Otarłem się (O-tarłem, nie S-tarłem) na blogu dewotów Dawkinsa o wpisy Marcusa Crassusa (1 i 2). Zawierają one kilka myśli, ale na potrzeby tego wpisu interesuje mnie tylko jeden wąteczek, a mianowicie przekonanie, iż gdyby państwo nie stało na straży wolności i równości, to nieuchronnie prowadziłoby to to rozwarstwienia, czyli bogacenia się bogatszych i biednienia biedniejszych.
Ja już nawet pomijam oczywiste zaprzeczenie tej tezy przez rzeczywistość, bo przecież rewolucja przemysłowa i kapitalizm doprowadził do powstania i rozkwitu klasy średniej właśnie, a nie tylko bogaczy. Na potrzeby tego wpisu chciałbym odmalować nieco inną bajkę. Postaram się wejść do głowy Marcusa i wyłowić z niej elementy, które skłaniają go do takiego, a nie innego poglądu.
Model
Człowiek nie szkodzi sam sobie. Pogląd ten demofile uogólniają na całe społeczeństwo, z czego wychodzi im demokracja właśnie. Demokracja ma wedle nich działać sama przez się dobrze, bo przecież skoro człowiek sobie sam nie szkodzi to i ludzie sami sobie szkodzić nie będą. Demokracja zaś ma być narzędziem stojącym na straży tego nieszkodzenia - władza w rękach ludu działać ma jako automatyczny regulator unieszkodliwiania zagrożeń pochodzących ze strony rządu, czy innych. Jeśli np. miałoby wystąpić zagrożenie nadmiernym rozwarstwieniem, to lud sobie przegłosuje rozkułaczanie i nadmierne rozwarstwienie nie zaistnieje. Taki regulator Watta niby.
Do pewnego punktu zgodziłbym się z takim postrzeganiem, ale poza nim nie. Gdzie leży ów punkt. Taki model pomija zmienne, które są istotne dla jego działania, a pominięcie istotnych zmiennych prowadzi do nieprzystawalności modelu do zjawiska, które ma opisywać.
Pominiętym zjawiskiem jest długość drogi decyzyjnej i koncentracja władzy. Otóż zakładając, iż rzeczywiście są w społeczeństwie chciwe i pazerne hieny, to cóż stoi im na przeszkodzie dogadać się ze desygnowanymi strażnikami wolności? Długość drogi decyzyjnej, a konkretniej odległość skutków od przyczyn sprawia, iż bliższym interesem strażnika wolności jest dogadanie się z hieną, niż stróżowanie wolności. Tacy negatywnie odmalowani przez Marcusa bogacze wcale nie są przez system trzymani w ryzach, tylko wprost przeciwnie - to oni trzymają system. Oczywiście nie są hienami krótkowzrocznymi - nie pozwalają zorientować się krowie, że jest dojona, nie są nadmiernie chciwi, są pasożytem inteligentnym dbającym o kondycję żywiciela.
Koncentracja władzy i wynikająca z niej dostatecznie duża odległość władzy od obywatela sprawia, iż demokracja NIE DZIAŁA tak, jak w postulowanym modelu. Im większa odległość, tym łatwiej hienom system przejąć, czy skorumpować, bo efekty wyborów stają się coraz odleglejsze od samych wyborów.
Ergo - demokracja wcale nie zabepiecza przed patologiami rozwarstwienia, tylko wręcz przeciwnie - ułatwia bogatszym bogacenia się, poprzez skorumpowanie systemu. Tak więc wbrew domniemaniom Marcusa im państwo większe, silniejsze, tym gorzej zabezpiecza interesy swoich obywateli i demokracja wcale lepszego zabezpieczenia nie zapewnia. Zabezpieczenie owo jest tym gorsze, im więcej kompetencji ma państwo, im bardziej odległa droga od głosowania do efektu. System oczywiście nie załamuje się, tylko trwa w pewnej patologicznej równowadze, podobnie jak człowiek przyzwyczajony do noszenia plecaka z kamieniami nie załamuje się pod nimi (jeśli tylko ich masa nie przekracza udźwigu człowieka), tylko jest je w stanie nosić. Z pewnością jednak, bez owego plecaka byłoby mu lżej.
O ile więc autonomiczny czlowiek statystycznie sam sobie nie szkodzi, to uogólnianie tego poglądu na populację jest nieuprawnione, a wręcz błędne. Z uwagi na wydłużenie drogi przyczynowo-skutkowej demokracja staje się bardzo podatna na patologie, przed którymi ma rzekomo chronić. To zresztą żadna nowina - gdyby nasze nerwy nie przekazywały impulsów błyskawicznie, tylko np. z 5-cio minutowym opóźnieniem, to moglibyśmy sobie przez 5 minut przypiekać dłoń, zanim w ogóle byśmy to dostrzegli. Bezwładność demokracji jest takim opóźniaczem właśnie.
--
27.04.2008
NeG
Inne tematy w dziale Polityka