„Pierwszy milion dolarów zawsze trzeba ukraść”
Jan Krzysztof Bielecki, natenczas ...premier Polski
(W Warszawie, na przykład, za pomocą reprywatyzacji).
W Warszawie wrze, bo zblazowane sezonem ogórkowym`2016 polskojęzyczne media „odkryły Amerykę” iż w Stolycy źle się dzieje, a źle się dzieje, bo po majątek komunalni zaczynają sięgać powiązane z Magistratem sitwy, posługując się metodą „na spadkobiercę”, łudząco podobnej do ulubionej „wyrwy” stosowanej przez polskich studentów, zwanej „na wnusia”.
Różnica między metodami sprowadza się tylko do dwóch detali:
PIERWSZY, mało istotny, to ten, że wysłannik, nazwijmy to, będącego w potrzebie wnusia, atakuje nie powalone demencja starczą osoby prywatne, ale leniwych i gnuśnych urzędników municypalnych, którzy w trosce o spokój pracy lub za odpowiednie dla ich pozycji „dowody wdzięczności”, pewnym środowiskom wierzą bezdyskusyjnie.
DRUGI, społecznie groźny, sprowadza się do tego, że gminy pozbywają się w ekspresowym tempie przynoszącego spore pożytki majątku komunalnego, rekompensując sobie braki w kasie rozbojem prawnym, w postaci coraz to wyższych podatków i grasujących po ulicach patroli miejskich drabów, nękających głównie takie osoby, które stać na płacenie mandatów za drobne wykroczenia.
Sprawa jest poważna ale nie tyczy tylko Warszawy, ale praktycznie WSZYSTKICH większych miast w Polsce, tyle, że w Warszawie, z powodu coraz brutalniejszej walki o samorządowe synekury, o wiele wyższe od państwowych, została zerwana nieformalna koalicja PO-PiS, więc Durny Naród dowiedział się nieco więcej na temat tego, jak grupa dobrze wykształconych i bywałych gospodarczych zbójów okrada z majątku resztę mieszkańców.
Ale zostańmy przy Warszawie i rzetelnym naświetleniu gorszącego przewały na nieruchomościach.
Zacznijmy od początku, czyli od lokowania miast w Europie w czasach feudalnych.
Ówczesny stan prawny był taki, że grunty mogły mieć TYLKO jednego z dwóch właścicieli:suwerena, władającymi nimi wedle własnego uznania poprzez zhołdowanych mu możnowładców,
albo kościół, którego kurie biskupie, lub zakony były na prawach świeckich możnowładców, ale zhołdowanych Papiestwu.
Jedni i drudzy mogli lokować miasta wedle własnego uznania, czyli wydzielić ze swoich włości obszar, na którym ustanowiwszy zarząd grodzki, a jego mieszkańców, w zamian za prawo do osiedlenia się, zobligować do praktykowania szeroko rozumianego rzemiosła lub handlu. Oczywiście od miast pobierali wcześniej ustanowiony podatek. Lokalizacja miast odbywała się też na drodze nadawania praw miejskich istniejącym wsiom lub osadom na podgrodziach, jednak ZAWSZE ten proces odbywał się wedle kilku, algorytmów postępowania prawnego.
Nie mniej grunty miejskie NADAL formalinie należały do suwerena miasto lokującego, jednak administrowane były już przez niezależne władze grodzkie.
Miasto, bez zgody suwerena, nie mogło nikomu sprzedać gruntu mogło jedynie dzierżawić wieczyście, czyli na 99 lat, mieszczaninowi działkę, co ważne, z prawem przedłużenia przez spadkobierców dzierżawy.
Sytuację mocno skomplikowała rewolucja przemysłowa, która doprowadziła do niekontrolowanego rozszerzania się terenów miejskich na tereny o innej strukturze własności, niż istniejąca w granicach dawnych miast. W efekcie czego obok terenów należących do miast, pojawiły się obszary należące do konkretnych osób, a nawet do osób prawnych, które za odpowiednią daninę płacona na rzecz miasta, mogły korzystać z infrastruktury miejskiej, w tym dzierżawić grunty miejskie, na przykład w celu postawienia kamienicy czynszowej.
W efekcie tych procesów, na przestrzeni wieków, z kolejno lokowanych miast, oraz łączących je terenów prywatnych, ukształtowała się dzisiejsza Warszawa, w której dawne lokowania miejskie, na przykład: Wola, Mariensztat, czy Marymont, stały się dzielnicami metropolii, w której własność komunalna, państwowa i prywatna utworzyły trudny do ogarnięcia zbiór działek.
Teraz przejdźmy do czasów 2 wojny i czasów powojennych.
Jak wiadomo, Warszawa solidnie ucierpiała, zwłaszcza od zbrodniczych nalotów Luftwaffe, już podczas kampanii Wrześniowej. Sytuacje pogorszył dekret generalnego gubernatora Franka, który zabronił odbudowy zniszczonych budynków, z wyjątkiem należących do Niemców, lub kościołów. A gubernator Frank taki dekret wydał, bo jego zamiarem było sprowadzenie warszawy do góra 50. tysięcznej siedziby terenowych władz okupacyjnych, przenosząc stolicę G.G. do Krakowa. Kolejna fala zniszczeń zabudowy miała miejsce przy okazji Powstania w Getcie, zaś akcja pacyfikacji Powstania Warszawskiego uczyniła z centrum lewobrzeżnej Warszawy obszar rumowiska, z którego sterczały kikuty przepalonych ścian.
Pojawiające się dziś twierdzenia, że te zgliszcza można było odremontować, a nie wyburzać, to tylko ordynarne kłamstwa, rozsiewane głównie przez tych, co na odszkodowaniach zaplanowali zbić fortunę.
I tu pojawia się wręcz opluwany, jako kwintesencję bolszewickiego terroru, Dekret Bieruta, na mocy którego zniesiono dotychczasowe prawa własności gruntów położonych w objętych wojenną pożogą dzielnicach Warszawy.
Mało kto jednak wie, a jeszcze mniej ma ochotę ten fakt przyjąć do wiadomości, że prezydent Bierut skorzystał z rozwiązania, jakie po 2 wojnie światowej stosowano w całej Europie Zachodniej w zrujnowanych działaniami zbrojnymi miastach, takich jak Amsterdam.
Rzecz w tym, że to na właścicielu, albo dzierżawcy działek budowlanych ciąży i to pod rygorem wywłaszczenia, powinność uprzątnięcia ruiny!
A uprzątnięcie ruiny czasem kosztuje niewiele mniej, niż wzniesienie tak zwanego stanu surowego, zwłaszcza, kiedy w okolicy jest gruzu pod dostatkiem, więc nie ma gdzie tego balastu tanio upchnąć.
Państwo lub władze municypalne są w lepszej sytuacji, bo mogą posłużyć się przy odgruzowywaniu pracą: jeńców lub więźniów, a nawet wojskiem, ale osoba prywatna ma tylko jedno rozwiązanie, po prostu zakupić usługę, jeśli sam nie ma potencjału, aby uporać się z ruiną.
Nie inaczej było w powojennej Warszawie, gdzie przedwojenni właściciele praw do działek zwykle nie byli w stanie własnymi mocami uporządkować nawet przez dziesięciolecia zrujnowane posesje, zawalone setkami ton gruzu, często zaminowane lub pełne niewypałów lub niewybuchów, a do tego z grobami powstańców albo zamordowanych przez komanda SS mieszkańców.
Likwidacji skutków wojennej pożogi nie obejmują żadne polisy. Krajowe depozyty bankowe zostały zrabowane przez Niemców lub wywiezione, więc rozwiązaniem problemu była alternatywa:
-albo przeniesienie stolicy Polski z Warszawy do innego miasta, rozważano na poważnie dwie lokalizacje: Łódź lub Poznań;
-albo radykalne wywłaszczenie zrujnowanych terenów i przejęcie inicjatywy odbudowy Warszawy przez państwo, co pozwalało na przestrzeni kilku lat przywrócić Warszawie w miarę normalną egzystencję, a w 10 lat odbudować podstawową infrastrukturę miejską i przywrócić podstawowe warunki dla pełnienie funkcji stolicy kraju.
Ostatecznie wybrano drugi wariant, dzięki któremu ciężar odbudowy Warszawy jako miasta i stolicy przeniesiono z właścicieli praw do gruntów na barki wszystkich pracujących w kraju Polaków.
W rzetelnym rozrachunku, Dekret Bieruta, poza wyjątkami, wcale nie krzywdził większości wywłaszczonych za jego pomocą z praw do gruntu Warszawiaków!
Po pierwsze,większość wywłaszczonych terenów miało status wieczystej dzierżawy, której termin upływał około roku 1960! Po prostu większość zabudowy zrujnowanych wojną dzielnic przedwojennej lewobrzeżnej Warszawy powstała w drugiej połowie XIX wieku, więc po upływie 99 lat okresu dzierżawy, właściciel gruntu ma prawo zakończyć współpracę z dzierżawcą.
Po drugie,właściciel gruntu MA PRAWO NAKAZAĆ dzierżawcy uprzątnięcie NA WŁASNY KOSZT tereny działki, i to pod rygorem natychmiastowego zerwania Umowy Dzierżawy.
Po trzecie,nawet w politycznie dziś właściwym kapitalizmie, istnieją procedury wywłaszczania, a przykład wariackiego budowania sieci dróg szybkiego ruchu i autostrad przed Euro`2012 dobitnie pokazał, że nie zawsze w Polsce wywłaszczanie odbywa się zz zachowaniem zasady pełnego zadośćuczynienia! Wszystko zależy od uczciwości wyceniających rzeczoznawców, a nie od dziś wiadomo, że pospolitych i co gorsza bezkarnych kanalii w tym środowisku sporo.
Szanowni Czytelnicy, zanim zacznie się rekompensować szkody wywłaszczonym Dekretem Bieruta Warszawiakom, warto sprawdzić co były warte wywłaszczone działki w chwili wywłaszczania, a nie dziś!
Bo wszystko wskazuje na to, że te te działki, zalane setkami ton gruzu i z wymagającymi rozbiórki kikutami ruin, miały nie tylko wartość poniżej kosztu uporządkowania, ale do tegoobciążoną hipotekę, bo przed wojną zabezpieczenie kredytu hipoteką nieruchomości było w miastach powszechną praktyką. Po prostu spodziewano się nowej wojny, a kamienicy wywieść do Szwajcarii, w celu zdeponowania jej w banku się nie dało! Ale bez problemu można było wziąć kredyt pod zastaw hipoteki, kupić za otrzymane pieniądze sztabki złota, które bez problemu można było zdeponować w szwajcarskich bankach. Gdyby działania wojenne uszkodziłyby w stopniu znacznym nieruchomość, jej właściciel miałby zabezpieczony kapitał na nowy start, a bank problem ze zrujnowaną posesją.
Do tego spora grupa wywłaszczonych Dekretem Bieruta Warszawiaków dawno otrzymała godną rekompensatę!
Obywatele państw zachodnich, w tym spora grupa młodych polskich Żydów i progenitur ziemiaństwa, którzy wyjechali z Polski przed wybuchem wojny i pozostali na emigracji lub wyjechali z Polski tuż po wojnie, otrzymali zadośćuczynienia jeszcze w latach 70 XX w.! Nie temu, że ekipa Gierka była tak praworządna, ale temu, że wypłata tych zobowiązań była warunkiem otwarcia linii kredytowych dla PRL.
Obywatele PRL, wprawdzie pieniędzy nie dostali, ale mogli otrzymać rekompensatę w naturze! Konkretnie całkiem przyzwoite poniemieckie posiadłości na terenach przyłączonych do Polski w 1945 roku. Wystarczyło tylko zgłosić się do odpowiedniego urzędu, aby otrzymać prawa do majątku o wiele większego, niż ten, pozostawiony w Warszawie.
Tyle tylko, że w PRL nie opłacało się być kamienicznikiem. Stawki czynszu były regulowane przez państwo, do tego to władza, a nie właściciel posesji decydowała kto i gdzie zamieszka, więc bywało, że właściciel okazałej kamienicy nie mógł zamieszkać ...we własnym domu. Do tego kamienicznik musiał przeprowadzać nakazane mu remonty, ale zwykle nie otrzymywał przydziału niezbędnych dla tego remontu materiałów! Musiał ratować się zakupami na „czarnym rynku”, a to z kolei groziło więzieniem, a nawet, jak tak uznała lokalna Egzekutywa PZPR, przepadkiem mienia.
Taki początek więc wydawałby się logicznym i zasadnym, ale kto powiedział, że politykierzy, nie mylić z politykami) made in Poland jacy zawłaszczyli trwale władzę nad Polakami po 1990 roku kierują się logiką i etyką w postępowaniu! „ONI” kierują się jedynie troską o to, aby ich ...ponownie wybrano!
Władze PRL w sposób świadomy i z przyczyn stricte politycznych, zaniechały uporządkowania Ksiąg Wieczystych.
Demagogom z PZPR chodziło o to, aby zburzyć, uznany za burżuazyjny, więc klasowo wrogi, system dziedziczenia nieruchomości, a sprawę praw własności do nieruchomości przekazać partyjnej Egzekutywie, która decydowała o tym, kto otrzyma działkę budowlaną, a kto nie zasługuje na taki luksus. Za czasów PRL tylko wyjątkowo pozwalano nabywać prawa właścicielskie do terenów w obrębach miast, poprzestając na wieczystej dzierżawie. Co ciekawe, nowe tereny miejskie też nie były własnością miast, tylko były dzierżawione wieczyście od dotychczasowych właścicieli, więc szykuje się za kilkadziesiąt lat niezła zadyma, kiedy spadkobiercy zarządzają zwrotu całych dzielnic, na których tereny kończyć się będzie okres dzierżawy i zgodnie z Prawem MUSZĄ one wrócić do pierwotnego właściciela.
Takie działanie można zrozumieć, ale NIE MOŻNA zrozumieć powodu, dla którego nie uporządkowano Ksiąg Wieczystych po 1990 roku do dnia dzisiejszego, a co z kolei pozwala na patologiczny proceder wyłudzania nie milionów, ale miliardów złotych na lipne zwykle „prawa własności do gruntów”.
Konkludując, zdaniem Zorra ,w Warszawie wybuchła afera nie temu, że przydupasy i familia prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, (de domo Haka Grundbaum), rozrzutnie rozdawały miejskie grunty szemranym koteriom i sitwom, ale temu, że z tego procederu skutecznie wymiksowano środowisko Kalksteinów i Oksnerów, a oni też by coś wartościowego łyknęli!
Sitwa przejmująca stołeczne tereny metodą „na prawa w własności przedwojennych właścicieli”, nie poprzestaje na czerpaniu pożytków ze stanu zastanego, tylko planuje na takim przejęciu zbudować wręcz gigantyczną „pralnie brudnych pieniędzy”, pozwalającą skutecznie „przeprać” nawet do miliarda trefnych złotych na każdej działce, jeśli wzniesie się na niej strzelający w niebo koszmarek architektoniczny, który zasłoniłby, ku uciesze kilku architektów-półgłówków, wstrętny ich oczu zabytek znany jako Pałac Kultury i Nauki, do 2000 roku, jak głosił wykuty na nim napis, im. Józefa Stalina.
Wadząc niezdrowy szum wokół afery, środowisko skupione wokół Grundbaunów postanowiło „uciec do przodu” i przeforsować w Sejmie Ustawę, która pozwoli spokojnie zawłaszczać majątek durnych Polaków, a także bezpiecznie „prać” trefne pieniądze pod szyldem „inwestowania w rozwój stolicy”. Do tej inicjatywy ze zrozumieniem podeszło środowisko skupione wokół Kalksteinów i Oksnerów,
więc jak tylko zostanie złamana bariera środowiskowa, w Sejmie zostanie reaktywowana koalicja PO-PiS, która uchwali taką ustawę, że osoby dziś wyrzucane w Warszawie z lokali mieszkalnych na bruk, i terroryzowani przez „czyścicieli kamieniu”, będą wspominać obecny stan prawny i praktyki warszawskich „inwestorów” powiązanych sitwą z włodarzami Warszawy z rozrzewnieniem, przynajmniej takim, z jakim dawni pracownicy PGR-ów wspominają czasy Edwarda Gierka.
Pozostaje tylko drobiazg
KOMU ZABRAĆ potrzebne na wywianowanie warszawskich cwaniaków ponad 4 miliardy złotych?!
Bo pod rządami nieformalnej koalicji PO-PiS nawet nie trzeba kraść owego „pierwszego miliona dolarów”! Jak się miało przodka, który w przedwojennej, lewobrzeżnej Warszawie, miał choćby własną komórkę, jak wszystko pójdzie po myśli liderów PO i PiS, dostanie wkrótce nawet milion złotych w prezencie, oczywiście jeśli tylko on będzie „Z NASZYCH”!
Reszta zostanie zapewne zaszczycona sławetnym: „Spieeeprzaj dziadu”, wypowiedzianym osobiście przez kogoś ł`okrutnie ważnego.
Co do okazania było. Amen.
Zorro.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo