Propaganda żeruje na pewnych slabościach naszego umysłu. Jedną z takich słabości jest niepoprawne stosowanie negacji, lub aplikowanie jej tam, gdzie ona w rzeczywistości nie ma miejsca.
Taką drogą ataku na religię obrał sobie jeden z przedstawicieli lokalnej watachy dawkinsynów Quasi zamieszczając na ich wspólnym blogu tekst dowodzący jakiejś urojonej nierozwiązywalnej sprzeczności pomiędzy religią i nauką. Tekst jest istnym majstersztykiem zamieszczania miałkiej i dalece rozmijajacej się z organoleptycznie postrzeganą rzeczywistością treści, opakowanej w niezliczoną ilość izmów mających nadać mu blask merytoryczności. Sam wystrzał okazuje się jednak zmokłym kapiszonem, gdy próbuje się wyekstrachować z tego izmowatego baroku esencję treści - zamiast złota dostajemy tombak!
Po pierwsze tekst dotyczy nie realnie istniejących konkretnych religii i realnej działalności naukowców, a tylko pewnych ich modeli. Konkretnie naszkicowane są dwa modele - idealnie działająca nauka, która sama weryfikuje i poprawia swoje błędy i jest otwarta na poszukiwanie wszelkiej prawdy. W opozycji do tego modelu przedstawieni są betonowo przywiązani do swoich niezmiennych ani na jotę dogmatów religianci, czyli takie parafiańskie zakute pały, które niczym barany z Folwarku Zwierzęcego beczące w kółko: 'Beeee!! Cztery nogi dobrze, dwie nogi źle! Beeeee!!', w podobnie bezrefleksyjny sposób trwają w przywiązaniu do dawno temu przyswojonych dogmatów, nie bacząc ani odrobinę na ich potwierdzalność przez rzeczywistość. Nic tylko raz przyswojona przypowieść o siedmiodniowym stworzeniu świata (swoją drogą przecież niewykluczona - możemy sobie już teraz wyobrazić technologię takie fałszerstwo umożliwiającą, włącznie z grzebaniem w odpowiednich skałach szkieletów dinozaurów etc.) jest dla całej populacji religiantów niepodważalną prawdą analogiczną w swojej sile do przekonaniu o istnieniu grawitacji, faktu, iż woda jest mokra, czy że walenie się młotkiem w palec powoduje ból.
Oczywiście w realu owe propagandowo niezwykle użyteczne modele zamieniają się na real właśnie, który do modeli ma się jak wycięty i posklejany z Małego modelarza modelik Ferrari do ryczącej i buchającej płomieniami z rury wydechowej Testarossy.
W rzeczywistości bowiem nauka nie tak znów łatwo i ochoczo porzuca błędne drogi i kierunki poszukiwań, szczególnie jeśli naukowcom żyje się z nich całkiem, godziwie, gdy na badaniu owych kierunków zbudowali swój prestiż, a także gdy owe kierunki są bardzo korzystne dla politycznych, czy innych sił, którym dają wymierne korzyści, jak choćby anegdotyczni już naukowcy udowadniający raz to wyższość masła nad margaryną, a raz odwrotnie. Z tych samych powodów niektóre kierunki badań, które zmierzają do ujawnienia prawdy pozostają w zamrożeniu, lub są sabotowane - co szczególnie wyraźnie mamy okazję obserwować w przypadku badań nad historią najnowszą Polski - patrz problem lustracji. Można także wspomnieć o humorystycznej nagrodzie Ignoble'a przyznawanej za prowadzenie najgłupszych, lub najbardziej niepotrzebnych, choć prowadzonych całkowicie zgodnie z naukową ortodoksją badań, i to przez etatowych funkcjonariuszy nauki, a nie jakichś naukowców samozwańczo-podwórkowych.
Warto także przy okazji podkreślić fakt, iż nauka nie może być na poszukiwanie wszelkiej wiedzy otwarta, bo oczywiście prowadzi to do zwyrodnień. Możemy postawić tysiące pytań, na które nie da się znaleźć odpowiedzi bez sięgnięcia po środki barbarzyńskie, ergo niedopuszczalne np. ile tortur może znieść człowiek. Nie jest to tylko hipotetyczna możliwość - nauka ma ręce splamione krwią niewinnych, jak chociażby badania doktora Mengele.
Powyżej widać więc, iż nauka nie działa tak znów idealnie, jak w wypacykowanym modelu. Analogicznie w przypadku religii - czy to w skali mikro, czyli poszczególnych członków wspólnot religijnych, jak i w skali makro, czyli całych systemów dogmatyczno-moralnych oraz instytucji na ich straży stojących. W obu tych przypadkach nieprawdą jest, iż ich zbiór dogmatów i, co może ważniejsze i częstsze - akcentów na nich kładzionych pozostaje niezmienny w czasie, czyli nieprawdą jest, iż model potwierdzany jest przez rzeczywistość.
Konkretnie w przypadku Chrześcijaństwa, a jeszcze konkretniej Katolicyzmu - nie jest obecnie chyba w ogóle istotne traktowanie dosłownie siedmiodniowego stworzenia świata. Myślący Chrześcijanin potrafi odnaleźć samemu miejsce, na którym postawiony jest główny akcent stawiany przez jego religię - jest nim moralność, a nie traktowanie Biblii jako podręcznika trygonometrii, biologii, astronomii, medycyny, geologii, chemii, czy fizyki. Biblia jest podręcznikiem godziwego, moralnego życia, a nie naprawy silników diesla. W samych Ewangeliach wielokrotnie wspominane jest, iż Jezus nauczał przypowieściami. Znaczy to, iż ojciec i jego dwaj synowie, z Przypowieści o Synu Marnotrawnym są pewną hipostazą, a nie konkretnymi postaciami historycznymi. Nie ma chyba w ogóle w Biblii zalecenia czerpania z niej wiedzy o świecie fizycznym, jest natomiast nakaz postępowania powiększającego ilość dobra na świecie.
Na koniec należałoby zawiązać pętelkę z naszkicowaną na wstępie manipulacją, jeśli ktoś jej jeszcze nie dostrzega. Tzw. racjonaliści stosują tę sztuczkę dość często - polega ona na postawieniu fałszywej dychotmii w pewien majeutyczny sposób - otóż deklarują się oni jako ci, którzy kierują się wyłącznie rozumem, zaś ci inni - religianci - różnią się przecież od nich. Sugerują wówczas dokonanie koniunkcji tych warunków (to ten majeutyczny element), z czego powstaje mniej więcej takie domniemanie: X kierują się rozumem, Y się od nich różnią, więc Y nie kierują się rozumem. Czym zaś się kierują konkretnie - to usłużnie jest mniej domyślnym podane przez Quasiego na tacy. Do tego dodaje się manipulacyjne niepoprawne negowanie zdań kwantyfikująych. Zaprzeczeniem zdania 'Dla każdego elementu X zachodzi Y' nie jest 'dla żadnego elementu X nie zachodzi Y', a tylko 'istnieje element X, dla którego Y nie zachodzi' (zaprzeczeniem zdania 'wszystkie samochody są czerwone' nie jest 'żaden samochód nie jest czerwony', a tylko 'istnieje samochód, który czerwony nie jest'). Przyznać trzeba, iż pewne zamieszanie wprowadza tu sam język polski, w którym stosujemy wielokrotną negację, co sprzyja popełnianiu błędu niepoprawnego negowania zdań kwantyfikująych, jednakże w przypadku wyszczekanych izmami dawkinsynów, wiarygodniejsze wydaje się domniemanie, iż posługują się oni świadomym wprowadzaniem w błąd. Owo niepoprawne stosownie negacji kwantyfikacji potęgować ma efekt opisany nieco wcześniej - ma spowodować wrażenie, iż skoro racjonaliści posługują się rozumem WYŁĄCZNIE, to religianci ANI ODROBINĘ - ot takie bezrefleksyjne życie polegające na niewyściubianiu nosa spoza wyuczonych dogmatów.
Oczywiście jest to kompletna bzdura - Kościół chyba od zawsze szukał równowagi pomiędzy wiarą i wiedzą oraz potwierdzania dogmatów przez empirię, bo przecież po cóż Bóg miałby nam dawać rozum, jak nie po to, by z niego korzystać (byle dobrze korzystać)?. W przypadku zaś napotykania rozbieżności - czasem i z oporami, ale zdejmował akcent z traktowania dogmatów dosłownego, na przenośne - patrz rewolucja kopernikańska. Ergo - zataczając jeszcze jedną pętelkę i odnosząc się do przedstawionego przez Quasiego modelu działania nauki - postępował wcale zgodnie z nim - przy napotkaniu rozbieżności postulatu z empirią dawał pierwszeństwo empirii i wycofywał się z postulatu, ujmując mu ważności.
Zważywszy na powyższe rozważania, po raz kolejny wychodzi mi na to, iż nabzdyczony pozorną merytorycznością tekst ma jeden walor - propagandowy, bo z prawdą mija się astronomicznie, zaś jakoś specjalnie rozwijający intelektualnie nie jest. Obnaża bądź najzwyklejszą niewiedzę (demaskuje rojenia jak to sobie racjonaliści WYOBRAŻAJĄ, jak religie działają), bądź jest ordynarną, acz płytką agitką - przywaleniem na odlew opakowaną w papier z encyklopedii pałą.
--
2008.06.04
NeG
Inne tematy w dziale Polityka