Trzeba przyznać, że jako sanitariusza "Inka" posługiwała się nietypowymi środkami medycznymi./ Fot Google
Trzeba przyznać, że jako sanitariusza "Inka" posługiwała się nietypowymi środkami medycznymi./ Fot Google
el.Zorro el.Zorro
598
BLOG

Prawda wyzwala, ale kłamstwo lepiej się sprzedaje!

el.Zorro el.Zorro Społeczeństwo Obserwuj notkę 3

 

Budowanie Polskiej Racji Stanu na kłamstwie,

jakie ma miejsce pod dyktaturą PiS-manów,

jest równie krótkowzrocznie i niebezpieczne,

jak wznoszenie zamków obronnych na wydmach!

 

Do annałów kultury światowej weszły słowa wypowiedziane przez tytułową postać filmu Charlie Chaplina „Pan Verdoux”, odrażająca kanalię, która utrzymywała się z przejmowania majątków uwiedzionych starczych, acz zamożnych kobiet, które po przejęciu praw do majątku po prostu mordował.

W tejże scenie, kiedy stojąc w obliczu dania katu okazji spełnienia swoich powinności, zapytany o to, czy odczuwa skruchę, oraz o powód tak haniebnego patentu na życie, odparł, w swobodnym tłumaczeniu na polski:

To wszystko jest kwestią ilości uśmierconych przypadkowych ludzi! Ja zamordowałem dla zysku ledwie kilka osób, więc mnie osądzono i wkrótce zostanę stracony jako zbrodniarz. Jednak są tacy, którzy podobnie jak ja, dla zysku lub sławy, wymordowali sami lub przy pomocy swoich siepaczy, tysiące przypadkowych osób, a mimo to nikt ich nie stawia przed sądami, lecz za to co uczynili otrzymują zaszyty, najwyższe ordery i są stawiani za wzór do naśladowania. Więc, jak widzicie, różnica pomiędzy zbrodniarzem, a bohaterem często sprowadza się do liczby uśmierconych przez te osoby istnień”!

Beznamiętnie konfrontując słowa filmowego pana Verdoux z rzeczywistością, trzeba przyznać, że od zarania dziejów pełno jest herosów, którzy z hurtowego mordowania uczynili skuteczny patent nie tylko do objęcia władzy, ale przede wszystkim dla wygenerowania aury wielkości.

Ale kiedy do spostrzeżenia Charlie Chaplina, włożonego w usta kreowanej postaci, dołożyć tak zwany pierwiastek patriotyczny, otrzymamy „totalną jazdę bez trzymanki po bandzie”, w której ważne jest nie tyle ilu, często przypadkowych, przeciwników, ma dana osoba na sumieniu, ale czy mordów lub aktów przemocy dokonywali w imię dziś uznanych za politycznie właściwe idee fixe, o restytucji II Rp, w jej przedwojennych granicach, po 2 wojnie światowej.

Tak więc, jeśli praworządny obywatel PRL, nawet w obronie własnej, walczył z regularnym zbójem wykonującym klasyczną „mokrą robotę” w celu zdobycia środków na nieskalane pracą zarobkową życie partyzanta, a nie daj borze takiego zbója uszkodził w tej walce, to jest on dziś w Polsce „komunistycznym zbrodniarzem”, któremu tylko z litości wolno jeszcze egzystować.

Ale nastający na życie takiego obywatela i jego rodziny zbój, jest dziś gloryfikowany, obwołany bohaterem i wystawnie grzebany na koszt podatnika przez kilku hierarchów, nie licząc plutonu pomniejszych rangą koloratkowych.

To prawda, że stawianie przed plutonem egzekucyjnym nastolatki prowadzającej się z leśnymi zbójami, kim stali się po zakończeniu wojny ci żołnierze AK, którzy nie zaprzestali działań zbrojnych, to nieporozumienie, ale bądźmy do bólu prawdomówni, kontestatorzy nowego, powojennego ładu w Polsce też w środkach nie przebierali.

5. Brygada Wileńska AK nosiła nieformalnie nazwę„Brygady Śmierci”,co w praktyce oznaczało, ŻE ZARÓWNO NIE BRALI JEŃCÓW, ANI NIE OCZEKIWALI DLA SIEBIE PARDONU!

W oficjalnych i politycznie dopracowanych notkach czytamy:

5. Brygada Wileńska AK po oswobodzeniu spod hitlerowskiej okupacji, dokonała kilkudziesięciu akcji zbrojnych przeciwko funkcjonariuszom NKWD, MO oraz Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego; była uważana za najgroźniejszy i najskuteczniejszy oddział zbrojnego podziemia na terenach Białostocczyzny”.

Zapomina się, pewnie aby piewcom politycznie poprawnych zakapiorów nie robić przykrości, o kilku ewidentnych zbrodniach wojennych, jakich dopuścili się członkowie zgrupowania dowodzonego przez samozwańczego majora, (ostatni potwierdzony rozkazem awans „Łupaszki” to awans na porucznika, a pozostałe awanse NIGDY nie znalazły potwierdzenia w skrupulatnie prowadzonych Księgach Rozkazów), na przykład takich, jak rozstrzelanie grupy cywilnych wozaków wynajętych do pracy przez terenowe organa kontestowanej władzy.

Eufemistyczny opis dokonań 5., a potem 6. Brygady Wileńskiej AK, jako:„dokonanie kilkudziesięciu akcji zbrojnych przeciwko ...” w praktyce oznaczał zabicie wiele osób, które miały dość wojny i chciały normalnej egzystencji, nawet pod rządami bolszewików, w tym całkiem sporej grupy młodzieży, rówieśników „Inki”. Ale o tym cicho-sza, bo bohater musi być bez najdrobniejszej skazy, nawet, jeśli w rzeczywistości był wynaturzonym przez wojnę psychopatą.

Kim zatem byli w rzeczywistości: powiązany z przedwojenną 2. S G W.P. sierżant KOP Feliks Selmanowicz „Zagończyk” oraz panna Danuta Siedzikówna „Inka”?

Sierżant KOP Feliks Selmanowicztrafił do Wojska Polskiego w 1920 roku jako ochotnik i miał dość „interesujący” przydział, czyli Oddział II SGWP, czyli wywiad. Co mógł robić podoficer w służbie wojskowego wywiadu? Jeśli miał ukończonych aż 5 klas gimnazjum, co w tamtych czasach było rzadkim przypadkiem, mógł być jedynie klasycznym biuralistą, pilnującym aby ro, co donosili szpiedzy, lub czego dowiedziano podczas pracy operacyjnej albo przesłuchań wiernie zostawało utrwalone w dokumentach. Jako słuchacz rosyjskiego gimnazjum, pewnie też biegle władał językiem rosyjskim, więc mógł być przydatnym przy analizie materiału rosyjskojęzycznego. A;le nie aż tak bardzo przydatnym, skoro w 1923 roku w stopniu sierżanta formalnie „przeszedł pod kapelusz”, by zza cywilnego biurka urzędnika urzędnika „śledzić to, co w trawie piszczy”, bo ze służb specjalnych odchodzi się jedynie w trumnie, nawet jak wywalą dyscyplinarnie.

W Połowie lipca 1944 roku został wraz z większością brygady rozbrojony i internowany, co oznacza, że bolszewicy w 1944 roku nie byli aż tak bezwzględni wobec swoich wrogów, jak po aneksji polskich terenów w 1939, skoro pozwolili dowódcy kompanii spokojnie egzystować w internacie.

Na teren PRL dotarł z papierami repatrianta, WIĘC DOSTAŁ SZANSĘ na ponowne poukładanie sobie życia w cywilu, ale wybrał inną drogę, nawiązując kontakt z samozwańczym majorem „Łupaszką” i jego politycznymi zbirami.

Mołojecką sławę „Zagończyk” zdobył trudniąc się zbójeckim procederem, wielokrotnie napadając w roku 1946 nie tylko na posterunki MO, ale przede wszystkim na sklepy, poczty, stacje kolejowe, gdzie rabował pieniądze i aprowizację, terroryzując obszar pomiędzy Sopotem, Olsztynem a Tczewem.

Ponoć wszystkie łupy przekazywał „Łupaszce”, ale on sam i jego patriotycznie nabuzowana banda też z czegoś żyć musiała, zwłaszcza, że pięcioosobowe komando raczej ascezy nie uprawiało, wręcz przeciwnie, co zresztą było powodem do wpadki „Zagończyka” w Sopocie, w lipcu 1946 roku. Dalej wypadki potoczyły się dość banalnie i dla zbója standardowo: proces w trybie doraźnym, na nim „czapa” i służbowy kontakt z katem. Aresztowanie nastąpiło 17 lipca, wyrok wykonano 28 sierpnia, co oznacza, że potraktowano go nie jako kogoś ważnego w podziemnej hierarchii, tylko jako rabusia, którego nie było sensu przetrzymywać w więzieniu dla potrzeb wydobycia cennych informacji.

Pozostaje do wyjaśnienia sprawa stopnia. Do wiosny 1944 roku pełnił funkcję pomocnika dowódcy plutonu, (nie ma czegoś takiego w W.P. jak „zastępca dowódcy plutonu”! Ale dowódca plutonu ma swojego pomocnika w randze podoficera, zwykle w stopniu plutonowego lub, rzadziej, sierżanta). Nie ma też terminu szarży „czasu wojny”, bo awanse NA BIERZĄCO zatwierdza dowódca odpowiedniego dla danego stopnia szczebla. Jednak w przypadku mianowania na stopień oficerski potrzebna jest pisemna zgoda głowy państwa, która de jure zezwala na akt promocji konkretnego żołnierza. Jednak trochę głupio, kiedy kompanią, z powodu braków kadrowych, dowodzi podoficer, więc w warunkach wojennych dopuszcza się czasową zgodę na noszenie przez niektórych żołnierzy wyższego, (ale też i niższego), stopnia, niż posiadany. Ponieważ sierżant „Zagończyck” nie znalazł się przez ponad rok na liście promowanych do stopnia podporucznika, należy uznać, że takiego awansu w rzeczywistości po prostu nie było, a był tylko akt samowoli dowódców brygady.

Szeregowa Danuta Siedzikówna „Inka”, to postać zupełnie „z innej bajki”, postać równie heroiczna. co tragiczna.

Klasyka „dziecka wojny”, bo wkrótce po wkroczeniu ZSRR traci ojca, pierwotnie wywiezionego w pierwszej fali deportacji, potem wcielonego do Armii Andersa, by umrzeć w Teheranie. Podobnie jak kilka tysięcy żołnierzy gen Andersa nie od kuli wroga ale od choroby. W tym samym czasie matka „Inki”, współpracująca z AK, zostaje zakatowana na GeStapo. Osierocona „Inka” trafia do AK, tam, po przeszkoleniu medycznym, zostaje sanitariuszką. Po wojnie pozostaje wśród desperatów chcących zbrojnie obalać powojenny porządek i ...tu wiarygodne informacje się kończą.

Jak wynika z akt procesowych, jedni zeznawali, że „Inka” uczestniczyła czynnie w walkach podkomendnych „Łupaszki”, dalece wykraczając poza powinności sanitariuszki, inni, w tym ranni milicjanci, zeznawali, że „Inka” jedynie sumiennie wywiązywała się ze swoich powinności, czego dowodem jest to, że udzieliła im, jako wrogom, fachowej pomocy medycznej.

Dziś politycznie poprawna wersja głosi, że „Inka” wpadła w wyniku „wsypy” w mieszkaniu kontaktowym w Gdańsku, podczas, jak to ujmuje się,„pozyskiwania zaopatrzenia medycznego dla swojego oddziału”.

Sorry „Prawdziwki”, ale to wersja dla naiwnych i łatwowiernych! AK już w czasie okupacji wypracowała nader skuteczny system monitoringu lokali kontaktowych, więc jeśli zostały zachowane obowiązujące w AK procedury, wówczas aresztowanie z zaskoczenia nie byłoby możliwe. Do tego zaprawieni w bojach partyzanci mają nie rzucający się w oczy system logistyczny, zwłaszcza obszar pomocy medycznej. Obca osoba, nawet kupująca, większe ilości środków opatrunkowych momentalnie staje się osoba podejrzaną o kontakt z partyzantami, a jeśli do tego dorzuci morfinę, lub specyfiki stosowane w leczeniu urazów mechanicznych, no to wiadomo że ma się do czynienia z kwatermistrzem poturbowanego oddziału partyzanckiego. Partyzanci zwykle korzystają ze środków wyniesionych przez zaufanych ludzi ze szpitali, gdzie przerób takich środków jest na tyle duży, (operacje), że zaopatrzenie medyczne nawet dla sporego oddziału jest niezauważalny.

Ktoś po prostu wystawił „Inkę”; dobre pytanie z jakich powodów?! Prawdopodobnie „za dużo wiedziała”.

Mimo usilnych starań prokuratora, nawet dyspozycyjny sąd musiał uwolnić „Inkę” od zarzutu udziału w zabijaniu funkcjonariuszy PRL, co jednak nie przeszkodziło mu skazać podsądną na ...karę śmierci, czyli popełnić klasyczną zbrodnię sądową gdyż nawet ówczesny Kodeks karny nie zezwalał na zasądzanie kary śmierci wobec niepełnoletnich podsądnych, a w chwili wydania wyroku „Inka” nie miała ukończonych 18 lat!

Takich podsądnych się resocjalizuje, a nie rozstrzeliwuje, bo nie są w stanie poprawnie oceniać okoliczności zewnętrznych.

Wróćmy do obecnej polityki dyktatorów z PiS.

Nawet zajadli wrogowie PRL muszą z wielkim bólem przyznać, że w czasach PRL nie tylko podniesiono Polskę z ruin wojennej pożogi, ale uczyniono z Polski kraj z którym się liczono w świecie!

Natomiast to co zrobiono przez 25 lat, III Rp przypomina bardziej okres powszechnego szabrowania tak zwanych Ziem Zachodnich, niż odpowiedzialne rządzenie 35. milionowym krajem!

To prawda, że nic na świecie za darmo, więc odbudowa kraju odbyła się kosztem przejmowania przez mało operatywne państwo wypracowanych przez Polaków większości pożytków, zaś próba rozluźnienia rygorów budżetowych przez ekipę Edwarda Gierka skończyła się wpadnięciem przez zastawiona na Polskę pułapkę kredytową przez zachodnich bankierów.

Nie mniej nawet w 1979 roku rzeczywista sytuacja finansowa i gospodarcza Polski BYŁA LEPSZA niż obecnie, ale problemem była niekompetentna kadra zarządzająca nałożona na samowolę służb specjalnych i przejętą od otoczenia tow. Breżniewa polityka planowych niedoborów dóbr konsumpcyjnych, która dawała amunicja propagandową KOR-owcom.

Natomiast do bankructwa PRL doprowadziły DOPIERO drakońskie sankcje wprowadzone przez prezydenta Reagana.

Nie mniej za PRL NIKT nie chodził głodny, nikogo nie wyrzucano z mieszkań na bruk, każdy mógł pracować za godziwe stawki i do tego zgodnie ze swoim wykształceniem, a nawet cieszyć się z sukcesów polskich sportowców w grach zespołowych.

Dziś prezes Kaczyński i jego Macierewicz przyboczny doznają ataku wściekłości, ilekroć Polacy protestują przeciwko mozolnie budowanemu kultowi smoleńskiemu, nie życzą sobie ulic, mostów, itp. nazwanych imieniem swego brata, ale z sentymentem wspominają czasy rządów Edwarda I sekretarza Gierka, ośmielając się nawet czynić jego postać patronem miejsc publicznych.

Jeszcze gorzej jest na Śląsku, gdzie próba pomniejszania powszechnego szacunku, jaki mają rodowici Ślązacy do gen Jerzego Ziętka zwanego „Wielkim Jorgiem”, skończyła się pogonieniem kopami i słowami uważanymi za obraźliwe wielce patriotycznych inicjatorów wymazywania PRL-u z dziejów Polski.

Prezes Kaczyński to wyrachowany obłudnik, który nie mając realnych szans na pozostawienie po sobie potomka, (bo jako osoba rydzykobojna nie może skorzystać z techniki in vitro), próbuje pozostawić po sobie COKOLWIEK, nawet jeśli jego spuścizną będzie tylko doprowadzenie do wojny domowej między Polakami, bo wojnę polsko-polską mamy już od dekady, której wymiernym efektem jest blisko 2 miliony emigrantów, zwykle osób wartościowych, dla których w III Rp po prostu nie ma miejsca!

Jest prawdą, że na „Ince” popełniono mord sądowy, ale nie ona jedną była! W czasie wojny domowej bardzo hojnie ferowano kary śmierci i to przez obie strony konfliktu! Trzeba sobie zdać sprawę, że dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z możliwych konsekwencji trwania u boku renegatów, których psychikę trwale okaleczyła 2 wojna światowa i którzy NIE POTRAFILI, albo i nie chcieli sobie ułożyć życia w realiach pokoju i konieczności sumiennej pracy. Na wojnie żołnierz najczęściej zabija, ale nie wroga ale czas pomiędzy bitwami lub starciami. O wikt i opierunek się nie troszcząc. W cywilu, aby mieć za co żyć, trzeba produktywnie pracować, codziennie, wyczekując cały miesiąc na wypłatę. W partyzantce „robi się akcję”, czyli napada na kasę, albo posterunek, (gdzie zwykle też jest kasa), by za kilka godzin stresu otrzymać więcej pieniędzy, niż za miesiąc ciężkiej pracy.

Cóż, wiele znanych postaci PRL przewinęło się przez 5. Wileńską Brygadę AK! Najbardziej znaną postacią jest chyba autor poczytnych powieści historycznych, Paweł Jasienica, adiutant samego „Łupaszki” i dowódca „Inki”. Pupilkiem władz nie był, ale, zważywszy na przeszłość i postawę w czasach PRL. Krzywdy mu nie zrobiono. Co najwyżej miał problemy z Cenzurą.

Jeszcze więcej przez partyzantkę AK i nie jest prawdą, że byli oni w cywilu szykanowani! Szykany dotknęły jedynie dowódców wojskowych, wcielonych do LWP i to z zupełnie innych powodów.

Sumując, na pogrzebie „Inki” i „Zagończyka” prezydent Duda walnął od ołtarza, że zacytujmy: „Polsce przywrócono godność”. Chciało by się zapytać:

I kto to mówi?!

Zdaniem Zorra, Polsce przywróci się godność dopiero wówczas, kiedy do drzwi takich osób jak prezydenta Dudy, czy prezesa Jarosława Kaczyńskiego, przynajmniej zapuka komornik z nakazem zwrotu, w przypadku prezydenta Dudy, kosztów lukratywnej chałtury na poznańskiej quasi uczelni, a prezesa Kaczyńskiego kosztów bizantyjskiej ochrony, za która płaci PiS, bo jako żywo, w Statucie PiS nie ma ani zdania na temat ochraniania osoby jej prezesa, więc wydatki na osobistą ochronę prezesa Kaczyńskiego nie są statutowymi, więc są ŚCIGANYMI Z URZĘDU „Działaniami na szkodę osoby prawnej”! (Art. 296 K.k.).

Co do okazania było. Amen.

Zorro

 

 

Zobacz galerię zdjęć:

Stracony obok "Inki ""Zagończyk" po wojnie trudnił się patriotycznie dziś właściwym rozbojem. / Fot Google
Stracony obok "Inki ""Zagończyk" po wojnie trudnił się patriotycznie dziś właściwym rozbojem. / Fot Google
el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo