„Aby wygrać bitwę, trzeba przechytrzyć wroga”
Sun Tzu i Sun Pin; „Sztuka wojny”.
72 lata i 1 dzień temu, bladym świtem, niemiecki oficer dyżurny, pełniący służbę w pasie umocnień nadbrzeżnych, przerwał spokojną drzemkę adiutantowi feldmarszałka von Rundstedta, meldując podnieconym głosem, ze zza linii horyzontu właśnie wynurza się cała armada, idąca wprost na zajmowane przez jego dywizję linie obronne, wchodzące w skład Wału Atlantyckiego.
„To bzdura i przestańcie siać panikę”! Stanowczo zrugał wystraszonego oficera adiutant, „Coś wam się chyba przewidziało! Według naszych informacji, flota Aliantów stoi w portach i szykuje się do inwazji w zupełnie innym miejscu! Tak więc co najwyżej będziecie musieli odeprzeć jakieś pomocnicze natarcie, podobne jak w 1942 roku pd Dieppe, a z tym sobie chyba poradzicie”!
Kiedy ta rozmowa zmierzała do końca, umocnieniami Wału Atlantyckiego wstrząsnęły eksplozje, a po około sekundzie dotarł huk salwy okrętów. Z racji dystansu, taki ostrzał mogły prowadzić JEDYNIE pancerniki i krążowniki liniowe, więc mocno zaniepokojony oficer dyżurny zdążył jeszcze spytać wyniosłego adiutanta: „Jeśli na nas nie płyną główne siły alianckiej floty i atakuje nasze pozycje jakieś pomocnicze natarcie, to czemu do nas strzelają okręty liniowe”?
Tu rozmowa się urwała, bo do akcji wkroczył francuski Résistance, niszcząc linie telefoniczne łączące nadbrzeżne umocnienia ze stanowiskami dowodzenia 7 Armii i z centrami dowodzenia obrony wybrzeża. Tak więc stacjonujące w pasie inwazji pododdziały niemieckie musiały przejść na o wiele mniej efektywne połączenia zrealizowane za pomocą nie linii napowietrznych, a linii naziemnych.
Ale zanim wspomnianą rozmowę odbyto, blisko dwa lata wcześniej dowódcy Zachodnich Aliantów, niczym bezduszni komisarze polityczni w Armii Czerwonej, spisali na straty jedną dywizję i to doborową, której polecono dokonać swoistego zwiadu bojem, który przeszedł do annałów 2 wojny światowej jakoRajd na Dieppe, w czasie której to operacji zdobyto bezcenne podczas operacji lądowania na plażach Normandii doświadczenie i które w ogóle umożliwiło uchwycenie przyczółków przez lądujących Aliantów na silnie bronionym atlantyckim wybrzeżu Francji.
Wnioski po rajdzie na Dieppe były następujące:
-
Kluczowym problemem, który trzeba rozwiązać zanim się w ogóle wyśle desant ma francuskie plaże, jest powstrzymanie kontrataków wroga, bo wody oddzielające francuskie wybrzeże od Anglii to nie szeroka rzeka, ale morze, więc nie ma możliwości udzielenia wsparcia artyleryjskiego z własnego brzegu. Tak więc wsparcie artyleryjskie musi zapewnić flota inwazyjna, a to wcale nie jest takie proste, jakby się wydawało, o czym będzie dalej.
-
Równie ważnym problemem będzie zapewnienie nie tyle przewagi w powietrzu, ALE CAŁKOWITE PANOWANIE własnego lotnictwa nad lotnictwem wroga. Podczas Rajdu na Dieppe RAF zaliczył dość spektakularny łomot od Luftwaffe, bo do walki o panowanie w powietrzu wysłał już dość zabytkowe Hurricane, naprzeciwko których ruszyły zmodernizowane FW-190, uzbrojone nie tylko w wkm 13 mm, ale również w 4 działka 20mm i do tego możliwość zrzucenia bomby o wagomiarze 500 kg. Do tego samoloty RAF operowały na deficycie paliwa, więc nie za bardzo mogły się wdawać w walki powietrzne. Strata ponad 100 samolotów i blisko 200 pilotów, była nie do zaakceptowania podczas otwierania Frontu Zachodniego, zważywszy efekt operowania RAF-u podczas operacji, czyli brak skutecznej ochrony desantujących wojsk od ataków z powietrza.
-
Ważnym problemem było też „uciszenie” stanowisk ogniowych obrony nadbrzeża. Klasyczny ostrzał linii obrony nabrzeża niewiele dawał, bo desantowane na przylądek wojsko nie ma praktycznie żadnej ochrony przed ogniem karabinów maszynowych i moździerzy, zaś brak możliwości precyzyjnego kierowania ognia wsparcia z okrętów powoduje, że oddawana „na ślepo” nawała ogniowa zwykle nie czyni żadnych poważnych szkód stanowiskom broni maszynowej. Już od 1940 roku radiolokatory, zwane potocznie radarami zaczęto z powodzeniem stosować do namierzania celów na morzu i w powietrzu, jednak nie można było za pomocą ówczesnych konstrukcji namierzać celów na lądzie. Zatem ostrzeliwujące ląd okręty musiały korzystać jedynie z optycznych dalmierzy, o wiele mniej dokładnych na dystansach powyżej 10 kilometrów, a do tego mogących kierować ogniem jedynie w cele widoczne przez optykę stanowiska kierowania ogniem okrętu. W połowie XX wieku nie istniał system typu GPS, który potrafiłby z dokładnością potrzebną dla dokładnego namierzenia celu, określić położenie baterii prowadzącej z pokładu okrętu ostrzał wybrzeża, więc, zwłaszcza podczas sztormowej pogody, nawet obecność w tyralierze atakującego desantu celowniczych, nie gwarantowała efektywnego ostrzału punktów ogniowych wroga.
-
Jednak najwalniejszym problemem było zapewnienie desantowi na kontynent sukcesywnego uzupełniania środków kwatermistrzowskich, oraz właściwego wzmacniania potencjału bojowego desantowanego korpusu! Rzecz w tym, że zbyt wielka ilość żołnierzy i sprzętu stłoczonych na małej powierzchni atakujących przyczółek, ułatwia broniącym się zadawanie ciężkich strat, a tym samym odbieranie woli walki atakującym, bo nawet nie muszą za bardzo celować, aby w coś lub kogoś trafić.
Rajd na Dieppe pokazał, że praktycznie NIE MA MOŻLIWOŚCI opanowania nawet niewielkiego portu na tyle, aby można było potem pewnie korzystać z jego nadbrzeży przy wyładowywaniu statków z zaopatrzeniem dla desantowanego korpusu, oraz kolejnych rzutów desantu!
-
Kolejnym poważnym problemem było skuteczne zatarasowanie wszelkich szlaków komunikacyjnych w promieniu do 100 km od obszaru desantowania sił, aby nieprzyjaciel nie był w stanie szybko przerzucić w rejon walki o przyczółki odwodów, a tym bardziej wojsk pancernych, wobec których, z racji chwilowego braku w pierwszej linii lądującego desantu ciężkiego uzbrojenia, desantowani, nawet doborowi żołnierze byliby bezradni i bezbronni.
To dokładna analiza doświadczeń zdobytych podczas tamtej dziś zapomnianej operacji, pozwoliła zwłaszcza Brytyjczykom ograniczyć do minimum straty podczas samego lądowania i zdobywanie tak zwanego zrębu przyczółka, (miejsca wdzierania się desantu na ląd), zaczynając od niespotykanej dotąd skali dezinformacji wroga.
O zorganizowanej przez Brytyjczyków „armii-widmo” krążą legendy, powstało kilka bestselerów literackich i kinowych, nie wspominając nawet o akademickich opracowaniach, czynionych stricte na potrzeby wojskowości. Zatem „drążyć temat” nie ma sensu, wystarczy tylko zauważyć, że owa inicjatywa strategiczna odniosła pełny sukces, w efekcie którego nie tylko sam Adolf Hitler, osobiście już dowodzący poczynaniami zbrojnymi Wermachtu, ale również jego bardzo kompetentni feldmarszałkowie oraz sztabowi generałowie,
nie wiedzieli do 8 czerwca 1944 r tego, GDZIE I KIEDY NASTĄPI główne uderzenie, mające umożliwić otwarcie Zachodnim Aliantom Frontu Zachodniego!
O tym, że nastąpi otwarcie Frontu Zachodniego, jak i o tym, że Front Włoski został zdegradowany do roli pomocniczej wobec tej inicjatywy, zdawano sobie doskonale sprawę w Wilczym Szańcu już w połowie roku 1943. Zatem z kolei Brytyjczycy uznali, że skoro Hitler spodziewa się desantu morskiego od strony Wielkiej Brytanii, to jego szpiedzy MUSZĄ natrafić na właściwe plany Aliantów, z racji tego, że skala potrzebnych dla takiego przedsięwzięcia sił, praktycznie, uniemożliwia zamaskowanie ich rejonów koncentracji, a to z kolei umożliwi skuteczna obronę przed planowaną inwazją.
Tak więc postanowiono „ułatwić” niemieckim szpiegom i wywiadowcom robotę, powołując, a potem formując wirtualną nie armię, ale grupę armii, mającą symulować główny trzon planowanej inwazji, na której skupiliby uwagę wywiadowcy i szpiedzy wroga. Plan się powiódł wręcz wyśmienicie, bo armia-widmo prosperowała w eterze nawet po lądowaniu w Normandii, utwierdzając Hitlera w przekonaniu,że „prawdziwa” inwazja dopiero nastąpi i to tam, gdzie nakazywała nie tylko logika, ale i arkana sztuki wojennej, czyli w najwęższym miejscu Kanału La Manche, w okolicy portowego miasta Calais, ze strategicznym zadaniem zdobycia i to za wszelką cenę, portu w Calais!
Inwazje w najszerszym miejscu przeszkody wodnej i do tego w rejon pozbawiony większej infrastruktury portowej, wydawał się NIELOGICZNYM, choć lekceważyć takiego desantu nie było wolno, choćby z tego powodu, aby z takiego „pomocniczego przyczółka” desantujące tam siły nie mogły atakować tyłów wojsk skierowanych do odrzucenia „głównego desantu”, spodziewanego w rejonie Cale.
Generałowie i feldmarszałkowie Hitlera, oraz sam Hitler, NIE WIEDZIELI, że Alianci bardzo dobrze „odrobili lekcję” jaką dał im Rajd na Dieppe,
więc zamiast polegać na kaprysach Fortuny podczas zdobywania portu, mogącego stać się bazą logistyczna lądowania na wybrzeżu Francji, POSTANOWILI ZABRAĆ PORT ...ZE SOBĄ!
Najpierw więc obstalowani bardzo dokładną mapę dna morskiego w okolicy osady Arromanches oraz wybranego sektora plaży Omaha. Potem w oparciu o te dane zbudowali kilkaset kesonów, które zatopione w ściele określonej kolejności i miejscu utworzyły ...równe nadbrzeża, a do tego stanowiły schronienie dla personelu sztucznego portu, oraz dla stanowisk obrony p.lot. Tak utworzony sztuczne porty potem ochroniono falochronem zbudowanym z zatopionych, wycofanych ze służby statków i okrętów, a aby zapewnić pewne dostawy paliwa dla wyprowadzonej z przyczółków ofensywy, położono podwodny ...rurociąg, pozwalający optymalnie wykorzystywać posiadany tabor kołowy, jak i swobodnie korzystać z coraz liczniejszych pojazdów pancernych, mających zawsze bardzo duży „apetyt na paliwo”. Wprawdzie sztorm zniszczył sztuczny port na plaży „Omaha”, ale drugi spełnił pokładane w nim nadzieje.
I dokładnie, najpierw utrzymanie w ścisłej tajemnicy, potem, zrealizowanie wręcz perfekcyjne planu zbudowania sztucznego nadbrzeża portowego pod Arromanches, pozwolił Zachodnim Aliantom zrealizować pomyślnie plan Operacji „Overlord”.
Adolf Hitler rozumował logicznie: jeśli Alianci chcą się utrzymać po lądowaniu na francuskim wybrzeżu, MUSZĄ dysponować jakimś, przynajmniej jednym, portem, który będzie mógł obsłużyć pełnomorskie statki o tonażu 10 tysięcy ton, czyli masowo wykorzystywane dla potrzeb transportu przez Aliantów statki klasy Liberty i Victory i to na tyle dużym, aby nie doszło do „zakorkowania” nadbrzeża spowodowanego wzmożonym ruchem tychże jednostek. Optymalnym portem jawił się port w Calais, z racji i wielkości, jak i krótkiego dystansu do pokonania przez statki.
Oberkommando der Wermacht dysponowało w rejonie francuskiego wybrzeża Kanału La Manche dwoma dywizjami pancernymi:
21 Dywizją Pancerną, stacjonująca w chwili inwazji w Caen;
12 Dywizją Pancerną SS Hitlerjugend, stacjonującą pomiędzy Caen, a Paryżem. 12 D.P. SS Hitlerjugend, jak wskazuje nazwa, tworzyli młodzi aktywiści Hitlerjugend, wychowani w duchu fanatycznego oddania Führerowi i III Rzeszy, gotowi w każdej chwili oddać życie za te ideały. Dowodzili nimi najlepsi dowódcy skaperowani do Waffen-SS możliwością szybkiego awansu, a do tego była to, obok D.P. Herman Goring, najlepiej wyposażona dywizja pancerna, czyli jedna z najbardziej wartościowych dywizji pancernych III Rzeszy.
Nie mniej, jak to w Wermachcie stało się tradycją od klęski pod Stalingradem, zupełnie nie pasującą do niemieckiej rutyny „Ordnung muss sein”, („porządek musi być zawsze”), struktura dowodzenia jak i podległość służbowa generałów dowodzących dywizjami lub korpusami, Obszaru Zachód była równie prosta, co przysłowiowe kilka metrów sznurka w kieszeni!
Formalnie, głównodowodzącym siłami Wermachtu na Zachodzie Europy był feldmarszałek von Rundstedt, któremu podlegali dowódcy grup armii (frontów armijnych), feldmarszałek Rommel (Grupa armii B), oraz generaloberst Blaskowitz (Grupa armii G).
ALE z powodu kardynalnych rozbieżności co do dyslokacji dywizji pancernych, zostały one ...wyłączone z dowodzenia przez dowódcę Obszaru Zachód von Rundstedta, jak i dowódcy grupy armii Rommla, na której obszarze stacjonowały i przekazane do osobistego dysponowania przez samego Führera, bez którego akceptacji, jako odwód strategiczny, nie miały prawa opuścić terenu stacjonowania.
Feldmarszałkowie: von Rundstedt i Rommel mieli zdania odrębne na temat dyslokacji wojsk pancernych. Młodszy i mający doświadczenie w dowodzeniu formacjami pancernymi Rommel uważał, że kluczowe znaczenie przy odpieraniu desantu Aliantów będzie miał czas zadziałania formacji pancernych, czyli jak szybko będą mogły one likwidować wyłomy w liniach obronnych Wału Atlantyckiego. Z tego powodu domagał się, aby obsadzić w miarę równomiernie kompaniami pancernymi cały pas wybrzeża. Starszy i dowodzący formacjami pancernymi głównie zza sztabowego biurka, von Rundstedt zaś uważał, że rozlokowane zbyt blisko linii brzegowej pododdziały mogą dostać się pod ostrzał okrętowej artylerii, lub zostać zbombardowane przez wspierające inwazję lotnictwo, więc optował za trzymaniem tych dywizji w odwodzie, w bezpiecznej odległości od najcięższych dział okrętowych i wspierającego lądowanie desantu lotnictwa, niejako w równej odległości od Calais i Normandii, aby w miarę potrzeby uderzyć całą protegą dywizji na odcinku tworzonego przyczółka inwazji.
W efekcie w ten spór wmieszał się Hitler, nakazując, aby dywizje pancerne zostały rozlokowane wedle koncepcji von Rundstedta, ale o ewentualnym ich użyciu zdecyduje on osobiście.
Tak więc problemem dla feldmarszałków i generałów odpowiedzialnych za obronę francuskich plaż stało się to, czy Alianci okażą się dżentelmenami i odpowiednio wcześnie zechcą poinformować Hitlera o swoich planach, czy może wezmą przykład z poczynań Wermachtu z pierwszej fazy wojny i zaatakują z zaskoczenia, a ci będą godzinami, a może i dniami czekać na to, aż Führer zezwoli na użycie odwodów pancernych.
Z drugiej strony, wydaje się być zbyt wyolbrzymiona rola trzymanych bezproduktywnie przez kilka godzin w odwodzie 2 dywizji pancernych, na powodzenie operacji desantu na plaże Normandii!
Gdyby zastosowano koncepcję feldmarszałka Rommla, wówczas z dużym prawdopodobieństwem pojazdy pancerne dostałyby się nie tylko pod nawałę ogniową przygotowującą lądowanie desantu, ale stałyby się dość łatwym celem dla okrętowej artylerii krążowników i niszczycieli, bo wobec przeciwpancernych pocisków kalibrów 120 mm i większych, nawet„Tygrysy” były bezbronne. A kiedy do akcji skierowano by samoloty uzbrojone w pociski rakietowe i bomby, to ich los mógłby być tragicznym i to szybciej, niż by mogły skutecznie wesprzeć atakowaną linię obrony Wału Atlantyckiego.
Z kolei słabym punktem koncepcji feldmarszałka von Rundstedta była konieczność pokonania dystansu około 200 kilometrów, co w praktyce oznaczało dokładnie to, że do walki niemieckie pojazdy pancerne wkraczałyby z ...pustymi bakami! No bo pojazdy pancerne NIGDY nie należały do oszczędnych w spalaniu paliwa! Czołg z pełnym obciążeniem bojowym i przy maksymalnej prędkości spala około 100 litrów paliwa na każde przejechane 100 kilometrów, a ze względów stricte bezpieczeństwa, zbyt dużo paliwa w bakach nie zabiera! Dystans 200 kilometrów to dla kolumn pancernych dystans ekstremalnie długi. Owszem, dywizje pancerne dysponowały własnymi cysternami, ale aby pojazdy pancerne mogły skutecznie likwidować wyłomy w linii Wału Atlantyckiego, musiałyby mieć towarzystwo około 50 cystern pełnych paliwa i to jadących w bezpiecznych od siebie odległościach, aby jednym atakiem Alianci nie mogli pozbawić dywizji pancernych zaopatrzenia w paliwo. Jak by nie kalkulować, dystans owych 200 kilometrów niemieckie dywizje pancerne nie były w stanie pokonać szybciej niż w około 6 godzin, czyli do walki mogłyby wejść dopiero około godziny 11;00, a o tej porze większość linii obronnych w rejonie wysadzenia desantów została nie tylko przełamanych, ale już zdobytych, więc mogły dać skuteczne schronienie przed atakującymi dywizjami pancernymi. Ponadto czołgi weszłyby w zasięg dział okrętów i lotnictwa.
Jedynie co mogły zrobić trzymane w odwodzie strategicznym dwie dywizje pancerne, to zadać dużo większe straty lądującym aliantom, oraz powodować „spłycenie” głębokości uchwyconych zrębów przyczółków, a nawet uniemożliwić połączenie tych zrębów w jeden obszar. Nie mniej nawet taki sukces taktyczny nie zapewniał sukcesu strategicznego, jakim byłoby zepchniecie desantu do morza, więc po raz kolejny potwierdziła się stara prawda: „Jeśli pozwolisz, aby desant wroga stanął na brzegu, masz problem, ale jeśli dopuścisz, aby atakujący mogli uzupełniać siły i zaopatrzenie, przegrałeś tę bitwę”!
Sumując przebieg lądowania na plażach Normandii, trzeba jasno stwierdzić dwa fakty:
PO PIERWSZE, mimo uchwycenia, rozbudowania i zapewnienia zaopatrzenia przyczółka na plażach Normandii, Alianci JESZCZE NIE ODNIEŚLI zwycięstwa w tej bitwie!
Wygrali jedynie preludium, polegające na uchwycenieniu przyczółka i zorganizowaniu na jego terenie bazy wypadowej dla przyszłego Frontu Zachodniego. Co gorsza, nie zrealizowali wyznaczonych im zadań, konkretnie ani nie zdobyli samego miasta Caen, ani nie naruszyli pozycji dwóch dywizji pancernych, o których wykorzystanie pokłócili się feldmarszałkowie von Rundstedt i Rommel.
PO DRUGIE, decydujące bitwy tej operacji dopiero miały nadejść! Wojska Aliantów znalazły się w klasycznym kotle, który mógł zostać w każdej chwili zamknięty, gdyby tylko feldmarszałek von Rundstedt skoncentrował się nie na powstrzymywaniu marszu na wschód alianckich armii, ale na próbie odcięcia im zaopatrzenia! Czyli na koncentrycznym uderzeniu odwodami wzdłuż linii brzegu.
Tak więc decydującymi bitwami podczas całej operacji „Overlord”, były:
Bitwa o Caen,
Bitwa pod Falaise.
A PRAWDZIWE problemy dla Aliantów miały dopiero nadejść.
Wprawdzie wymienione bitwy wygrali Alianci, ale co tu ukrywać obie te bitwy boleśnie wykazały, JAK NIEKOMPETENTNYMI STRATEGAMI byli głównodowodzący Aliantami generałowie US-Army, a zwłaszcza kreowany na wojennego geniusza, ekscentryczny marszałek polny Montgomery! (Na przykład paradował w nieregulaminowym umundurowaniu).
Zdobywanie Caen to jedno wielkie pasmo dotkliwych strat zadawanych atakującym bez pomysłu Brytyjczykom, przez świetnie wyszkolone i do tego sprawnie dowodzone oddziały grenadierów pancernych, dowodzonych przez feldmarszałka Rommla. Dopiero dość przypadkowe ostrzelanie jego samochodu przez samolot, połączone z ciężka kontuzją feldmarszałka, umożliwiło wyparcie niemieckich dywizji pancernych na bezpieczny dla miasta dystans. Przebieg wydarzeń był tak niepokojący, że poważnie zastanawiano się nad uwolnieniem brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego od nieudolnego dowódcy, czyli marszałka Montgomery`ego.
Równie źle, co Brytyjczycy, radzili sobie Jankesi, bo dla niewyszkolonego, poborowego żołnierza, największym problemem były popularne w Normandii żywopłoty, z kolei świetnie wykorzystywane przez broniących się Niemców.
Tak więc znowu pokazało swoją mądrość znane powiedzenie: „Nie jest sztuką wygrać bitwę, sztuką jest dopiero umiejętność wykorzystania odniesionego w niej zwycięstwa”!
Ciąg dalszy, (być może), nastąpi.
Zorro
Inne tematy w dziale Kultura