Wywarzałem otwarte drzwi moim poprzednim tekstem o prawdzie, poza tym doszło mi jeszcze parę przemysleń, więc pozwalam sobie popełnić tekst niniejszy.
Na dalszy użytek prawdę rozumiem tu wedle wikipedycznej definicji.
Mijać się z prawdą można na dwa sposoby: świadomie i nieświadomie. Świadome mijanie się z prawdą jest kłamstwem. Pośród zaś nieświadomego mijania się z prawdą można wskazać kilka przypadków:
a) 'plecenie'. Powtarzanie zasłyszanych zdań (nieprawdziwych) bez głębszego ich zweryfikowania, zwykle z powodu obdarzania źródła owych informacji zaufaniem.
b) ograniczoność umysłowa - bądź to intelektualna, bądź emocjonalna. Autyści na przykład - mający nienaruszony intelekt - często mijają się z prawdą w ocenie intencji innych osób nie rozumiejąc kontekstu emocjonalnego stając się często obiektem drwin i pośmiewiska biorąc dosłownie np. 'podpuszczanie' przez inne osoby.
c) błąd. Ten - trywialny - przypadek mijania się z prawdą umknął mi poprzednio. Przeprowadzając szkolne zadanie arytmetyczne popełniając w którymś z kroków obliczeń błąd otrzymany wynik mija się z prawdziwym.
Wewnętrznie sprzeczni racjonaliści
Do tekstu sprowokowały mnie obserwacje środowisk określających się jako racjonaliści. Pomimo deklarowanego obrzydzenia do religii racjonaliści wydają się zdradzać symptomy de facto sekty. Nie ma tu sprzeczności, bo i różne odmiany lewicy cechy sekty zdradzały - dewocja, zaślepienie guru etc. Ostatnio modnym guru sekty racjonalistów wydaje się Dr Dawkins, zaś - nie szukając daleko - na salonie wyznawcami Dawkinsa są Tomasz Łysakowski, czy Quasi. Zadziwia mnie w racjonalistach patrzenie przez palce na jaskrawą tendencyjność widoczną już na etapie dokonywania wyboru argumentów. Dawkins starannie omija dane niepasujące do postawionej przez niego antyreligijnej tezy. Gdyby Dr Dawkins popisał się takim samym "obiektywizmem", na jaki sobie pozwala dając upust swej antyreligijnej fobii, w swojej pracy naukowej, to jego wyniki natychmiast wyśmianoby jako rażąco nierzetelne. Ale gdy nierzetelność dotyczny religii - wówczas krytycyzm i obiektywizm nie jest wymagany i można go zaniedbać. Można mi oczywiście zarzucić infantylność, ale IMHO naukowiec powinien mieć pewien naturalny zmysł rzetelności, powinien być uwrażliwiony na tendencyjność i niemal organicznie jej nie znosić - najlepiej, by był uprzedzony wobec tendencyjności, wobec mijania się z prawdą i to we wszelkich sądach, jakie wypowiada. Sytuacja zaś wymagania od naukowca rzetelności wyłącznie w dziedzinie jaką uprawia, zaś poza nią nie jest dla mnie jakąś formą hipokryzji. Naukowiec powinien być kapłanem religii, której bóstwem jest Prawda. Tendencyjność, nierzetelność zaś to w myśl tej religii grzech i to śmiertelny, bo godzący w samo bóstwo. Rzekomi racjonaliści zaprzeczają swojemu racjonalizmowi tolerując tendencyjność i wychodzą na zwyczajnie uprzedzonych do religii. Religiofobia nie jest racjonalizmem, jak chcieliby tego racjonaliści - to jakaś groteskowa negacja biorąca się chyba z dziwacznie pojętego zanegowania religii: skoro religia jest oparta na dogmatach przyjmowanych na wiarę, to jeśli będe niechętny do religii, to będę adogmatyczny, czyli moje sądy będą oparte na faktach, a więc racjonalne. Religiofobia pełni tutaj role czarodziejskiej różdżki, która ma dowodzić (przez niepoprawnie rozumianą sprzeczność) racjonalności sądów racjonalistów.
Prawda, a nauka
Celem nauki jest poznanie prawdy. Jednakże racjonaliści prawdę rozumieją jakoś specyficznie. Dla nich prawdą jest nie to, co jest, a tylko to, co jest zbadane. Dla mnie - matematyka - na pewno jedno ze zdań 'nie istnieje życie pozaziemskie' i 'istnieje życie pozaziemskie' jest prawdziwe i nie ma tu nic do rzeczy, czy mamy jakiekolwiek przesłanki przemawiające za zachodzeniem któregokolwiek z nich. Prawda niezbadana jest prawdą czekająca na odkrycie, a nie jakąś nieprawdą, półprawdą, czy quasi prawdą. Dla racjonalistów taka prawda zdaje się jednakże być jakimś gorszym rodzajem prawdy - aż tak kiepskim, że na miano prawdy nie zasługuje. Ta niechęć wydaje się mieć emocjonalną etiologię - to jakaś, niezrozumiała dla mnie, awersja do zajmowania się niepoznanym, a przecież nauka to właśnie poznawanie niepoznawanego - więc tkwi w tym sprzeczność: czujemy odrazę do niepoznanego, bo jest nienaukowe, ale chełpimy się, iż lubimy naukę, której celem przecież jest poznanie niepoznanego. Groteska na miarę Monty Pythona z tego bije - to jakaś próba zachowania ciastka z równoczesnym zjedzeniem go.
--
NeG
16.09.2007
Inne tematy w dziale Polityka