Artur Nicpoń popełnił tekst o przejmowaniu władzy do lewaków. Chciałbym tutaj wyrazić swoją opinię o nim (tzn. tekście, nie Arturze ;).
0) Tekst Artura traktuje o przejęciu władzy od lewactwa, więc w dalszej cześci przeciwnik, to generalnie lewactwo. Władza zaś to władza polityczna.
1) Pod pojęciem siły rozumiem nie tylko fizyczną, czy zbrojną przewagę, ale także wszelkie inne możliwości uzyskania przewagi nad przeciwnikiem - spryt, przebiegłość, perswazja, uwiedzenie (tylko hetero, as far as I'm concerned) etc. Wszelkie sposoby umożliwiające narzucenie swojej woli przeciwnikowi - bo to jest przecież cel bycia silniejszym od przeciwnika w sensie przewagi fizycznej. Jeśli ów cel da się osiągnąć jakimkolwiek innym środkiem (np. hipotetycznym rzuceniem na przeciwnika uroku i uczynienia z niego bezwolnego zombie posłusznego wobec każdego rozkazu), to każdy z takich środków jest w tym rozumieniu siłą.
Siła to dostępny arsenał wszelkich środków umożliwiających narzucenie własnej woli przeciwnikowi.
Aby wygrać należy bądź samemu być silnym, bądź mieć słabego przeciwnika. Rozgraniczam te sytuacje celowo, aby zaakcentować pewne dwa bieguny.
Bycie samemu silniejszym jest dosyć oczywiste - jak się ma na skinienie nieznanych sprawców gotowych spuścić łomot, czy czołgi gotowe rozbić w puch niepokornego przeciwnika, to się jest od niego silniejszym i można mu własną wolę narzucać, czyli np. także przejąć z jego chciwych, lewackich łap rządy państwem.
No ale ani Artur, ani ja nie mamy takiej siły, w porównaniu do struktur państwa RP IV (w odworcie). Może gdybyśmy byli generałami w sztabie generalnym, czy choć mieli po dywizji specnazu gotowej skoczyć za nami w ogień, to możnaby taką opcję traktować poważnie, ale nie mamy - więc koło się zamyka i opcja wędruje do kosza.
Przejdźmy teraz do opcji słab(sz)ego przeciwnika. Najklasyczniejszym przykładem jest tu przejęcie władzy przez bolszewików. W odróżnieniu od przed chwilą wyrzuconego do kosza przykładu, w którym państwo jest w miarę stabilne i jako tako działa, a więc do zagrożenia mu jest potrzebna spora siła, metoda na bolszewika polega na siegnięciu po ładzę w momencie, w którym jest ona słaba - chybocze się i chwieje, jest w stanie anarchii i osłabienia. Gdy betonowe bloki leżą na sobie stabilnie, to oczywiście potrzeba siły buldożera, żeby je poruszyć i ich stabilności zagrozić, ale co innego gdy np. jest trzesienie ziemii i bloki już się chwieją. Bloki same z siebie są wówczas wytrącone ze stanu równowagi i do obalenia ich sterty wystarcza znacznie mniejsza siła, ale przyłożona w odpowiednim momencie i we właściwym miejscu. Tak dokładnie przejęli władze bolszewicy - w momencie zamętu i paraliżu władzy - grupa kilkudziesięciu, kilkuset zdeterminowanych facetów potrafiła przejąć całe państwo. Jest to więc druga opcja siłowa (w sensie klasycznym) przejęcia władzy.
... ale podobnie jak w pierwszym przypadku i ta opcja wędruje dla mnie do kosza, ponieważ zwyczajnie państwo w stanie rozchwiania (przynajmniej aż takiego rozchwiania) nie jest, zaś jako moralnie niedopuszczalne uważam próby wprowadzania państwa w stan rozchwiania, w celu przejęcia władzy, z uwagi na ludzkie ofiary. Dopuszczają taką opcję wszelcy terroryści i inni popaprańcy (jak bolszewicy właśnie), co to chcą sprowadzić na świat wojnę po to, aby więcej wojen już nie było i temu podobne bzdety. Ani nie jestem przekonany o skuteczności takiego postępowania z przyczyn pragmatycznych (bo jakbyśmy zaczęli rozchwiewać, to byśmy mieli przeciwko sobie ABW, CBA, wywiad, kontrwywiad, armię, policję etc i skończylibyśmy pewnikiem jak Butch Cassidy i Sundance Kid rozstrzelani przez armię boliwijską, czyli gówno byśmy wskórali), ale przede wszystkim odrzucam je, jako niedpopuszczalne moralnie w obecnych warunkach. Ludzie jakąś stabilizację mają, jakiś (choć powolny, bo spowalniany przeogromnym ciężarem lewackiego pasożyta) rozwój i przyszłość przed sobą także, tryumf lewactwa nie jest przesądzony, więc - IMHO okoliczności nie usprawiedliwiają o sięgnięcia po tak radykalny środek. Ba - niemal żadne okoliczności destabilizowania państwa nie usprawiedliwiają. Chyba tylko gdyby stało się ono tyranią niewolącą i eksploatującą własnych obywateli, ale na razie aż taką tyranią nie jest. Państwo pasożytuje na obywatelach, ale w moim odczuciu odrywanie pasożyta poprzez destabilizowanie państwa jest lekiem gorszym od samej choroby - to już lepiej pozwolić pasożytowi pasozytować, bo jest to mniejsze zło do totalnej anarchii.
Druga opcja więdruje więc do kosza, jako nieusprawiedliwiana ani okolicznościami ani rozsądkiem. Może gdy państwo samo się rozchwieje (upadek ZUS?, czy inny wariant argentyński), to okoliczności staną się usprawiedliwiające, żeby opcje drugą wyciągnąć z lamusa i odkurzyć, ale na razie jest ona niedopuszczalna, a na rozchwianie się IMHO nie zanosi - pasozyt się wycwanił i nie zarzyna już nosiciela tak dawniej.
... i sa to chyba jedyne opcje, w których siła rozumiana klasycznie (fizycznie, militarnie) może być w przejmowaniu władzy decydująca. Ani nie mamy z Arturem po dywizji czołgów, ani Polska nie chyli się pod ciężarem lewackiego pasożyta, więc opcje zwyczajnie odpadają, jak bądź nierealne bądź niedopuszczalne moralnie.
Pozostają inne rodzaje siły, ale one sprowadzają się do metod pokojowych, czyli właściwe przejęcia władzy metodami demokratycznymi (chyba, że Artur, bądź ja wynajdziemy jakieś starożytne zaklęcie wpływania na umysł, bądź wymyślimy aparacik podporządkowujący wolę).
IMHO pozostaje więc pozytywistyczna praca u podstaw, w celu przejęcia władzy demokratycznie - jako metoda na dziś, oraz w rezerwie metody siłowe, ale póki co odłożone do lamusa i do użycia wyłącznie wtedy, kiedy okoliczności zmienią się tak bardzo, iż ich użycie będzie i moralnie usprawiedliwione i pragmatycznie uzasadnione, co jest IMHO mało proawdopodobne, choć nie niemożliwe - kryzysik paliwowy, ZUSowski, jakaś przypadkowo wywołana wojenka może się wszak zdarzyć, choć nie życzę nikomu, aby sie one ziściły. To już lepiej przystać na to, żeby te lewaki pasożytowały na społeczeństwie.
--
NeG
13.11.2007
Inne tematy w dziale Polityka