„Licho nie śpi”! Przestrzega przysłowie.
Propaganda też zawsze czuwa, (zwłaszcza po upadku PRL).
Jest też inne powiedzenie:„Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”,więc nie dziwmy się, że Jarosław gensek PiS Kaczyński, co rusz sięga po stare i sprawdzone dogmaty bolszewizmy stosowanego, a zwłaszcza po dogmat Walki Klas.
On się na nieustannie uwypuklanym w czasach Bieruta i Gomułki dogmacie Walki Klas wychował, On innymi kategoriami myśleć już nie potrafi, On MUSI mieć jakiegoś klasowego wroga, inaczej Jego obecność w przestrzeni publicznej Polski, oparta na knuciu intryg i szczuciu jednych Polaków na drugich, oczywiście w imię ł`okrutnego patriotyzmu, straciłaby sens, nawet dla gorliwego wyznawcy kultu radiomaryjnego.
A właśnie mija „okrągła rocznica” , bo 25., odwołania rządu Jana Olszewskiego, postaci w czasach PRL równie wyrazistej, co tajemniczej.
Jan Olszewski, wedle wiarygodnych źródeł archiwalnych, (dostępnych w internecie), de domo Izaak Oksner, w czasach PRL był nie tylko etatowym obrońcą „kontrrewolucjonistów”, ale również ważnym aktywistą Loży Masońskiej, do której należało również kilkoro prominentnych działaczy PZPR, skupionych wokół Władysława Gomułki. Był więc „nietykalny”, a ponieważ do połowy lat 80 XX w. wyroki w procesach opozycjonistów i dysydentów PRL zapadały na partyjnych Egzekutywach ZANIM sprawa wchodziła na wokandę, więc mecenas Olszewski Jan COKOLWIEK by w trakcie rozprawy nie powiedział i jakiegokolwiek nie użyłby argumentu, wyrok i tak byłby identyczny, jak wówczas gdyby swoją obecność na konkretnej rozprawie ograniczył do zdania: „Dziękuję wysoki sądzie nie mam pytań, ani niczego nie wnoszę”. To były klasyczne ustawki, mające na celu jedynie stwarzać pozory prawne dla izolowania przeciwników politycznych dyktatury bolszewickiej, z polska zwanej robotniczo-chłopską, w czasach PRL. Był oficjalnie zwykle obrońcą z urzędu, więc miał stałe i pewne źródło dochodu. Bo kontestatorów „władzy ludowej” nie brakowało, tych rzeczywistych lub domniemanych. (Więźniowie polityczni mieli przywileje w porównaniu z kryminalnymi, więc często zwykli przestępcy, aby poprawić swój byt w więzieniu, kreowali się na przeciwników ustroju).
Tajemniczość życiorysu Jana Olszewskiego z czasów PRL polega na tym, że NIGDY żadna krzywda ze strony reżimu, z którym jawnie walczył na wokandach sądów, jego osoby, ani kariery zawodowej nie dosięgnęła, więc cytując słowa Jana Ewangelisty:„Kto ma rozum, niech czyta”!
Jan Olszewski stanął na czele mocno egzotycznego, a momentami wręcz operetkowego rządu, jaki udało się ponaglanym przez Jana Pawła II biskupom sklecić z wzajemnie skaczących sobie do gardeł i to już jawnie, obalaczy PRL.
Ten rząd nie tylko nie miał żadnego zaplecza politycznego, ani sejmowej większości, nie miał też … ŻADNEGO POJĘCIA o rządzeni czymkolwiek, a tym bardziej wówczas blisko 40 milionowym narodem!
Dość napisać, że nie znaleziono czasu aby sporządzić coś takiego jak ...budżet, państwo przestało realizować JAKĄKOLWIEK politykę, bazując na kolejnych prowizoriach budżetowych, na podstawie których wypłacano jedynie pobory urzędnikom państwowym i tylko te należności wymagalne, które zasądził sąd, płacąc ekstra komornikom tantiema za fatygę, albo te, które po znajomości raczyli zatwierdzić dyrektorzy rządowych agend. Zaczynała nawracać hiperinflacja, a zdesperowanym przedsiębiorcom dyrektorzy jeszcze państwowych banków, za od 3% do 5% „prowizji” od sumy kredytu, oferowały kredyty oprocentowane bardziej niż zbójecko.
Ale nie wszystkie sprawy pod rządami Jana Olszewskiego i jego totalnych nieudaczników, leżały odłogiem lub obracały się w ruinę! Rząd Jana Olszewskiego snuł imperialne plany przyłączenia się do rozbioru masy upadłościowej po ZSRR.
Jednym zdaniem, ówczesna Polska dostała się pod autorytarne rządy dwóch zwalczających się hochsztaplerów: prezydenta Lecha Wałęsy i premiera Jana Olszewskiego, którzy wkrótce zaczęli sobie skakać do gardeł o to, który z nich ważniejszym jest lub być powinien.
Wystarczyło niewiele ponad pół roku rządów Jana Olszewskiego, aby Polska znalazła się nad przepaścią anarchii, z widmem jedynie kultowego octu na sklepowych półkach, gdyż monstrualne zatory płatnicze, jakie generował brak budżetu, więc automatycznie brak możliwości płacenia za kupowane przez jednostki budżetowe towary i usługi, praktycznie doprowadziły do bankructw prywatne przedsiębiorstwa!
To był gospodarczy horror, bo NIE ISTNIAŁ mechanizm skutecznego wekslowania długów budżetowych, (ten mechanizm wdrożył dopiero minister Kołotko), ustawowe odsetki były zabójcze, a dostęp do kredytu obrotowego ...ŻADEN! Przedsiębiorca miał szczęście, jak otrzymawszy po pół roku zapłatę za towar lub usługę, był nią w stanie spłacić karne odsetki naliczane przez ZUS i Fiskusa!
Rząd Jana Olszewskiego przypieczętował też rozbrat Jarosława Kaczyńskiego z Lechem Wałęsą!
Początkowo prezydent Wałęsa, zapewne zasięgnąwszy opinii klapy swej marynarki z wizerunkiem wyadomym, przystał na propozycję aby jego ówczesny zausznik, Jarosław Kaczyński, zajął się utworzeniem partii, licząc po cichu, że ta partia będzie i jego zapleczem politycznym, bo Solidarność się do tego nie nadawała. Do tego, jak zeznał w procesie afery FOZZ świadek Pinejro, pojawiło się setki milionów NIGDZIE NIE EWIDENCJONOWANYCH dolarów z tajnych kont FOZZ, które to pieniądze i to w gotówce, „aby się nie zmarnowały”, jako klasyczne wkupne zaczęły zasilać polityczne inicjatywy ówczesnych partii postsolidarnościowych, w tym i tworzoną przez Jarosława Kaczyńskiego PC, konkretnie poprzez egzotyczną spółkę „Telegraf”. Pojawiła się również na topie spółka „Art-B”, która OFICJALNIE dorobiła się krociowego majątku na bankowym „oscylatorze”, ale niezawodny Poliszynel twierdzi, że spółka Art-B parała się również usługami pralniczymi na polityczne zlecenia.
Oficjalna wersja głosi, że to prominentni działacze PC, za domniemaną wiedzą Jarosława Kaczyńskiego, (ten człowiek nie dopuszczał już wówczas swobody działania u swoich podkomendnych), ostrzegli prezesów Art-B, aby ci, w trosce o swoją wolność, nie wracali z wakacji, co z kolei umożliwiło służbom wyadomym wytransferowanie ogromnego majątku spółki Art-B w nieznanym kierunku, pozostawiając na żer likwidatorom nędzne ochłapy spółki-wydmuszki, z której wcześniej wytransferowano kapitały i pieniądze. Tu w tle pojawia się postać ex senatora G. któren to potem nazwisko utracił w wyniku kilku ciężko zapracowanych wyroków sądów karnych.
Suma-summarum, polityczne drogi prezesa Kaczyńskiego i Lecha Wałęsy rozeszły się definitywnie po dość ordynarnej intrydze, jaką prezes Kaczyński próbował ratować nie tyle rząd Jana Olszewskiego, co swoją karierę polityczną, a którą przez analogię motorów działań nazwijmy„Nocą długich teczek”, a której niechlubna rocznicę mamy w tych dniach.
Jak wspomniano wcześniej, rządy ekipy Jana Olszewskiego były tak nieudolne i tak dalece hochsztaplerskie, że jedyną drogą uratowania Polski jako suwerennego państwa, było odsuniecie od władzy nieudolnego i kompromitującego się na każdym kroku pierwszego rządu w którym nie było nawet śladów pogrobowców PRL.
Za uwolnieniem Polski i Polaków od niekompetencji, tudzież jawnej hochsztaplerki BYLI WSZYSCY trzeźwo myślący Polacy, którym powrót do koszmaru aprowizacyjnego z roku 1981 skutecznie wybił z głów kontynuowanie polsko-polskich podchodów.
Zaś najlepszym przykładem skali hochsztaplerki ekipy Jana Olszewskiego była zbójecka prywatyzacja, a dokładnie umożliwienie Fiatowi klasyczne wrogie przejęcie Fabryki Samochodów Małolitrażowych, znanych jako FSM!
Dla przypomnienia, ten gospodarczy rozbój firmował minister Olechowski, TEN Olechowski, a sprowadzał się on do unicestwienia wychodzącego z zapaści koncernu FSM, mającego w planach bardzo udane konstrukcje samochodu „Beskid”, na tyle udane, że po niewielkim dopracowaniu ta konstrukcja była potem seryjnie produkowana przez Francuzów i Włochów. W efekcie „zaorano” należące do FSM kuźnie w Ustroniu i odlewnie w Skoczowie, a kilkuset odbywających służbę wojskową pracowników, głównie absolwentów szkół przyzakładowych, pozbawiono należnych świadczeń, w tym prawa powrotu na opuszczone przed poborem stanowisko pracy i prawa do zasiłku dla bezrobotnych, bo nie miał kto wystawić im Świadectwa Pracy, potrzebnego do otrzymania takowego zasiłku. Oczywiście załoga FSM NIE OTRZYMAŁA należnych jej ustawowo akcji prywatyzowanego zakładu, bo jak to ujął nagabywany na tę okoliczność premier Olszewski, zacytujmy: „akcje FSM były nic nie warte”! Jakim cudem dziś koncern FIAT Auto, co roku z tytułu posiadania FIAT Auto Poland, wyprowadza z Polski około 1 miliarda euro zysku netto, Jan Olszewski jakoś tak milczy.
Ale wróćmy do meritum.
Rząd Jana Olszewskiego stracił poparcie polityczne, stracił zaufanie społeczne, ale rozkosz rządzenia Polską była tak wielką, że zarówno Jan Olszewski, jak i Jarosław Kaczyński nie brali pod uwagę jego dymisji i rozpisania nowych wyborów, które dawały szansę na uporządkowanie sceny politycznej w Polsce.
A skoro za takim rozwiązaniem opowiadał się prezydent Wałęsa i, co gorsza, miał prerogatywy, aby pogonić w cholerę nieudaczników, zarówno z rządu, jak i z Parlamentu, postanowiono się pozbyć … prezydenta Wałęsy!
Intryga była równie prymitywna, co ordynarna, co do scenariusza. No, ale czegóż innego można by się po Jarosławie Kaczyńskim spodziewać, nieprawdaż?
Wiadomym było, że służby specjalne PRL, zarówno te wojskowe, jak i milicyjne, skutecznie infiltrowały środowiska kontestatorów ustroju PRL.
Kapusiów i konfidentów werbowano masowo, z zastrzeżeniem, że NIE BYŁO WOLNO werbować członków PZPR, a także działaczy SD i PSL, tak więc ostatni pełny remanent z 1988 roku wykazał, że na znajomych i współpracowników donosiło regularnie, w zamian za gratyfikację, ponad 2 miliony kapusiów, nie licząc etatowych funkcjonariuszy-wywiadowców! A to oznaczało, że co 10 dorosły Polak kapował i czerpał z tego procederu wymierne korzyści!
Lokowanie agentury w PZPR, PSL i SD nie miało sensu, bo sekretarze byli regularnie przepytywani przez „gumowe ucho”, czyli oddelegowanego funkcjonariusza SB!
Ważna była agentura w szeregach kontestatorów ustroju i tam ją też instalowano.
Werbunek w czasach planowego niedoboru wszystkiego trudny nie był, do tego pracowników naukowych zmuszano do współpracy reglamentując im dostęp do papieru potrzebnego na publikacje, a bez publikacji dorobku naukowego o żadnej karierze mowy być nie mogło. Do tego korzystano z szantażu wobec tych osób, które wpadły w szpony hazardu, miały problemy z alkoholem lub narkotykami, albo miały problemy z dochowaniem monogamii w życiu intymnym, lub z zachowaniem Ślubu Czystości.
Tak więc opierając się na podstawach rachunku prawdopodobieństwa, około ¼ liderów antykomuszej opozycji MUSIAŁA mieć jakieś bliskie kontakty z PRL-owskimi służbami tajnymi, a zwłaszcza te osoby, które regularnie wyjeżdżały z kraju, zwłaszcza na różne stypendia, sympozja, czy kontrakty. Niestety, spora liczba agentów, a zwłaszcza konfidentów i prowokatorów, po 1989 roku skutecznie się przeflancowała do nowych, politycznie poprawnych już służb, i pozostawała „nie do ruszenia”, bo teraz roztaczały nad nimi parasol nowe służby specjalne.
Jarosław Kaczyński postanowił ten fakt bezlitośnie wykorzystać dla wręcz dospawania się do władzy i pozbyć się definitywnie konkurencji w uprawianiu swojego samodzierżawia w Polsce. W tym celu sięgnął po stary bolszewicki argument, czyli „wroga wewnętrznego”, którym miał być „układ” pogrobowców PRL-owskiego tajniactwa, ulokowanego w strukturach postsolidarnościowych!
Należało tylko znaleźć jakiegoś „pożytecznego idiotę”, który odpali minę podłożoną przez „dwóch takich, co wcześniej ukradli Księżyc”, ale tylko na filmie, a teraz planowali zawłaszczyć dla siebie Polskę, niestety, w realnym świecie.
„Pożytecznym idiotą” okazał się podpuszczony Janusz Korwin-Mikke, który spowodował podjęcie przez Sejm wniosku, aby ówczesny szef MSW, czyli wierny oprycznin idei kaczystanu rewolucyjnego, Antoni Macierewicz, w kilka dni przedłożył listę PRL-owskich kapusiów i konfidentów, jacy znaleźli się we władzach III Rp.
W roku 1992 NIE ISTNIAŁY jeszcze wirtualne bazy danych, które błyskawicznie można by przewertować za pomocą wchodzących właśnie do masowego użycia małogabarytowych komputerów. Tak więc nie ma mocnych, sztab Macierewicza NIE BYŁ W STANIE w kilka dni prześwietlić przepastnych katalogów współpracowników tajnych służb PRL, a z tego, co Zorro wie, bezprawne i tajne prace nad „Listą Macierewicza” trwały przynajmniej od roku, pod nosem niczego nieświadomego prezydenta Wałęsy, mającego pod swoją pieczą ocalałe archiwa SB i tajnych hufców WSW, a do których miał łatwy dostęp prezydencki minister Jarosław Kaczyński i jego oprycznina.
„Lista Macierewicza” była więc gotowa zanim o nią zawnioskował Janusz Korwin-Mikke, a tych kilka dni zwłoki było jedynie nieudolnym kamuflażem wcześniej namotanej intrygi! (Najlepszy dowód na tę tezę stanowi fakt, iż Antoni Macierewicz ujawnił obecność na liście Leszka Moczulskiego już na początku czerwca).
Intrygantów jednak ubiegł prezydent Wałęsa, doprowadzając do dymisji premiera Olszewskiego oraz neutralizacji Antoniego Macierewicza w nocnym głosowaniu i skutecznie izolując odwołanego premiera od możliwości kontaktu z podległymi im siłami BOR, do czasu obsadzenia tej formacji lojalnymi wobec siebie dowódcami.
Czy zatem planowany zamach stanu, którego pretekstem miała być „Lista Macierewicza”, z agentem „Bolkiem” miał szanse powodzenia?
JAK NAJBARDZIEJ!
Lech Wałęsa , jako urzędujący prezydent, kontrolował wprawdzie wojsko, ale wojsko w czasach prezydenta Wałęsy było jedynie żałosną karykaturą LWP z czasów gen Jaruzelskiego, instytucją niezdolną do szybkiego podjęcia jakichkolwiek skoordynowanych działań, w której szarogęsił się oberstfelkurat bp Sławoj Leszek Głódź. Gdyby chodziło o jakąś pielgrzymkę, no to ówczesna armia sprostałaby wyzwaniu, ale stawić się w trybie alarmowym, w środku nocy pod Sejmem, sorry, ale najpierw dzielni wojacy musieliby ...wytrzeźwieć, a to przecież musi kilka godzin potrwać, nieprawdaż?
Tymczasem minister Macierewicz miał na podorędziu przynajmniej batalion BOR-owików, oraz brygadę Nadwiślańskich Jednostek MSW w odwodzie!
Te siły w zupełności WYSTARCZYŁYŁYBY, aby internować prezydenta Wałęsę i jego plenipotentów, oraz zamelinować ich tak, aby nie mogli wezwać posiłków, a tym bardziej odsieczy. Zaś zaszantażowani „Listą Macierewicza” posłowie i senatorowie pewnie zgodziliby się na poświęcenie Lecha Wałęsy i zgodę na dyktaturę Jarosława Kaczyńskiego w zamian za nieujawnianie ich współpracy z SB.
Pozostaje zadać sobie pytanie, czy w 1992 roku istotnie prosperował mityczny „Układ Różowych Pająków”, który mógłby usprawiedliwiać podjętą próbę zamachu stanu?!
Ten układ wykrystalizował się DOPIERO za rządów Hanny Suchockiej i to „Lista Macierewicza” była katalizatorem jego powołania! Po prostu środowisko to zrozumiało, że zostało oszukane i pragmatyczną politykę „grubej kreski” zastępuje się odwetową polityką walki klasowej, a co gorsza stosowaniem odpowiedzialności zbiorowej wobec ludzi, którzy często nadstawiali własne życie lub zdrowie na szwank, aby wyzwolić Polskę spod okupacji hitlerowskiej i planów unicestwienia Narodu Polskiego. To prawda, że te osoby często kolaborowały z bolszewikami, ale czyniły tak TYLKO TEMU, że pamiętały jak żyło się Polakom za Sanacji. Ostatecznie zarówno ojciec Jarosława Kaczyńskiego, jak i Zbigniewa Ziobry do końca swojej aktywności byli VIP-ami systemu władzy PRL!
Cóż, za czasów rządów Gomułki, furorę robił zapomniany dziś skecz autorstwa Wiesława Dymnego, pod tytułem: „Na przykład Majewski”, będący zjadliwą parodią wygłaszanych na każdym możliwym (i niemożliwym kroku), przez Władysława Gomułkę „referatów programowych”.
W puencie tego skeczu padają słowa: „ … Majewski przeszedł do Historii, ale on jeszcze wróci i jak kogo walnie w mordę, to szkoda gadać”.
Ten Wiesław Dymny to prorok jakiś, czy co? Towarzysz Wiesław i jego metody rządzenia wróciły, a hunwejbini Rewolucji Radiomaryjnej czujnym okiem rozglądają się tylko „komu dać w tę mordę”! Po prostu szkoda gadać (i pisać)!
Co do okazania było. Amen.
Zorro.
Inne tematy w dziale Kultura