywilizowani, normalni ludzie, którzy mają trudną sytuację życiową, bo na przykład nagle stracili pracę, grunt pod nogami, potrzebują wsparcia od państwa, chwilowego. Ostatnie słowo – chwilowe – jest tu kluczowe, ponieważ przyjdą, nieświadomi tego, na jakiego rodzaju wsparcie mogą liczyć, wstydzą się prosić, jednak nawet jak złożą wnioski i wsparcie zostanie im przyznane, nie uznają tego za ostateczne osiągnięcie życiowe: szukają nowej pracy, rozwijają się, chodzą na dodatkowe kursy, dbają o swoją przyszłość, by w kilka miesięcy (miałem przypadki krótsze niż kwartał) przychodzić szczęśliwi z rezygnacją z pobierania świadczeń, bo udało im się znaleźć pracę na tyle dobrze płatną, że nie kwalifikowali się ani na zwykłe zasiłki rodzinne, ani na 500plus (na pierwsze dziecko), ani na Fundusz Alimentacyjny, czy nawet becikowe, gdzie wówczas dochód na osobę w rodzinie nie mógł przekroczyć 1922 zł netto miesięcznie. Tacy niestety stanowili mniejszość, znikomą, zwłaszcza przy tej drugiej grupie.
Owa druga grupa, określam ją jako niecywilizowani, patologia, najgorsza i najniższa kategoria zachowań i cech ludzkich. Po zasiłki rok w rok przychodzili ich dziadkowie, rodzice, a teraz oni. Ledwo osiągnęli pełnoletność (zdarzały się przypadki nawet 15-16 lat), bez żadnej szkoły, bez żadnej pracy, z brzuchem, z kolejnym już dzieckiem. Rok w rok, z dziada pradziada – dochód z roku poprzedzającego okres zasiłkowy wynosił równe zero, jedyne formy z jakich się utrzymywali to wszelkie dostępne zasiłki wypłacane przez państwo i jakieś roboty na czarno, nie podlegające żadnej kontroli. W każdym bądź razie zero netto, zero brutto. Nauczeni doświadczeniem poprzednich pokoleń, jak ja to nazywam, wyssali zasiłki społeczne z mlekiem matki, korzystający ze wszystkiego. Jako, że od najmłodszych lat piją, palą, nawet w ciąży, ich dzieci rodzą się często z wrodzonymi wadami, kwalifikującymi je do zasiłków pielęgnacyjnych i świadczeń pielęgnacyjnych, wówczas łącznie 1453 zł na rękę miesięcznie. Do tego wszelki dostępny zakres zasiłków rodzinnych, od 89 do około 180 złotych na osobę plus dodatki: z tytułu niepełnosprawności, samotnego wychowania (ojciec bardzo często był nieznany – ciekawe w ilu przypadkach rzeczywiście, a w ilu tylko tyle co na papierze na potrzeby nie oszukujmy się – wyłudzenia świadczeń), w późniejszym wieku dodatki szkolne, na rozpoczęcie roku itp. Oczywiście wkrótce mające się narodzić dziecko z automatu otrzyma becikowe, bo matka jeszcze się zastanawia, czy na trzeciego jej faceta, będącym ojcem trzeciego jej dziecka nie wystąpi o alimenty, co prowadzi do automatycznego wystąpienia o świadczenia z funduszu alimentacyjnego, bo przecież trzeci tatuś, podobnie jak poprzedni, nie ma z czego płacić alimentów, więc czy z dobroci serca, czy przymuszony komornikiem, i tak nie zapłaci. A sąd potrafi wydać wyrok na 500 zł miesięcznie, albo i więcej, jednak fundusz wypłaca maksymalnie 500 zł. Gdy tak się podsumuje, najbardziej ogarnięci w temacie potrafią wyciągnąć od państwa około 5 tysięcy złotych miesięcznie na rękę, nie licząc oczywiście dodatkowego 500plus (pomijam tu oczywiście fakt, że bardzo rzadko uczciwie i ciężko pracujący przedstawiciel pierwszej grupy jest w stanie zarobić takie pieniądze). Do pracy taki niestety nie pójdzie, bo przecież nie mam szkoły, nie mam doświadczenia, mam x dzieci, kolejne w drodze. A zresztą, gdy wszyscy pozostali pracują, męczą się z pracodawcami-cebulakami, zusem, zawiłymi zasadami prawnymi, ślęczą od rana do nocy w pracy, wielokrotnie na kilku etatach, w domu będąc tylko gościem noclegowym, taki spędza całe dnie na poszukiwaniu nowych form wsparcia. Pytanie tylko, jaką przyszłość swoim dzieciom oferują tacy ludzie – w wiecznej wegetacji, w niedostatku, gdzie każdy zdobyty pieniądz wydawany jest bez zastanowienia, na przykład na wory nieoryginalnych “markowych ciuchów” (miałem taki przypadek, gdy ojciec ćpun i dwie lewe ręce – obecnie nie żyje, zaćpał się kilka lat temu na amen – jedną sobie złamał, odszkodowanie 5 tysięcy złotych w kilka godzin wydał na nieistniejącym już bazarze na stadionie dziesięciolecia na pochodzące stamtąd ciuchy wątpliwej jakości i pochodzenia). To jest smutne, przerażające wręcz, że tam gdzie największy niedostatek, tam najwięcej dzieci, z czego kilka ledwo chodzących, kilka noworodków na ręku i kolejne w drodze – wystarczy sobie przypomnieć typowe materiały interwencyjne różnych programów telewizyjnych, gdzie w ciężkiej biedzie, w rozwalającym się zagrzybiałym domku z toaletą drewnianą za stodołą siedzi matka otoczona wianuszkiem dzieci od kilku miesięcy do kilkunastu lat z obowiązkową pieśnią na ustach pod tytułem “ludzie dobrej woli pomóżcie”, a obok zatacza się, lub śpi z upojenia alkoholowego bohaterski ojciec wspomnianej gromadki, od lat pozostający bez pracy. Jak wspomniałem na początku, tego typu przypadki uważam za skrajną nieodpowiedzialność, bo zakładam, że tego typu formy spędzania wolnego czasu przejdą z pokolenia na pokolenie, co wnioskuje z historii przedstawicielki kolejnego pokolenia rodu zasiłkowego, która z dziewczynką o egzotycznym imieniu, typową Dżesiką, córką typowego ojca Sebixa lub N/N i typowej Karyny, przychodziła z wnioskiem o kolejne formy wsparcia, którego mimo upływu lat, wciąż nie potrafiła sama wypełnić poprawnie. Gdy 1 sierpnia zaczynał się kolejny sezon składania wniosków o świadczenia, lub gdy wprowadzano nowe formy, jak kosiniakowe – zastępujące zasiłek macierzyński dla bezrobotnych kobiet, co już samo w sobie stanowi kuriozum, czy samo 500plus, przed urzędem tworzyły się radosne komitety, o znanym od lat składzie, no chyba, że ktoś się wyprowadził w rejon innego ośrodka lub ich pociechy – będące cynicznie wykorzystywane jako jedyne źródło dochodu „inkubatory przedsiębiorczości” – zostały im w końcu odebrane. Bardzo często ich zachowanie powodowało, że my, pracownicy wydziałów spraw społecznych i zdrowia słyszeliśmy, jak za ścianą, korytarzem, ludzkie pojęcie przechodziło. Był jeden ambitniak, który już na prawie pół roku przed 1 kwietnia 2016 roku przychodził do wydziału z zapytaniem, czy już są dostępne wnioski o 500plus, a gdy już otrzymał, mało nie wyrywając sobie niczym cebulaki karpia na przedświątecznej promocji w Lidlu, przybywał wielce zniecierpliwiony oczekiwaniem na pierwszą wypłatę świadczenia, wielce oburzony faktem, że będzie dopiero w ostatni czwartek kwietnia, gdy ten ma już zamówioną dostawę super ekskluzywnych mebli na ostatni kwietniowy wtorek.
Trzecia grupa to ludzie wyjątkowi – godni najwyższego uznania i największego szczerego szacunku. To są ci, którzy do niedawna byli najgorszymi menelami, śmierdzącą brudną, zapitą do granic możliwości patologią, która w niemożliwych do opisania okolicznościach zerwali z nałogiem, ze starymi przyzwyczajeniami, z toksycznym towarzystwem, wyszli bądź sukcesywnie wychodzą na prostą. W mojej karierze pracownika stołecznych wydziałów spraw społecznych i zdrowia miałem tylko JEDEN taki przypadek. Gdy zacząłem swoją karierę w tej branży, przyszła do mnie para konkubentów, z dwójką dzieci, z wnioskiem o zasiłek rodzinny. Matka, przepita na amen, ledwie kontaktując odrywała głowę kilka centymetrów wyżej od rąk stanowiących dla niej chwilowo poduszkę po wielogodzinnym balu. Wyraźnie czuć było, że owa para ledwo odstawiła butelkę przed przyjściem do biura. Jakiś czas później przyszedł do mnie sam ojciec dzieci, konkubent, z informacją, że znalazł pracę, wstąpił do AA, rozszedł się z konkubiną, sądownie uzyskał pełnię władz rodzicielskich nad dziećmi (konkubina też walczyła – bezskutecznie, nawet przybyła raz z prośbą o wydanie kopii dokumentów z ich teczki), otrzymał pierwsze wynagrodzenie, które przyniósł celem weryfikacji, czy należą mu się jeszcze świadczenia – niestety nie mógł już liczyć ani na zasiłek rodzinny, ani na 500 zł na pierwsze dziecko – jego dochód znacznie przekraczał ustawowe limity. Do tej grupy zaliczam też dzieci swoich menelskich rodziców, które nie poszły w ich ślady, tylko wyrosły na ludzi – zamiast włóczyć się po alkoholowych libacjach dając pierwszemu lepszemu lub wszystkim obecnym w lokalu chłopom, siedziały w książkach, kończyły szkoły, a uzyskiwane do końca okresu kształcenia środki z Funduszu alimentacyjnego pobieranego zarówno od ojca pijaka i matki pijaczki racjonalnie, z głową oszczędzały na przyszłość, na poczet nowego, wolnego od trudnej przeszłości życia. Które zaraz po zakończeniu szkoły wyższej, z wysokimi ocenami znalazły dobrze płatną pracę, z której są w stanie utrzymać siebie, swoją rodzinę i jeszcze zaoszczędzić, pokazując jednocześnie Karynom i Sebixom, przedstawicielom młodego pokolenia drugiej grupy, że jednak, wbrew temu, co im się wydaje, można do czegoś dojść własną uczciwą pracą, a nie pozostawać z pokolenia na pokolenie na garnuszku państwa, nie ruszając ręką, nie kiwając palcem, bo się przecież nie opłaci.
Jak wspomniałem na wstępie, obecny system świadczeń społecznych jest wielkim błędem, który szkodzi ludziom. Nie biorę pod uwagę zasiłków pielęgnacyjnych dla osób starszych lub niepełnosprawnych oraz świadczeń pielęgnacyjnych, świadczeń opiekuńczych, wypłanych rodzicom dzieci niepełnospranych lub dzieciom niepełnosprawnych rodziców na opiekę nad nimi. Niepełnosprawność to losowe przypadki, na które nikt nie ma wpływu, pomijając te matki, które będąc w ciąży palą jak smoki i walą wódę bez opamiętania, ale no cóż – na szczęście sterylizacja patologii nie wchodzi w grę, bo jest zbyt okrutna, zła i nieperspektywiczna, biorąc pod uwagę przykłady ludzi z grupy trzeciej. Skandalem jednocześnie jest, że wspomniane świadczenia dla osób niepełnosprawnych bardziej przypominają jałmużny, niż jakiekolwiek godne pieniądze. Jednak z czego ma być więcej, gdy reszta idzie na “zawodowych zasiłkowców”.
Jedyną formą zasiłku jaką bym tylko lekko poprawił, jest Fundusz Alimentacyjny, wypłacany w zastępstwie rodzica, który ze swoich powodów nie płaci zasądzonych na dziecko alimentów. Problemem jest to, że długi dłużników alimentacyjnych rosną z dnia na dzień i tylko niewielki procent jest spłacany (zapomniałem dodać, że exmenel na bieżąco regularnie spłaca zadłużenie alimentacyjne na dziecko z innego związku, jakie mu narosło w trakcie meneliady – chwała mu za to). Błędem jest to, że wystarczy jedynie, by zainteresowany rodzic zjawił się raz na rok w dziale świadczeń, na tzw. wywiad alimentacyjny, powiedział płaczliwym, sztucznym głosikiem, że nie ma dochodu i odszedł jako wolny człowiek nie niepokojony przez nikogo, śmiejąc się perfidnie w twarz swojemu dziecku i wszystkim nam, pracującym na doraźne pokrycie jego długów. Tacy delikwenci powinni nie tylko trafiać do więzienia, jak zdaje się mają już niedługo trafiać (ciekawe czy Kucyk też trafi), ale do czegoś na zasadzie obozów pracy przymusowej, gdzie byliby zmuszani przez państwo do wykonywania prac społecznie użytecznych, których dochód szedłby bezpośrednio do dziecka i na spłatę zadłużenia.
Pozostałe świadczenia, w wersji skrajnej moich poglądów bym całkowicie zlikwidował, zyskiem z takiej operacji obniżyłbym jednocześnie koszty pracy i zmusił wszystkich cebulowych pracowników, by wypłacali pracownikom tyle, ile im by się zgodnie z nowymi zasadami należało. Jeśli brutto było 2800, netto 2000, a po zmniejszeniu kosztów pracy netto wyszłoby powiedzmy nawet i 2500 zł, to pracownik musiałby otrzymywać te 2500 zł na rękę, by nie było przypadków, że pracodawca płaci nadal 2000 netto, tylko się brutto cudownie zmniejszyło do 2300 zł.
Jednak mając świadomość, że w obecnych warunkach, przy takim poziomie spłeczeństwa „dej, hora curka”, jest to niestety praktycznie niemożliwe wprowadziłbym ogromne zmiany w zasadach warunkujących ich wypłatę.
Po pierwsze, osoby bezrobotne musiałyby wykazać w jakiś sposób, że starają się szukać zatrudnienia. Być może wprowadzić jakiś dokument, z którym chodziliby od pracodawcy do pracodawcy (oczywiście w granicach rozsądku, żeby nie było że osoba z niepełnym podstawowym idzie do kancelarii prawnej czy banku inwestycyjnego, by prawnicy i maklerzy napisali, że jej nie przyjmują, bo ma zbyt niskie kwalifikacje, a znając historię polskiej cebuli, nie zdziwiłbym się, gdyby i takie przypadki się zdarzały), którzy w końcu musieliby zatrudnić, no chyba żeby uznali, że osoba ma dwie lewe ręce i nawet do przysłowiowej łopaty się nie nadaje. Taki dokument byłby niezbędny do uzyskania prawa do zasiłku, przy czym co kwartał, celem dalszego wypłacania świadczenia, musiałaby osoba zainteresowana ponawiać całą operację, tak jak obecnie we wrześniu należy dostarczać zaświadczenie o podejmowaniu nauki w szkole średniej/wyższej, celem dalszego wypłacania dodatków z tego tytułu. Pieniądze zaoszczędzone z niewypłacanych zasiłków zatrudnionym osobom pozwoliłyby jednocześnie zmniejszyć koszty pracy takich nowych pracowników, przez co i tak, nie mieliby powodu ubiegać się o zasiłki.
Mam nadzieję, że rząd skutecznie zwalczy plagę częstych przypadków, gdy ludzie zwalniali się z pracy lub na lewo kombinowali z pracodawcami, żeby nie przekraczać o te kilka złotych progu pozwalającego uzyskać marne 89 złotych zasiłku rodzinnego na dziecko. W skrajnych wypadkach, nadzwyczaj wybitnych melepetów można by, podobnie jak przy funduszu alimentacyjnym, zaciągnąć do pracy na rzecz lokalnej społeczności – odśnieżania ulic, grabienia liści, czy oczyszczania chodników ze śmieci i innych odzwierzęcych niespodzianek. Zdaje się, że podobne rozwiązania wprowadziły swego czasu władze gminy Raciąż w województwie mazowieckim. Kto wie, może tego typu forma “zachęcania” do powrotu na rynek pracy zmotywuje zainteresowanych do rozsądnych działań.
Dodatkowo, wypłatę świadczeń dla dzieci w wieku szkolnym uzależniłbym od kilku dodatkowych czynników, w myśl zasady, że nic nie działa lepiej na opornych, niż metoda kija i marchewki.
Wymagałbym wspomniane już zaświadczenie o byciu uczniem/studentem. Jednocześnie połączone z danymi, dzisiaj, w dobie elektronicznych dzienników łatwymi do pobrania z systemu, o liczbie nieusprawiedliwionych nieobecności w roku poprzedzającym okres zasiłkowy. Jakakolwiek nieusprawiedliwiona nieobecność dyskwalifikowałaby delikwenta z prawa do świadczeń w ogóle lub otrzymywałby je w niepełnej formie. Oczywiście dodatkowym warunkiem, aby móc otrzymać świadczenie, byłoby to, że dziecko szkolne musiałoby zdać do następnej klasy oraz nie miało w swojej karierze żadnych rażących negatywnych zachowań, typu bójki, narkotyki, alkohol, fajki, gangsterka, czy inna “dziecięca patologia”. Chodzi o to, by “zmusić” zainteresowaną familię do lepszej opieki nad dzieckiem, a przy okazji, by dziecko miało szansę uzyskać jakiś start w życiu, niezależnie od tego, co mu rodzina oferuje.
W skrajnej wersji można by jeszcze dorzucić wymóg, by średnia ocen w roku poprzedzającym okres zasiłkowy nie była niższa, niż konkretny próg, podobnie jak w przypadku przyznawania stypendium naukowego. Jaki byłby to próg, oceniliby eksperci, którzy się na takich sprawach znają. Jednak z obawy przed cebulactwem, systemem “cioć i wujków” wśród nauczycieli, którzy sztucznie podbijaliby oceny swoim pupilom lub dzieciom swoich znajomych, lub systemem “wrednych małp i dziadów”, którzy po złości obniżaliby oceny i średnie nielubianych uczniów (czyt. “uwzięliby się na nich”) warto byłoby rozważyć opcję jakiegoś systemu sprawdzenia wiedzy i umiejętności nabytych w danym roku szkolnym poprzez jakieś formy zanonimizowanych testów, sprawdzanych przez niezależnych nauczycieli, z różnych szkół, jak dziś matury, opartych o podstawę programową.
Uzyskany przez ucznia wynik takiego testu, będący powyżej ustalonego przez ekspertów progu umożliwiałby pobieranie świadczeń w pełnej wysokości. A wynik niższy albo ograniczałby negatywnie na podobę obecnego systemu złotówka za złotówkę wypłacanie świadczenia, albo, w skrajnych przypadkach wybitnych melepetów, odbierałby je zupełnie.
Przy czym, przy tego typu testach nie brane byłyby pod uwagę żadne “dyslekcje”, dyskalkulie, dysgrafie czy inne dysmózgie. Wszyscy desperaci mogliby spróbować swoich sił w szkołach specjalnych, których uczniowie z automatu oceniani byliby w inny, odpowiedni dla nich, sposób. Pytanie tylko ilu śmiałków odważyłoby się zmienić szkołę na specjalną, oczywiście po obiektywnej weryfikacji, czy nadaje się do takiej szkoły, czy to tylko próba okantowania systemu – przy czym każdą próbą kantowania systemu odbeirałbym bezwzględnie prawo do otrzymywania wszelkich form zasiłków na okres powiedzmy dwóch lat.
Mam świadomość, że proponowany system jest radykalny, jednak jednocześnie wiem, że dzięki proponowanym zmianom upieklibyśmy kilka pieczeni na jednym ogniu.
Po pierwsze, przy jednoczesnym podniesieniu poziomu kształcenia i wymagań w szkole kto wie, może wzrosłaby inteligencja narodu, jego świadomość, i co obecnie przerażające, statystyki czytelnictwa.
Po drugie, dzieci nabywały by umiejętności, dzięki którym po zakończeniu szkoły nie zostałyby* dłużej w tym samym życiu jak do tej pory, tylko walczyły o swoją przyszłość, przedsiębiorczość, rozwój itp.
Po trzecie, rodzice dzieci, zwłaszcza ci z drugiej grupy, łasi na darmowy hajs, dbaliby, żeby te chodziły do szkoły regularnie, a nie szwendały bez sensu upadając coraz niżej w odmętach absurdu i patologii.
Po czwarte, zmniejszyłoby się bezrobocie, poprawiłby się stan gospodarki krajowej oraz gospodarstw domowych, przez co, stopniowo, można by było odchodzić zupełnie od systemu zasiłków społecznych.
Wyznaję zasadę, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, jeśli nie masz łóżka, złożymy się na materac. Jeśli go przepijesz, będziesz musiał spać na ziemi i radzić sobie sam. Nikt się nad tobą drugi raz nie ulituje, drugiej szansy nie da. Chyba że z dobroci serca, ale nie na krzywy ryj.
Wiem, że są wśród nas piankowi ludzie, którym nie przeszkadza perfidia zawodowych zasiłkowców, zawodowych wyłudzaczy oraz marazm, na który owi zawodowcy skazują kolejne pokolenie. Jednak, podobnie jak piankowi lewacy, chcący przyjmować uchodźców, powinni przyjmować ich pod swój dach, tak tutaj, piankowi obrońcy zawodowych zasiłkowców niech płacą im zasiłki ze swoich, nie moich i wielu podobnie racjonalnie myślących ludzi żyjących w Polsce.
*a przynajmniej część z nich, zawsze jeden nawrócony lepszy niż nikt
Inne tematy w dziale Społeczeństwo