Nie chodzi mi o tani chwyt zwykłego nazwania aborcji morderstwem.
Chodzi mi o pewne machinalnie czynione domniemania, coś, co chyba
można by określić mianem stereotypów.
Otóż potocznie mówiąc zabójstwo, morderstwo mamy na myśli coś odrażającego i brutalnego: strach i cierpienie ofiary, samoświadmość jej śmierci, być może jeszcze dodatkowe tortury jej zadawane.
Cierpienie ofiary wzbudza naturalny odruch sprzeciwu - jest cierpienie, jest ofiara, jest sprawca cierpienia, więc wszystkie warunki niezbędne do odrzucenia takiej zbrodni jako czegoś niehumanitarnego, nieludzkiego są spełnione - łatwo więc nazwać to zbrodnią odruchowo.
OK - ale wyobraźmy sobie humanitarnego zabójcę. Zabójcę który nie pastwi się nad ofiarą, nie strzela jej w pierś, nie podąża za nią ostentacyjnie, aby wzbudzić w niej strach, nie torturuje w żaden sposób swojej ofiary. Wyobraźmy sobie zabójcę i zabójstwo wykonane tak perfekcyjnie, że ofiara do samego końca nie jest niczego świadoma - ot kładzie się jak codzień spać i nie budzi się po prostu rankiem.
Ofiara nie cierpi fizycznie, bo zabójstwo może przecież być wykonane bezboleśnie, ani też nie cierpi psychicznie - bo przecież można zapobiec temu, aby ofiara o swojej nadchodzącej śmierci wiedziała, czy jakkolwiek ją poczuła.
Wyobraźmy sobie zabójstwo całkowicie humanitarne - czym takie zabójstwo różni się od aborcji?
Oczywiście natychmiast przychodzi na myśl rodzina/znajomi/bliscy - nie cierpi sama
ofiara, ale cierpi otoczenie, ale przecież łatwo - dla przejrzystości wywodu - przyjąć, że ofara była 100% samotnikiem, bez rodziny, znajomych, przyjaciół, bywają przecież tacy lub osobnicy dość do takowych podobni.
Nie ma poszkodowanego, więc nie ma zbrodni?
Czym zabójstwo humanitarne różni się od aborcji? Przecież niespełnione plany/zamiary/marzenia bolą tylko wtedy, gdy się ich niespełnienia doświadcza, a przecież nie mamy nic poza chwilą obecną i wspomnieniami wyłącznie. Tracąc jutro nie tracimy w pewien sposób nic, bo przecież jutra nie ma dopóty dopóki nie staje się ono dziś. Wraz ze śmiercią tracimy możliwość wspominania - chyba tylko ta różnica dzieli aborcję od zabójstwa, ale przecież to utrata czegoś, co znów jest zawarte dopiero w jutrze, czyli właściwie czegoś czego nie ma.
Poniekąd tak samo tracimy wszystkie niezrealizowane szanse w życiu: jeśli teraz na skrzyżowaniu pojadę w lewo, to będę miał kolizję z samochodem prowadzonym przez szałową laskę, dzięki której to kolizji ową piękność poznam i w końcu poślubię, a jeśli pojadę w prawo nie wydarzy się nic, ale w efekcie nie poznam szałowej laski i jej nie poślubię, czyli jakby coś tracę.
Chciałem parę linijek powyżej napisać, iż dla ułatwienia możemy zaniedbać przeżycia prenatalne, w porównaniu do przeżyć istoty świadomej, ale właściwie to niby dlaczego - wydaje się czasem, że właśnie okołonatalnie (pre?) jesteśmy chyba najszczęśliwszymi istotami na świecie. Błogość bijąca z twarzy niemowlaka bije chyba wszelkie późniejsze przeżycia. Bije przynajmniej swoją powszechnością - powszechność błogości u niemowlaków/dzieci pozostawia daleko w polu powszechność poczucia szczęścia w wieku późniejszym, wydaje się.
Tak, czy siak - nawet jeśli akcent położylibyśmy na tym, iż w sumie płód/niemowlak nie jest jeszcze świadomy swojego istnienia, zaś w okresie późniejszym ową świadomość nabywamy (przynajmniej świadomość intelektualną), to przecież i tak po pierwsze pozostaje możliwość opisanego przeze mnie zabójstwa humanitarnego, w wyniku którego świadomość nie cierpi, a po drugie jednak powszechne odrzucenie posiadania świadomości jako kryterium zabójstwa lub nie-zabójstwa człowieka.
W bajdurzącym nastroju
NeG
--
Przeniesione z pl.sci.psychologia 19.05.2007, wprowadzono drobne zmiany.
12.10.2007
NeG
Inne tematy w dziale Polityka