Prawdą jest to, co jest.
Moim małym rozumkiem doszedłem do 3 przyczyn mijania się z prawdą:
1) Plecenie bez głębszej refleksji. Osoba plotąca jest przynajmniej przeciętnie inteligentna, ale w temat się nie wgłębiała i powtarza zasłyszane skąd, a fałszywe, slogany. W takim przypadku nie można mówić o złej woli osoby rozmijającej się z prawdą takie plecenie trudno nazwać kłamstwem, o ile przyjmie się definicję kłamstwa podobną do chrześcijańskiej definicji grzechu: kłamstwem jest świadome rozmijanie się z prawdą. Jest to rodzaj niechlujności umysłowej. Wypadek z niechlujstwa to jednak inny kaliber, niż sabotowanie prawdy z premedytacją.
2) Upośledzenie umysłowe. W takim przypadku nie chodzi tylko o ułomność aparatu logicznego, o zwykłą 'tępotę', znikome IQ. Inną - mniej oczywistą postacią takiej ułomności jest upośledzenie innych cześci umysłu. Osobnik może mieć wysokie IQ i być całkiem inteligentny, ale np. najoczywistsze mechanizmy emocjonalne człowieka (a jesteśmy maszynami emocjonalnymi, a nie rozumowymi - jak niektórzy sobie roją) mogą być dla niego niezrozumiałe jak dla Murzyna istnienie śniegu. Warte podkreślenia jest IMHO, że nie tylko upośledznie apartu logicznego naszego umysłu ospowiada za ten przypadek, ale może on wynikać także z upośledzenia innych funkcji. Ten przypadek rozmijania się również trudno nazwać kłamstwem, ponieważ rozmijający się nie ma świadomości mijania sie z prawdą - on wierzy w konstrukty, które podpowiada mu jego umysł. Popełnia w rozumowaniu błędy, których istnienia wogóle nie jest świadomy.
3) Kłamstwo klasyczne. Osobnik posiada zarówno niebędne informacje (a więc 1. odpada), jak i właściwie je interpretuje (odpada więc 2.), zaś rozmija się z prawdą z pełną premedytacją. Oczywiście robi to w jakimś celu. Od najprymitywniejszych (chęć robienia na złość) do poważniejszych - odnoszenia z kłamstwa jakichś wymierniejszych korzyści.
Biorąc powyższe pod uwagę należałoby pamiętać, iż nie każde rozmijanie się z prawdą jest kłamstwem, a wydaje się, iż do takiego stawiania sprawy mamy powszechnie skłonność: prawda i fałsz. Fałszywy i zakłamany to praktycznie synonimy, które płatają czystości naszego aparatu pojęciowego złośliwe figle.
Nie każdy rozmijający się z prawdą jest więc kłamcą.
A teraz odrobinę o samej prawdzie. Prawdą traktuję podobnie do trafienie w 10 w tarczy. Prawda to sąd odpowiadający w 100% rzeczywistości (jeśli to sąd dotyczący rzeczywistości). Ważne jest, aby odróżnić trafienie od sposobu jego osiągnięcia. Wszyscy za pewne znamy anegdotę o 100 małpach tłukących w 100 maszyn do pisania. Pozwole sobie ją zmodyfikować - niemowlak bazgrzący pisakiem po kartce może przypadkowo wyrysować wzór chemiczny lekarstwa na raka - nie jest wówczas oczywiście jego odkrywcą, ale - ponieważ trafił w 10 - takie zjawisko jest prawdą. Można tkwić w prawdzie nia mając ani jednego argumentu na jej poparcie. Celowo ten aspekt podkreślam, nie po to aby bagatelizować wagę owych argumentów, bo oczywiście w rzeczywistości ważniejsze jest nie jednorazowe osiągnięcie, a powtarzalność, a tę zapewnia najczęściej zrozumienie zjawiska. Choć z drugiej strony - przez stulecia chorym przynosiły ulge specyfiki, których skład chemiczny poznaliśmy stosunkowo niedawno - więc owego poznania nie przeceniajmy.
Podkreślam ten aspekt, ponieważ zdarzyło mi sie ostatnio napotkać sporawo osób, które utożsamiały prawdę ze zrozumieniem - najcześciej byli to różnego rodzaju 'racjonaliści'. Różniło nas podejście to prawdy mi.in. Dla mnie, jako dla matematyka, jedno ze zdań 'nie ma życia pozaziemskiego' i 'istnieje życie w kosmosie poza ziemią' jest napewno prawdziwe, zaś dla owych racjonalistów prawdą było tylko to, co jest zbadane, ergo stwierdzenie 'nie ma życia w kosmosie poza ziemią' traktowali oni jak prawdę właśnie, co oczywiście budziło mój głęboki sprzeciw, ponieważ waga argumentów przemawiających za oboma tezami jest podobna, więc IMHO tak samo racjonalne jest żywienie przekonania, że życie pozaziemskie istnieje, jak i przekonania przeciwnego.
Dlatego też - zataczając pętle - wracam do 'motta' - wedle mnie prawdą jest to, co jest, a nie to, co poznaliśmy i ze zrozumieniem tego rozróżnienia zdają się mieć niektórzy problemy. Moje doświadczenie podpowiada mi, że do tego drugiego rozumienia prawdy - jako wypowiadania tylko zdań poznanych i zbadanych - tendencję mają lewacy - dla nich nieudowodnione, czy niepoznane to praktycznie to samo, co nieprawdziwe, nieistniejące - zupełnie jakby to moc do istnienia życia pozaziemskiego dawało owemy życiu nasze zbadanie, a nie ono samo z siebie, co jest oczywistym absurdem. Życie pozaziemskie istnieje, albo nie, a nie zaistnieje dopiero wtedy, gdy je poznamy i zbadamy. Oczywiście lewackie rozumienie zbadania i udowodnienia to osobny temat.
--
NeG
Inne tematy w dziale Polityka