Tylko to jest piękne, co się komuś podoba.
Jeśli nie liczyć handikapu wynikłego z wyzwolenia się Polski ze strefy imperialnej dominacji ZSRR, który dał piosence Edyty Górniak drugie miejsce, polskie występy na kolejnych finałach Eurowizji należy oceniać jako kompromitujące i żenujące.
Kiepsko było, kiedy sprawę wyłonienia wzięli w swoje ręce dziennikarze muzyczni, z Wojciechem Manem na czele, jeszcze gorzej, kiedy wyboru dokonywali widzowie, a przyzwoite miejsce ekscentrycznego Szpaka to zdaje się klasyka wyjątku potwierdzającego regułę.
Spróbujmy więc postawić diagnozę powodu zapaści polskiego rynku muzyki pop w ton słów znanego kupletu: „śpiewać każdy może”.
Zatem nie podlega dyskusji:
„Śpiewać każdy może, jeden lepiej drugi gorzej ...”
Ba są nawet takie narody, które śpiewają przy każdej okazji, o zgrozo często w grupie, czyli chórem.
No bo jak się śpiewa, to wykonywana robota „idzie śpiewająco”, a jadło i napitki smakują lepiej, a nawet wojakom lepiej i raźniej się maszeruje.
Nic więc dziwnego, że pazerni kapitaliści szybko skopiowali żeglarski patent na fuchę szantymena, którego zadaniem było za pomocą śpiewu koordynowanie czynności załogantów, zwłaszcza wymagających wysiłku grupowego, takich, jak obsługa olinowania statku. Pojawili się więc etatowi zapiewajły, których zadaniem było nadawanie robotnikom pożądanego rytmu pracy za pomocą intonowanych piosenek. Również generałowie szybko zauważyli, że śpiew pomaga żołnierzom podczas długich marszów, gdyż nie tylko dyscyplinuje rytm, ale usprawnia oddech, więc śpiewający pododdział będzie mniej wyczerpany marszem, niż maszerujący po cichu. Nieco inaczej zagadnienie rozwiązywano w ZSRR. Partia nie mogła sobie pozwolić na utratę kontroli nad tym, co mogliby przemycić w słowach piosenki zapiewajły, więc postawiono na radiowęzły. W ZSRR na frontach robót muzyka i piosenka płynęła z głośników radiowęzłów, zwanych też „kołchoźnikami”.
Zatem nie tylko każdy śpiewać może, ale nawet robić to powinien.
… „Ale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi”...
I tu zbliżamy się do sedna niepowodzeń polskich reprezentantów na festiwalach Eurowizji.
Aby produkcja muzyczno-wokalna nie powodowała wśród jej słuchaczy popłochu, podobnego do reakcji biesiadników na występy pani Edite w kultowym serialu „Alo! Alo!”, produkujące się publicznie artychy powinny mieć nie tylko „parcie na sitko’, ale przede wszystkim poczucie rytmu, tonacji, przyzwoity słuch muzyczny, (niekoniecznie absolutny), a wszystko to poparte arkanami wokalistyki.
A jeśli produkuje się ze sceny, trzeba do tego dodać odpowiednią choreografię i dobrany do niej kostium.
Zatem o ile uprawianie wokalistyki na potrzeby własne powinno być limitowane jedynie wytrzymałością nerwową otoczenia, o tyle od profesjonalnych wokalistów dziś wymaga się nie tylko odśpiewania kawałka, ale zrobienia tego tak, aby „wykon wyrwał z gaci słuchaczy”.
... „Jak mnie tylko co wzruszy, rzuca mi się na uszy”…
Może to brzmi banalnie, ale KAŻDA dobra piosenka powinna opowiedzieć jakąś historię. Ta reguła jest obecna nawet w tak, wydawałoby się banalnej piosence dla dzieci jak „Wlazł kotek na płotek”, więc aby piosenka zapadała w pamięci, MUSI mieć dobrą warstwę tekstową, niekoniecznie wyrafinowaną.
… ”Będę z wami szczery, ja wybrałem drogę kariery”…
I to zaczynają się schody. W Polsce szalenie trudno jest przebić się dobrym wokalistom, a jeszcze trudniej zespołom muzycznym. Obok talentu trzeba mieć pieniądze na zakup potrzebnego sprzętu, a także opłacenia miejsca do prób. Jeśli nie ma się rozrzutnych rodziców lub krewnych, trzeba mieć sponsora i tu wchodzimy na bardzo śliską ścieżkę moralną!
W Polsce nie ma dziś nic za darmo, a uznane za bolszewicki relikt terenowe domy kultury zostały zdegradowane do wulgarnych dyskotek, nastawionych na agresywną komercję. Tam raczej nie powstaną nowi: „Breakout`ci”, „Niebiesko-Czarni”, „Czerwone Gitary”, a tym bardziej „Maanam”, że wspomnieć rozpoznawalne poza Polską formacje. Tam nie rozwinie się talent na miarę Czesława Niemena, czy Olgi „Kory” Jackowskiej-Sipowicz, ani Ryszarda Ridla,
tam króluje odpustowa tandeta, w najlepszym wypadku pokroju Sławomira i jego małżonki, bo przy ich muzyce „lepiej wchodzi”.
… „Będą dawać mi kwiaty, będę teraz bogaty” …
Niestety, taki jest właśnie cel większości polskich zapiewajłów. Liczy się życie celebryty, „kasiwo” a nie poziom artystyczny.
Nasi estradowcy po prostu odwalają pańszczyznę, wychodzą na scenę lub wchodzą do studia nie po to, aby stworzyć nowa jakość, ale tylko po to, aby tm sposobem zdobyć środki na wystawne życie.
Wiec niech nikogo nie dziwi, że obrali dwie alternatywne drogi uzupełniania szybko trwonionych zasobów finansowych:
-kopiowania, w maksymalnej dopuszczonej Prawem autorskim ilości, cudzych pomysłów
-smędzenia wygenerowanych przez programy komputerowe bitów.
Pierwsze żałosne, drugie ciężkostrawne.
Pora wskazać powody, dla których tegoroczny występ polskiego reprezentanta na Eurowizji`2019 okazał się kompromitująca klapą. W tym celu, nie bacząc na to, że podbije takim zachowaniem licznik YouTube, Zorro poświęcił swój czas i poczucie estetyki, na zapoznanie się z polską propozycja konkursową i stwierdza, oczywiście subiektywnie
ZAMYSŁ UTWORU delikatnie pisząc, banalny. Ot grupie hożych dziewoi „pali się pod spódnicami”. Zjawisko stare jak Ludzkość, a temat mocno oklepany na wszelkie tonacje i akordy. Aby na tej tematyce zaistnieć naprawdę dziś trzeba się mocno wysilić. Ale tu nikt nawet wysilić się nie próbował.
SCENOGRAFIA, ża-ło-sna, godna politowania. Zaprojektował ją pewnie jakich masochista estetyczny! Ani to strój ludowy, ani kostium sceniczny! I TA SIECZKA NA GŁOWACH! KOSZMAR! Czy nikt z ferajny prezesa Kurskiego nie widział jak wygląda starannie wykonany wianek?! Toż to lepiej by się dziewoje prezentowały w wojskowych hełmach z roślinnym kamuflażem.
CHOREOGRAFIA, jeśli brak choreografii uznamy jako jakąś formę choreografii, to mieliśmy do czynienia z formą dadistyczno-prymitywistyczną. Czyli czymś na poziomie produkcji przedszkolnych starszaków z okazji Dnia Matki.
ARANŻACJA, po prostu NIEPROFESJONALNA!
Śpiewanie unisono nietemperowanymi głosami uchodzi jedynie przedszkolakom i to nie z przedszkola muzycznego.
Zasada jest prosta, jeśli utwór wykonuje więcej niż jeden wokalista, to śpiewać powinni z podziałem na głosy. A jeśli nikt z ferajny prezesa Kurskiego nie wie jak to się robi, Zorro poleca nagrania „Filipinek”. Jakby ktoś nie wiedział, „Filipinki” były chórem średniej szkoły muzycznej, więc wiekiem i wykształceniem odpowiadały dziewojom wysłanym do Izraela.
W efekcie mieliśmy coś co jedynie drażniło słuch, ale do poziomu Krzysztofa Pendereckiego jeszcze temu bardzo daleko.
Co do okazania było. Amen.
Zorro.
Inne tematy w dziale Kultura