Ostatnie rozmowy Hitlera ze swoimi dowódcami tuż  przed upokorzeniem Francuzów. / Fot Google
Ostatnie rozmowy Hitlera ze swoimi dowódcami tuż przed upokorzeniem Francuzów. / Fot Google
el.Zorro el.Zorro
1761
BLOG

Na rocznicę klęski Francji w 1940 roku.

el.Zorro el.Zorro Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

 

 

 

Historia lubi się powtarzać,

choć zwykle nie czyni tego dosłownie.

 

Około 76 lat temu, specjalne komando SS pedantycznie pucowało (germanizm oznaczający pedantyczne i perfekcyjne odświeżenie obiektu lub przedmiotu), leciwą kolejową salonkę. A było co robić, bo tak zwane wagony reprezentacyjne z XIX i początku XX wieku to były prawdziwe salony na kołach, pełne wyszukanych detali, mających umilić ówczesnym VIP-om podróż koleją, wówczas najszybszą i najpewniejszą formę podróżowania po lądzie. Ówczesne salonki śmiało można porównać do dzisiejszych odrzutowców dyspozycyjnych, więc z tego powodu ich wnętrza były pełne przepychu.

Rzeczoną salonkę dostarczono wprost z francuskiego muzeum, albowiem nie była to zwykła salonka, tylko dokładnie ten sam wagon, w którym niespełna 22 lata wcześniej podpisywano kapitulację Cesarstwa Niemieckiego wobec państw Ententy, kapitulacje która okrzyknięto w Niemczech jako haniebną i której drakońskie warunki umożliwiły sfrustrowanemu, niedoszłemu artysze Adolfowi Hitlerowi, podbój praktycznie całej Europy kontynentalnej. Wcześniej należała do cesarza Napoleona III i w momencie podpisywania w niej rozejmu kończącego 1 wojnę światową, widniały na niej symbole heraldyczne tego Cesarza Francuzów, co z kolei było moralnym powetowaniem licznych klęsk Francuzom przez Niemców zadanych na przestrzeni XIX wieku..

A wszystko z tego powodu, że stojący u szczytu potęgi Adolf Hitler nie mógł sobie odmówić rozkoszy płynącej z pokazowego upokorzenia Francuzów, jakim było podpisanie, tym razem haniebnej dla Francuzów kapitulacji, dokładnie w tym samym miejscu i czasie, co wydarzenie kończące 1 wojnę światową.

Wprawdzie tamto wydarzenie rozegrało się w listopadzie, ale tak długo nikt nie miał zamiaru czekać, ale zachowano godzinę rozpoczęcia ceremonii.

Tak więc 22 czerwca Anno Domini 1940, o godzinie 18;30 kanclerz i wódz III Rzeszy Adolf Hitler wyraźnie uradowany i rozbawiony, (co zachowało się na kronice filmowej), wydał rozkaz ówczesnemu generałowi artylerii Wilhelmowi Keitelowi, aby ten udał się do oczekującej w salonce delegacji francuskiej i podpisał i imieniu III Rzeszy akt kapitulacji Francji.

(W tym miejscu trzeba też podnieść notorycznie i powszechne mylenie nazw stopni w armii niemieckiej i potem Wermachcie! Stopień generaloberst funkcjonował WYŁACZNIE w piechocie i też nie oznaczał generała pułkownika, jak to z uporem maniaka piszą polscy dziejopisarze! Po prostu odpowiednik polskiego stopnia pułkownika w armii niemieckiej nazywał się oberst, co na polski tłumaczy się jako „najważniejszy”, bo faktycznie był to najwalniejszy, bo dowodzący pułkiem, a z kolei pułk był do XIX wieku podstawowym oddziałem taktycznym. W XIX wieku rolę pułków przejęły brygady i dywizje, a bitwami dowodzili generałowie, mający na podorędziu generałów-majorów dowodzących brygadami lub dywizjami (słowo major odnosił się do oficera starszego stopniem niż dowódca pułku) i generałów-poruczników, swoich bezpośrednich pełnomocników. Z tego powodu też stopień generała-porucznika jest wyższym od generała-majora, a w np. armii Rosyjskiej, aby uniknąć pomyłek, w ogóle stopień majora zniesiono. Jednak w czasie 1 wojny światowej walczyły już grupy armii, zwane też frontami i na czele tych formacji trzeba było postawić jeszcze ważniejszego generała, od dotychczasowego generała, czyli od tego, który dowodził wchodzącymi w skład związku armiami, bo dla stopnia feldmarszałka było zarezerwowane dowodzenie całokształtem działań na całej linii frontu. Tak powstał stopień generała-obersta, czyli na polski najważniejszego generała, stopień przypisany do piechoty, jako, że wówczas to piechota stanowiła podstawę siły zbrojnej armii. Jednak wojna spowodowała gwałtowny wzrost znaczenia innych niż piechota rodzajów wojsk, na przykład artylerii, a dowódcy tych rodzajów wojsk nie mogli podlegać generałowi, który o specyfice dowodzenia wojskami specjalistycznymi miał niewielkie pojęcie. Z tego też powodu zunifikowano najwyższe stopnie generalskie w rodzajach sił zbrojnych do stopnia równorzędnego generałowi-oberstowi, jednak poprawnie nazwy tchy stopni brzmią: generał artylerii, generał lotnictwa, generał wojsk pancernych, itd. W czasie 2 wojny w formacjach SS utworzono równorzędny stopień oberstgruppenfuhrera SS).

Wracając do meritum, kapitulacja Francji po ledwie miesiącu walk, była nie tylko obrazem totalnej klęski ówczesnej 3. armii świata, ale przede wszystkim obrazem zdemoralizowania i wyalienowania kręgów rządzących Francją!

Francja dysponowała przecież praktycznie nienaruszoną flotą, oraz wieloma pułkami rozsianymi po koloniach, w tym znanymi z nieustępliwej walki, pułkami Legii Cudzoziemskiej. Fakt, ówczesne Prawo francuskie zabraniało obecności Legionistów na terenie Francji, ale w obliczu nadciągającej klęski i upadku morale w metropolitalnej armii, sięgniecie po ten autorament byłoby jak najbardziej uzasadnionym posunięciem. Ostatecznie lepiej odwrócić bezprawnym działaniem losy wojny, niż ją przegrać, nieprawdaż?

Jeszcze bardziej miażdżycą musi być ocena kompetencji prowadzenia wojny przez francuską armię po przeanalizowaniu sił i potencjału obu stron!

Kampania Francuska to nie Kampania Wrześniowa, do której stanęły armie, których dzieliła przepaść na polu broni pancernej i lotnictwa, czyli rodzajów wojsk, które odegrały decydująca rolę w sukcesach Wermachtu. Do tego trzeba zauważyć rolę jaką wywarły na fatalne w skutkach decyzje odpowiedzialnego za prowadzenie działań wojennych Wojska Polskiego marszałka Rydza-Śmigłego, liczącego na gwarancje udzielone II Rp przez Francję i Wielka Brytanię, oraz skandaliczne zachowanie się tych „sojuszników”, którzy najpierw zwlekali do 12 września z wysłaniem pilnie potrzebnego Polakom sprzętu wojennego, (zwłaszcza amunicji do licencyjnego uzbrojenia), a potem uznali, że Polska i tak padnie, więc zawrócili te statki, które już wyszły w morze. Trudno dziś dociekać na ile ten epizod poprawiłby siłę nieudolnie dowodzonego przez przydupasów marszałka Rydza-Śmigłego Wojska Polskiego, ale na bank dozbrojona armia Polska nie tylko zadałaby Wermachtowi większe straty, ale również taki rozwój walk zapewne powstrzymałoby Stalina przed wkroczeniem 17 września.

Jedno jest bezdyskusyjnym! Gdyby Francja i Wielka Brytania na serio podeszłyby do swoich wobec Polski sojuszniczych powinności i zaatakowały we wrześniu 1939 roku tereny III Rzeszy, w maju 1940 roku III Rzesza, o ile jeszcze istniałaby, miałaby zupełnie innego niż Adolf Hitler kanclerza, co wcale nie oznacza, że byłaby wówczas krajem bezpiecznym dla reszty Europy!

Trzeba też sobie jasno uzmysłowić, że Francja nie przegrała kampanii w 1940 roku! Francja tę kampanię przegrała dużo wcześniej, dokładnie w momencie w którym generałowie i marszałkowie francuscy uznali, że przyszłą politykę militarną kraju będą opierali o potężne umocnienia lądowe, znane pod nazwą Lini Maginota, czyli gdzieś około roku 1928.

U podstaw ślepej wiary w wyższość kompleksów żelbetonowych, grubościennych bunkrów nad sprawnie dowodzonymi brygadami pancernymi, współpracującymi i koordynującymi działania z lotnictwem szturmowym, była trauma, jaką przeżyli nie tylko francuscy politycy, ale i niektórzy starsi oficerowie sztabowi, podczas ciągnących się latami jatek pułków piechoty na froncie zachodnim 1 wojny światowej.

Okazało się bowiem, że wydawałoby się mało groźna broń, jaka był karabin maszynowy, w rękach dobrze wyszkolonej grupy żołnierzy, potrafił unicestwić nawet ruszający do szturmu batalion piechoty, a przynajmniej jeden taki karabin maszynowy znajdował się na regulaminowym uzbrojeniu każdej kompanii piechoty! Jeśli tylko jego obsługa poprawnie zamaskowała stanowisko, i dyskretnie wstrzelała się w teren, taki punkt ogniowy był praktycznie nie do wykrycia, zanim nie otwarł ognia i pozostając nie do zniszczenia z będącej na uzbrojeniu piechurów broni strzeleckiej. Stanowisko można było jedynie skutecznie obezwładnić lub zniszczyć za pomocą ognia z moździerza, ale aby tego dokonać, ktoś musiał celowniczemu moździerza ...dokładnie wskazać cel, a to na polu walki takim prostym, w czasach 1 wojny światowej, nie było. Oczywiście piszemy o dobrze wyszkolonym strzelcu, który oszczędnie dawkuje śmiercionośne pociski atakującym, a nie „zamiata” przedpola, powodując szybkie wyłączenie km-u z walki z powodu przegrzania lufy.

Wojska Ententy przełamały dominację karabinów maszynowych DOPIERO kiedy do walki posłano czołgi, które same będąc niewrażliwe na ostrzał z karabinów maszynowych, mogły niszczyć ich stanowiska za pomocą dział, lub za pomocą własnych karabinów maszynowych. Nie mniej, mimo odporności na ostrzał z broni strzeleckiej i granaty odłamkowe, pancerniacy z czasów 1 wojny lekkiego życia nie mieli! Częste były przypadki zatruć spalinami z nieszczelnych systemów wydechowych, gazami prochowymi, a także rany spowodowane przez uwalniane nity z własnego pancerza. (Pancerze ówczesnych czołgów były nitowane, więc każda eksplozja pocisku lub granatu odłamkowego na pancerzu, powodowała wręcz wystrzeliwanie główek nitów w kierunku załogi).

Tak więc zarówno politycy, jak i generalicja Francji powiedzieli zgodnie BASTA wojnie na otwartej przestrzeni.

Niemcy zostały wręcz totalnie zdemilitaryzowane i pozbawione nawet możliwości posiadania broni pancernej oraz lotnictwa, z resztą, skutecznej broni pancernej armia kaiserowskich Niemiec nawet się nie dorobiła, zatem uznano, że skoro Niemcy nie będą mogły wejść w posiadanie uzbrojenia pancernego oraz nowoczesnego lotnictwa, to jeśli postawi im się na drodze rozbudowany system fortyfikacji, odbiją się od niego jak piłka od ściany, jeśli tylko spróbują zaatakować terytorium Francji. Do tego Francja weszła w sojusz z Belgią, która z kolei „uzupełniła” linię fortyfikacji o fort Eben Emael, ryglujący przeprawę przez Mozę, gdyby Niemcom kolejny raz przyszło na myśl zaatakować Francję przez tereny Belgii i Holandii za pomocą manewru oskrzydlającego główne siły francuskie.

To była skrajnie nieodpowiedzialna polityka defensywna, no bo już pod koniec lat 20 XX wieku stało się jasnym, że czas totalnej demilitaryzacji Republiki Weimarskiej trwać w nieskończoność nie będzie, zwłaszcza, ze coraz większy kryzys dawał w Niemczech coraz mocniejsze pozycje partiom populistycznym, odwołujących się do konieczności zmian rewolucyjnych. Tyle tylko, że analogicznie jak we Włoszech, gdzie po władze sięgnęli faszyści Mussoliniego, w Niemczech, obok zapatrzonych w bolszewizm i powolnych Kominternowi, czyli Stalinowi, komunistów, zyskiwali coraz większe poparcie narodowi socjaliści, skupieni w NSDAP, i kierowani przez charyzmatycznego demagoga, czyli Adolfa Hitlera i wąskiej grupy nazistowskich mistyków.

Tak więc pomimo tego, że Armia Francuska była potęgą, uzbrojona w nowoczesną, jak na owe czasy, broń, jej decyzyjni marszałkowie i generałowie nie mieli dokładnie żadnej koncepcji jej zastosowania na polu walki! Ci dowódcy NADAL tkwili mentalnie i intelektualnie w okopach 1 wojny światowej, zakładając, że jak tylko poprawi się komfort kwatermistrzowski żołnierzom na linii domniemanego frontu, nikt Francji nie pokona!

I faktycznie, jeśli tylko wojna miałaby się toczyć wzdłuż granicznych umocnień i za pomocą środków znanych w czasie 1 wojny, linia Maginota, podobnie jak twierdza Eben-Emael, uzbrojonym nawet w broń pancerną Niemcom byłoby bardzo trudno przerwać pas nadgranicznych umocnień.

Problem Francuzów polegał jednak na tym, że stratedzy oraz taktycy Wermachtu nie planowali wikłać swoich dywizji w wyniszczające szturmy silnie ufortyfikowanych punktów oporu na Linii Maginota, ale ponownie, jak w czasie 1 wojny, zaatakować przez trudny teren Ardenów, a do tego znaleźli skuteczny sposób na unicestwienie bunkrów, tworzących węzły systemu umocnień. Komandosi niemieccy zdobyli, uważaną za nie do zdobycia, twierdzę Eben-Emael w ...kilka godzin! Zaczęli o świcie, w południe było już „pospraszane”! Po prostu twierdza nie miała skutecznej obrony przeciwlotniczej, no bo ówczesne, nawet najcięższe bomby, nie były w stanie uszkodzić bunkrów, nawet jeśli udałoby się taki bunkier bezpośrednio trafić bombą, co w 1940 roku lokowano w kategorii przypadków. Tę lukę perfekcyjnie wykorzystali niemieccy komandosi, którzy praktycznie nie niepokojeni desantowali się za pomocą szybowców lub spadochronów na terenie twierdzy i dotarłszy od niebronionej ogniem km-ów strony kopuły bunkra, odpalili miny kumulacyjne, które eliminowały z walki kolejne umocnione punkty. Stratedzy planujący system osłony tej fortecy obsmyczyli, że aby przebić zastosowany żelbetowy pancerz potrzeba byłoby około 80 kg ładunku kumulacyjnego ale nie wiedzieli, że ładunki kumulacyjne można dzielić, więc każda mina zakładana przez niemieckich komandosów mina składała się z dwóch części, które nałożone jedna na drugą, dawały odpowiednią moc eksplozji.

I dokładnie 12 maja 1940 roku, czyli w dniu, w którym przez opanowane przez komandosów mosty przeprawiły się główne siły inwazyjne Wermachtu, los Francji w tej kampanii został przypieczętowany! Reszta była już tylko formalnością.

Koncepcja prowadzenia wojny w oparciu o Linię Maginota legła w gruzach, a głównodowodzący wojskami Francji „planu B”! Co z tego, że Armia Francuska, wzmocniona Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym i resztkami Armii Polskiej, oraz siły Armii Belgijskiej i Holenderskiej, posiadała więcej dział i czołgów, prawie tyle samo samolotów bojowych, oraz porównywalne siły ludzkie, skoro :

PO PIERWSZE, w przeciwieństwie do Wermachtu, te siły nie tylko nie posiadały jednolitego dowództwa, ale nawet nie miały wcześniej przygotowanej strategii działania!

PO DRUGIE, za wyjątkiem polskich żołnierzy, którzy mieli doświadczenie bojowe z Wermachtem i blitzkriegiem w czasie kampanii wrześniowej, wojska mające bronić terenu Francji,tylko z winy głównodowodzących,po prostu nie wiedziały jak wygląda blitzkrieg w praktyce, nie wiedziały jak szybko potrafią pojawić się bombowce nurkujące Stuka i jak celnie potrafią zrzucać bomby, ani jak doskonale sobie radzą niemieccy porucznicy i kapitanowie, dowodzący idącymi do szturmu kompaniami, z kierowaniem i korygowaniem ogniem artylerii polowej. Nie wiedzieli też jaką moc ma „klin pancerny”, ani jak bezwzględni i brutalni są piloci Luftwaffe.

Przysłani jako wsparcie Brytyjczycy okazali się być marnie wyszkolonymi rezerwistami, do tego bez ciężkiego sprzętu, którego zresztą nie byliby i tak w stanie obsługiwać w boju. W nieudolnie i niekompetentnie dowodzonych żołnierzy francuskich masowo wstępował defetyzm, a do tego morale armii francuskiej dewastowali komuniści, którzy często wręcz nie chcieli walczyć „z niemieckimi towarzyszami o jakiś tam Gdańsk”, co z kolei było skutkiem bezwzględnej konsumpcji przez Hitlera paktu Ribbentrop-Mołotow. Brak jednolitego i skoordynowanego dowodzenia powodował w wojskach mających bronić Francję bałagan kompetencyjny.

Czy zatem dowódcy francuscy byli aż tak niekompetentnymi?

Bynajmniej! Tyle tylko, że nawet genialny wódz nie wygra wojny, jeśli nie będzie dysponował starannie i szczegółowo dopracowanym planem skoordynowanego przeciwdziałania agresji.

A dokładnie wszystkie scenariusze działań francuskich w 1940 roku bazowały na uporczywej obronie rubieży Maginota, zaś niemieckie dywizje posuwały się zbyt szybko, aby można było wypracować JAKIEKOLWIEK, skuteczne scenariusze odparcia agresji. Sensownych planów strategicznych, więc uwzględniających nie tylko same działania na linii frontu, ale przede wszystkim organizacje jego zaplecza, już w XIX wieku nie dało się „napisać na kolanie” we frontowym stanowisku dowodzenia, nawet armii.

Problem tkwił zupełnie w innym miejscu!Podstawą blitzkriegu była wręcz perfekcyjna synchronizacja działań wszystkich rodzajów wojska. A jest to TYLKO możliwe wówczas, kiedy dowódcy mobilnych środków bojowych, takich jak samoloty lub czołgi, mogą się porozumiewać na bieżąco ze sobą i korygować oraz koordynować w czasie rzeczywistym swoje działania! Warunkiem koniecznym jest więc łączność bezprzewodowa i to taka, której na bieżąco nie może przechwytywać wróg stojący naprzeciwko. Owszem, wojsko miało skuteczny taki środek łączności w postaci zakodowanych sygnałów wizualnych, (na przykład kolorowe rakietnice, kody flagowe), ale wystrzeloną flarę widzi również wróg, a machającego chorągiewkami dowódcę czołgu łatwo odstrzeli strzelec wyborowy lub zasłoni dym i kurz pola walki. Do tego machający chorągiewkami dowódca NIE MOŻE w tym czasie dowodzić czołgiem, zarówno swoim, jak i dowodzonego pododdziału, więc automatycznie jego pododdział, w tym momencie, staje się łatwym celem dla wroga. Mało tego, dowódcy poszczególnych czołgów lub samolotów, zamiast koncentrować swoja uwagę na prowadzonym boju, musieli z uwagą śledzić poczynania maszyny dowódcy, aby nie przeoczyć rozkazu dotyczącego dalszych działań! Sorry, ale tak można dowodzić TYLKO na manewrach, z przyzwoitą efektywnością plutonem czołgów czy kilkoma samolotami, a nie brygadami lub dywizjami pancernymi, czy dywizjonami samolotów i to w warunkach bojowych!

Zanim więc wojska francuskie w 1940 roku zdążyły zareagować na rozwój sytuacji podczas bitwy, było już „pozamiatane”, czyli okrążone w kotłach kolejne dywizje, które nawet jeśli zdołały się ze śmiertelnej matni wyrwać, to kosztem poważnych strat, zarówno w ludziach jak i sprzęcie.

Do tego dochodziło wyszkolenie wojskowe Wermachtu!Kiedy postanowiono po 1 wojnie, że Republika Weimarska będzie mogła mieć „ledwie” 100. tysiączną armię zawodową, (niewiele więcej ma dziś wojska Bundeswehra, czy Wojsko Polskie), rządni rewanżu generałowie niemieccy postanowili, że należy tak szkolić tę armię, aby w bardzo krótkim czasie mogła rozwinąć się do rozmiarów potrzebnych w przyszłej, oczekiwanej wojnie, czyli minimum 15. krotnie!

Jak wiadomo, o potencjale KAŻDEJ armii nie decyduje tak bardzo sprzęt, co morale i kompetencje dowódców niskiego oraz pośredniego szczebla!Przecież to nie feldmarszałkowie lub generałowie, dowodzą bezpośrednio na polu bitwy, ale kaprale, sierżanci, porucznicy, dowodzący drużynami plutonami oraz kompaniami!

Z tego też powodu w Reichswehrze tak szkolono żołnierzy, aby KAŻDY jej szeregowiec miał kompetencje minimum kaprala, (w armii niemieckiej dowodzący drużyną kapral nie jest zaliczany do korpusu podoficerów), każdy kapral miał kompetencje chorążego, podoficerowie kompetencje poruczników, a sierżanci kapitanów i odpowiednio dalej w korpusie oficerskim. W efekcie wystarczyłby rok na wyszkolenie poborowych szeregowców, aby Reichswehra stała się gotową do podbojów w kolejnej wojnie armią! To miało podczas Kampanii wrześniowej i francuskiej również i ten walor, że KAŻDY niemiecki dowódca kompanii oraz większość dowódców plutonów, POTRAFIŁ kierować ogniem artylerii pułkowej oraz korygować ostrzał, podobnie jak potrafił precyzyjnie podać namiary celu dla bombowców nurkujących, gdyby zachodziła potrzeba zniszczenia z powietrza punktu oporu wroga.

Całości dopełniały masowo wykorzystywane radiostacje polowe.Do wybuchu 2 wojny światowej, radiostacje traktowano jako luksus i zbytek na linii frontu. Brakowało nie tylko odpowiednich typów niewielkich i prostych w obsłudze radiostacji, ale również potrafiących je obsługiwać żołnierzy, o bieżącej konserwacji i naprawianiu prostych uszkodzeń nawet nie wspominając! Generalnie żołnierze radiostacji się bali, a oficerowie nie bardzo wiedzieli jak wykorzystać ich mobilność a do tego większość oficerów piechoty nie ufała radiostacjom, podnosząc ich o wiele większą od polowych telefonów wrażliwość na udary mechaniczne.

Odmiennie do problemu podeszli dowódcy Wermachtu!Jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy, KAŻDY podoficer Reichswehry MUSIAŁ potrafić obsługiwać prostą radiostację, a po dojściu Hitlera do władzy, niemiecki nowoczesny przemysł elektroniczny rozpoczął intensywne prace nad stworzeniem i masowym wprowadzeniem na stan armii radiostacji, które nadawałyby się do pewnej eksploatacji w trudnych warunkach pola walki. Niemieccy inżynierowie szybko pojęli tę „oczywistą oczywistość”, że najbardziej wrażliwym elementem ówczesnych radiostacji są lampy elektroniczne, w oparciu o które budowano sprzęt w tamtych latach, bo tranzystorów jeszcze nie skonstruowano. Do tego lampy elektronowe w niektórych obwodach szybko się zużywały. W epoce panowania lamp elektronowych, była ogromna różnorodność typów lamp, ale prawa rynku wymusiły standaryzację cokołów oraz obudów, więc typ lampy, rzecz fundamentalna, był opisany kodem literowo-cyfrowym, co z kolei prowadziło do powszechnego w warunkach polowych mylnego włożenia nieodpowiedniego typu lampy w niewłaściwe miejsce, co zwykle powodowało trwałe uszkodzenie radiostacji po włączeniu zasilania.

Ten, bardzo istotny problem, inżynierowie niemieccy rozwiązali bardzo prosto, budując radiostacje w oparciu o góra trzy typy lamp elektronowych, do tego różniących się cokołami, więc nie było możliwości pomyłki przy wymianie lampy! A dzięki temu w polowych radiostacjach małej mocy można było wymienić lampy dosłownie z zawiązanymi oczami, nawet podczas walki, zaś służby kwatermistrzowskie nie musiały starannie sprawdzać napisów na wydawanych żołnierzom lampach.

Społeczeństwa: Francji, Wielkiej Brytanii, krajów Beneluksu, nie tylko panicznie bały się po traumie 1 wojny kolejnego konfliktu, ale gotowe były na wszystko, a nawet jeszcze więcej, aby tylko wojny uniknąć, a jeśli już miałoby do niej dojść, to aby maksymalnie zminimalizować spowodowane nią straty.

To dokładnie strach przed kolejną wojną uruchomił motory, które kazały rządzącym Wielką Brytanią, praktycznie do rozpoczęcia ekspansji Hitlera na Austrię i Czechosłowację, ograniczać się praktycznie jedynie do remontowania okrętów Royal Navy oraz Francją, aby „okopać się” na rubieży Linii Maginota, w nadziei, że to wystraszy Hitlera i jego generalicję. Czas pokazał, że ta, nawet nie krótkowzroczność, ale wręcz ślepota, kosztowała Francję, Belgię oraz Holandię, nie tylko upokarzającą okupację i kolaborację z ludobójczym reżimem nazistów, ale, dokładnie, przede wszystkim masowy rabunek majątku części społeczeństwa i dewastację przemysłu najpierw przez hitlerowskich zarządców, a potem jeszcze przez działania lotnictwa Aliantów.

Jeszcze gorzej los pokarał Wielka Brytanię, bo to 2 wojna światowa zapoczątkowała upadek Imperium Brytyjskiego i utratę brytyjskiej hegemonii na rzecz USA i ZSRR.

Dziś nie ma III Rzeszy i paranoika na stanowisku kanclerza, któremu się roiłaby wizja panowania Niemców nad resztą świata!

Dziś sytuacja jest jeszcze groźniejsza, bo przynajmniej w czasach 2 wojny światowej wiadomo było dokładnie z której strony światu zagraża pożoga wojny.Dziś wróg jest bezimienny!Nie paraduje przy blasku pochodni na nakręcających nienawiść wiecach i mitingach setkami tysięcy członków paramilitarnych stowarzyszeń. Nie wskazuje wroga, którego, rzecz jasna, trzeba zniszczyć, aby zapanować nad światem. Dziś wszystko odbywa się w „białych rękawiczkach” w zaciszu klimatyzowanych luksusowych rezydencji, w którym to anturażu pełnym zabytkowego luksusu, „władcy marionetek” ustalają kogo i na ile wykorzystać, oczywiście w ramach legalnych biznesów, na wolnym i pozbawionym jakichkolwiek barier rynku kapitałowym.

Dziś, te często niejawne, ponadnarodowe bractwa „inwestorów”, stanowią zarzewie przyszłego, konfliktu! To, że jedni stają się krezusami, ZAWSZE odbywa się czyimś kosztem, w tym przypadku, kosztem trzymanego w nieświadomości społeczeństwa takich krajów jak Polska, a nawet Francja, czy USA, nie wspominając nawet o krajach biedniejszych. Wszelkie próby, choćby tylko wskazania, płynącego z tamtej strony zagrożenia, powodują wręcz histeryczne reakcje, zwykle czynione pod szyldem „ochrony dobrego imienia”. Więc niech nikt się nie dziwi, że tak zajadle są ścigane takie osoby jak: Snowden, czy twórca WikiLeaks.

Jakby ktoś zapomniał, co jakiś czas, kolejni desperaci organizują krwawą łaźnię przypadkowym osobom. Nawet naiwniak nie uwierzy, że siepacze Kalifatu (Państwa Islamskiego), dokonują aktów terroru na ślepo i w całkowicie za darmo! Za tymi osobami stoi świetnie zorganizowana struktura, która zapewnia finansowanie tego typu działań, przy której aparat przemocy stworzony przez reichsfuhrera SS Himmlera to ledwie drużyna skautów wobec kompanii komandosów z „zielonych beretów”, czyli US-Army Special Forces. Ale to temat na oddzielną publikację.. Co do okazania było. Amen.

Zorro

 

Zobacz galerię zdjęć:

I niewątpliwy powód do dumy Francuzów, czyli obraz defilujących pod Łukiem tryumfalnym w Paryżu zwycięskich Niemców./ Fot.Google
I niewątpliwy powód do dumy Francuzów, czyli obraz defilujących pod Łukiem tryumfalnym w Paryżu zwycięskich Niemców./ Fot.Google Plaże kotła pod Dunkierką zaległy ogromne ilości porzuconego przez ewakuowane wojska sprzętu lub uzbrojenia. / Fot. Google A to dla tych, co lubią czytać mapy./ Mat. Google Natomiast wyszukany system umocnień, zwany Linią Maginota po prostu okazał nie nieprzydatnym zbytkiem./ Fot. Google
el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Kultura