Historia jakich wiele.
Mam kolegę, który pracuje w branży produkcyjnej. Jedna z większych fabryk w Polsce w tej branży, a kolega pracuje w pionie informatycznym. Złożyło się, iż inny kolega (koledzy się na wzajem nie znają) pracuje w firmie softwerowej, która dla akurat tej branży robi pewien system informatyczny (dla potrzeb produkcji, choć to nie najistotniejsze). Był więc element zaczepienia do podyskutowania, a także okazja do podyskutowania przy konsumpcji.
Potykającym się językiem rozpocząłem koledze z branży wyjaśniać, że mam tego drugiego kolegę z firmy softwerowej. Gdy w końcu moje zdolności komunikacyjne zdołały przebrnąć przez próg percepcji kolegi z branży, jego oblicze rozjaśniło zrozumienie:
- Aaaaaa - XXX (nazwa firmy), robią YYY (nazwa poduktu), straaaaszne gówno!
W sumie dość standardowa odpowiedź, zważywszy na polską mentalność szczególnie. Kolega z branży jednak podchwycił temat i rozwinął go. Stwierdził, że systemu YYY nie używają, bo mają jakiegoś entuzjastę, który pisze im lepszy system, za grosze. Entuzjasta pisze za grosze, bo brak mu zdolności marketingowych. Kolega z branży wyjaśnił na czym polegają zdolności marketingowe:
- Bo XXX robi raz w roku promocję dla klientów - weekend w ZZZ (znany hotel w znanej miejscowości wypoczynkowej) - po 15 000 za pobyt.
Ufam, że kolega z branży wie co mówi, zarówno co do jakości produktów firmy XXX oraz entuzjasty, jak i co do marketingowych metod perswazyjnych używanych przez szefa firmy XXX, ponieważ z obiema dziedzinami ma do czynienia.
Zabobon merytoryczności.
Warto wspomnieć, że cała rozmowa toczyła się w kontekście wypierania lepszego przez gorsze, co jest właśnie słabością merytokracji. Jakie niby zabezpieczenia oferuje merytokracja w celu zapobiegania wypieraniu lepszego przez gorsze, poprzez używanie wobec sprawujących władzę merytokratów pozamerytorycznych środków perswazji? Przecież tacy dyrektorzy informatyczni firm z branży są pewnie niezgorzej merytorycznie przygotowani, ale - jak widać - merytoryczność przegrywa z pozamerytorycznymi środkami perswazji.
Problem motywacji jest wogóle pomijany przez różnej maści oszołomskich Racjonalistów. Wiedza i merytoryczność ma zdaje się w pojęciu Racjonalistów jakąś magiczną moc samospełniania, co wyraźnie denotuje zabobon. Mityczne rządy fachowców, merytokracja pomijają całkowicie kwestię motywacji owych fachowców. Sama fachowość ma być, zdaje się, gwarancją podejmowania przez nich merytorycznie uzasadnionych decyzji i takimi pierdołami, jak pozamerytoryczne perswazje w ogóle nie trzeba sobie głowy zawracać. A przecież na każdym kroku doświadczamy, że fachowiec na pozamerytorychne zachętny nie pozostaje obojętny. Merytoryczny dyrektor informatyczny wybiera bardziej osobistą i bezpośrednią zachętę czyli luksusowy weekend, nad mniej bezpośrednią, bo ogólną pomyślność firmy, bo gdyby wybrał produkt entuzjasty, to firma pewnie by na tym zyskała/zaoszczędziła, ale dla niego bezpośrednio korzyść byłaby znikoma, bądź żadna. Człowiek ma tendencję wybierania bardziej bezpośredniej i osobistej korzyści nad korzyść ogólną i/lub odleglejszą. Decydent drogowy mając do wyboru zlecić wybudowanie, czy remont drogi przez firmę rzetelną i stosującą pozamerytoryczne zachęty statystycznie wybiera oczywiście tę drugą. Śladowy ułamek uczciwych decydentów jest pewnie pomijalny. Co z tego, że on i milion innych ludzi stracą czas w korkach i pieniądze na częstsze naprawy samochodów. Suma strat rozkłada się bowiem na bardzo wielu - decydent i inni stracą po 100 PLN, ale za to decydent zyska w pozamerytorycznej zachęcie 1000 PLN - dla niego to czysty zysk.
Racjonalistyczne oszołomy albo wogóle problemu nie dostrzegają, albo traktują go pewnie jak jakiś nieunikniony dopust Boży, a przecież system da się uracjonalnić. Uracjonalnienie polega na przeniesieniu władzy jak najniżej - najlepiej do samych jednostek (prywatyzacja), bo samemu sobie na szkodę działać sensu nie ma. Sens ma zaś działanie na szkodę ogółu (w tym i sobie), ale z równoczesnym odebraniem jakiejś pozamerytorycznej zachęty, której wartość przewyższa stratę wynikającą z partycypacji w szkodzie ogólnej. Centralizacja władzy jest właśnie dlatego taka szkodliwa - bo korupcjogenna. Receptą na patologie władzy zcentralizowanej (choćby i merytorycznej) jest jej przeciwieństwo, czyli władzy rozproszenie. Gdzie tylko się da aż na sam dół, czyli do samych jednostek. Jeśli coś można załatwić na szczeblu państwa i województwa - nie załatwione będzie na szczeblu województwa, województwa i powiatu - na szczeblu powiatu, powiatu i gminy - gminy, gminy i dzielnicy - dzielnicy, dzielnicy i ulicy - ulicy, ulicy i jednostki - jednostki! Niestety zaś powszechnie żywiony jest jakiś atawistyczny, stadny zabobon rozwiązywania problemów na jak najwyższym, zamiast jak najniższym szczeblu. Zabobon ów skutkuje stworzeniem szerokiego pola do popisu dla korupcji. Merytoryczność nie jest tu żadnym rozwiązaniem, a tylko uracjonalnienie systemu. Zamiana systemu na taki, aby nie opłacało się nim oszukiwać. Oczywiście najgłupszym rozwiązaniem są wszelkie próby uszczelnienia systemu, penalizacji gorszych decyzji itp, bo - jak wszędzie - wkracza rynek i co najwyżej skutkuje to tym, że skuszony pozamerytoryczną perswazją merytokrata odpala część zachęty temu, kto ma nad merytokratą czuwać, bo przecież dlaczego ów ktoś również ma nie być na pozamerytoryczne zachęty łasy? Co z tego, że dostanie za ofiarne tropienie jednorazową premię 100 PLN, skoro zły merytokrata może mu zapewnić 1000 PLN na przymknięcie oka? To chora spirala, która donikąd nie prowadzi, poza upadkiem systemu w końcu, gdy pod merytokratę podłącza się nadzorca pierwszego rządu, pod tego nadzorca rzędu drugiego etc. W końcu łańcuszek jest za długi. Pominąłem tu całkowicie niebagatelny problem tego, że nadzorca wykonuje niepotrzebną pracę, zamiast pracy pożytecznej - przecież gdyby zamiast nadzorować wyprodukowałby np. lodówkę, to byłoby więcej lodówek na rynku.
Pewnym bliźniakiem merytokracjofilii jest uczciwościokracjofilia - czyli optowanie za rządami uczciwych, ale obie są takimi samymi utopiami, bo zaniedbują sedno problemu - czyli patogenność samego systemu. Gdy nie będzie opłacało się podejmować gorszych decyzji, to nie będzie się ich podejmować, bo niby w imię czego? Da to wymierne statystycznie efekty.
Zabobon merytoryczności to nie zbrodnia - to coś znacznie gorszego - to głupota.
--
NeG
12.12.2007
Inne tematy w dziale Polityka