Życie to nie szkoła ani nie uniwersytet;
w życiu za brak wiedzy lub wyobraźni płaci się wysokie ceny.
Jest taka definicja osoby profesora:
„Profesor to ktoś taki, kto potrafi naukowo udowodnić to, że choć się poważnie myli w swoich naukach, to racja była po jego stronie”.
Z tego też powodu ludzie rozumni starają się trzymać w swoim codziennym postępowaniu jak najdalej od wszelkiej maści „naukowych autorytetów”, no chyba, że ktoś lubi zupełnie niepotrzebnie popadać w poważne tarapaty.
Nie znaczy to wcale, iż należy marginalizować świat akademickich dywagacji i być obojętnym na to, co wydedukują wyalienowani od realiów „jajogłowi”, ale ZAWSZE trzeba brać spory margines bezpieczeństwa przy wcielaniu w życie „odkrywczych rewelacji” jakie się wykluły w różnych instytutach naukowych, będących zależnymi od sponsorów placówkami.
Niestety, Polacy są na tyle głupim narodem, że BEZKRYTYCZNIE łykają nawet ewidentne brednie, jeśli tylko osoba takowe rozpowszechniające „rzuci przed nazwiskiem” doktoratem, a nie daj Boże profesurą, nawet kiedy to tylko utrzymujący się z wyprowadzania na życiowe manowce studentów nauczyciel akademicki, odległy od tytułu profesora zwyczajnego o lata świetlne tak zwanego dorobku naukowego.
Ale przystąpmy do podniesionego tematu.
Tak się jakoś zbiegło, że niedawno najpierw przyskrzyniono, a potem aresztowano brombera-amatora, który postanowił zafundować pasażerom wrocławskiej linii komunikacji miejskiej jakąś ...rozrywkę i to w sensie stricte.
Widocznie zblazowany student postanowił zdobyć doświadczenie praktyczne na niwie, na której wcześniej pracownikowi naukowemu uczelni krakowskiej coś nie wyszło już z fazie organizacyjnej.
Wrocławskiemu studentowi wyraźnie projekt nie wypalił, co dobitnie świadczy o tym, że na polskich uczelniach trudno zdobyć jakakolwiek wiedzę przydatną w życiu realnym, bo nie chwaląc się, Zorro z rówieśnikami jakoś nie mieli już w wieku szkolnym żadnych problemów ze zbudowaniem skutecznych petard, jako, że w czasach PRL nie było w handlu tego typu produktów.
Tymczasem bomba podłożona przez wrocławskiego bombera wyraźnie zaczęła sygnalizować to, że wkrótce eksploduje, dając przy okazji pole do pokazania skali głupoty kierowcy autobusu, który wyniósł bombę i położyła na przystanku, wystawiając na szwank zdrowie lub życie przechodzących osób.
Ten człowiek miał o wiele więcej szczęścia niż rozumu, bo zwykle konstruktorzy tego typu ładunków instalują w nich kilka rodzajów inicjatorów, w tym taki, który po uaktywnieniu bomby, detonuje ją pod wpływem nawet niewielkiej zmiany położenia! Na przykład w wyniku jej uniesienia.
Opisów tego typu skutecznych inicjatorów jest pełno internecie, a także w licznych filmach, więc nie ma sensu douczać leniwych i gnuśnych naśladowców wrocławskiego bombera.
WARO jednak przytoczyć instrukcję co zrobić, kiedy się na potencjalna bombę natknie! Instrukcja taka sprowadza się do podstawowej zasady:„jeśli nie ty zostawiłeś dany pakunek, nigdy takiego znaleziska nie podnoś”! Pozostawiając tę czynności saperom.
Wprawdzie dzisiejsi saperzy kunsztem minerskim nie powalają, ale mają na podorędziu roboty i ekrany i skuteczne zbroje chroniące ich ciało, więc dysponują daleko większym limitem dopuszczalnych pomyłek przy robocie od pozbawionego takich gadżetów sapera-amatora.
Jest bezdyskusyjnym, że wrocławski bomber popełnił kilka kardynalnych błędów, bo jego konstrukcja zanim eksplodowała, ujawniła swoje przeznaczenie i to na tyle długo, aby kierowca -półgłówek zdążył ją wynieść na przystanek.
Do kompletu zawalił temat kamuflażu, bo został rozpoznany, mimo że przecież nikomu się nie przedstawił.
To go dyskwalifikuje jako osobę kreatywną, więc słusznie będzie garował wieloletni wyrok, jako sprawiedliwą zapłatę za swój dyletantyzm, zarówno na niwie robótek ręcznych, jak i zdolności do kreatywnego oraz przyczynowo-skutkowego myślenia. Można mieć pewność, że kiedy podejmie próbę ucieczki z więzienia, to jego podkop wyjdzie w pomieszczeniu strażników, albo coś w tym rodzaju.
Ale znowu, NIE DOUCZAJMY potencjalnych naśladowców wrocławskiego bombera, skupmy się na obnażonych niedostatkach polskich policmajstrów i to zarówno tych jawnych, jak i tych tajnych, ostro weryfikowanych przez kaczomyślnych komisarzy pod kątem politycznej poprawności, więc już do weryfikacji przydatności w policyjnej robocie nie było w kim wybierać, niestety.
Załóżmy, że prasa napisała o incydencie prawdę, czyli:
po pierwsze, bomber działał samotnie;
po drugie, w miejscach w których rezydował, nie znaleziono „warsztatu pracy”, a same pomieszczenia nie nosiły śladów substancji wybuchowych.
To są wzajemnie wykluczające się ustalenia!
Nie istnieją sklepy, nawet internetowe, w których można sobie obstalować bombę, a tym bardziej skuteczne inicjatory wybuchu bomby! Bo sam ładunek wybuchowy to zaledwie ułamek sukcesu! Nie można też skorzystać z klasycznych inicjatorów wojskowych, bo te są tak skonstruowane, aby zajmowały jak najmniej miejsca, więc są łatwe do dezaktywacji i do tego trudno je skutecznie zamaskować. To prawda, że armie dysponują ekstra detonatorami, stosowanymi w minach pułapkach, lub w bombach dywersyjnych, (zwykle służących do wyeliminowania konkretnej osoby), ale tego typu konstrukcje powstają pod konkretny projekt i nigdy nie są produkowane na zapas!
Jeśli więc wrocławski bomber był samotnikiem, to MUSIAŁ przeprowadzać próby, a to z kolei musiałoby pozostawić namacalne ślady, w postaci substancji, oraz mechanizmów.A takowych ponoć nie znaleziono!
Do tego wynajmował mieszkanie w apartamentowcu!
Jego starzy aż tak dzianymi nie byli, aby stać ich było na zapewnienie progeniturze aż tak wysoki standard zakwaterowania w czasie studiów, zaś wszelkiej maści desperaci budujący tego typu bomby, zwykle unikają lokali pilnowanych przez zawodową ochronę! Ochroniarze przecież wywodzą się w 80%, jak nie z policji, lub MO, to z szeregów wojskowych, więc zwykle zwrócą uwagę na nietypowe zainteresowania, lub towarzystwo lokatora.
Zatem wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z jakąś wersją kuriera, któremu ktoś dobrze zapłacił za to, iż pozostawi w autobusie trefny, ładunek i przez kilka dni od ewentualnej wpadki zachowa milczenie, pozwalając tym samym mocodawcom na zatarcie po sobie śladu!
Nie można też wykluczyć prowokacji rodzimych tajniaków-antyterrorystów, no bo nic tak jak „sukces w tropieniu terrorysty” nie otwiera ekstra funduszy na „cele operacyjne”!Ostatecznie tajniacy to ludzi inteligentni, a tylko nieudaczny idiota imprezuje za własne pieniądze, skoro może to robić za budżetowe, nieprawdaż?
Jednak sumując wrocławski incydent, trudno uznać, że w Polsce społeczeństwo jest odpowiednio przygotowane do stawienia czołu atakowi terroru!
Co ciekawe, właściwie i odpowiedzialnie zachwala się TYLKO osoba pasażera, która poinformowała kierowcę o bezpańskim pakunku.
Od tego momentu mamy ciąg dyletanckich zachowań wszystkich osób lub instytucji zaangażowanych w incydent!
Kierowca nie miał prawa ruszać podejrzanego pakunku!!! Gdyby to była profesjonalnie wykonana bomba, przynajmniej w kilku kawałkach trafiłby do trumny! Kierowca powinien w takim przypadku ewakuować pasażerów powiadomić policję i oddalić się na bezpieczna odległość od pojazdu! Gdyby bomba eksplodowała, wówczas karoseria autobusu pochłonęłaby większość energii wybuchu oraz znacząco skróciła promień rażenia odłamków bomby. Sprawą unieszkodliwienia bomby powinni się zając saperzy, a do tego czasu policja powinna utrzymać strefę bezpieczeństwa. Dobre pytanie, czy wrocławscy policmajstrzy WIEDZĄ jaki promień powinna mieć taka strefa.
Policjanci pospieszyli się z zatrzymaniem winowajcy! Bomber nie miał na czole napisane: „nie mam wspólników”, więc warto było ten, jakże istotny dla problemu, detal DOKŁADNIE sprawdzić. Skoro ustalono, że mamy do czynienia ze sprawcą zamieszania, należało poczekać i poobserwować, a nie odtrąbić „sukces” na całą Europę. Istniała przecież wielce prawdopodobna możliwość, że pojawi się jakiś „znajomy”, który powiąże kuriera roznoszącego bomby z pomysłodawcami lub zleceniodawcami zamachu.
Po aresztowaniu bombera możliwość zbadania tego tropu została definitywnie stracona, ale w zamian dostarczono potencjalnym terrorystom wiele cennych informacji!
Potencjalny zamachowiec już wie, że polskie służby są totalnie nieprzygotowane do stawienia czoła skoordynowanemu atakowi! I marna to pociecha, że identycznie sprawy się miały przed zamachami w Norwegii, Francji, czy Belgii.
Co robią służby antyterrorystyczne? One nieustannie czuwają! I nic ponadto, trwoniąc corocznie miliony wydawane na ich utrzymanie!
Jak dojdzie do zamachu, zwłaszcza takiego z ofiarami, zachowują się jak rodzina mrówek, której rozkopano mrowisko, ale po kilku miesiącach wracają do hibernacyjnej laby, zapewniając, że jakby co, to drugi raz tych samych błędów nie popełnią, zapominając, że pewnie prędko drugi raz w identyczny sposób terroryści nie uderzą.
„Milowymi krokami” zbliża się podkrakowski spęd młodzieży rzymskokatolickiej, okraszony obecnością pontifexa Franciszka.
To samorzutny cel dla WSZYSTKICH desperatów, zarówno tych z szeregów dżihadystów, jak i żadnych mołojeckiej sławy indywidualistów.
Tymczasem przygotowania do ochrony antyterrorystycznej ŚDM`2016 są we wczesnych powijakach, czyli na etapie ucierania fazy projektowej. Stosowny dokument liczy kilkaset stron, więc znając poziom intelektualny polskich służb, zbliżony do dokonań agenta Tomka, dobrze będzie, jak do końca czerwca zostanie przez kogoś kumatego przeczytany i zreferowany w zrozumiałych słowach wielce ważnym jenerałom i pułkownikom, oraz ich cywilnym dyrektorom. A potem to tylko pozostaje liczyć na Opatrzność, która niecnym zamiarom zechce pokrzyżować plany, na przykład popsuje zapalnik w bombie.
Konkludując, Polacy mają nawet kilka uczelni, które naukowo rozgryzają zjawisko terroryzmu, przy okazji konstruując skuteczne antidotum na ten obszar zainteresowań Człowieka.
Zatem owocnie prosperuje w Polsce kilka katedr, na których ucierają się doktoraty i habilitacje, a nawet budują się profesury, a wszystko za zdarte z Polaków przez Fiskusa budżetowe miliony. Owoce prac tychże katedr trafiają potem do służb antyterrorystycznych, w efekcie czego łapsy i tajniaki zamiast stawiać w Polsce terrorowi bariery, stają na szczycie swoich intelektualnych możliwości, aby te akademickie dywagacje najpierw zrozumieć, a potem jakoś wcielić w życie, bo jakby co, wszyscy będą pytali TYTLKO o to, czy owe dywagacje wdrożono, a nikt nie będzie sprawdzać stopienia poczytalności ich autorów.
Na szczęście wrocławski bomber kończył polską szkołę i studiował na polskiej uczelni, więc z praktyką u niego było cieniutko.
Ale profesjonalni terroryści nie kończyli polskich szkół, ani uczelni, ALE MAJĄ PRAKTYKĘ, więc zwykle jak już coś zmajstrują i podłożą, to w 8 na 10 przypadkach mamy do czynienia z BUM, zaś cała zabawa z tymi dewiantami polega na tym, aby ich działania powodowały jak najmniej ofiar i strat.
Jest dziś bezspornym, że znowu ktoś czegoś nie dopilnował, ale pewnie zainkasował ekstra premię, a nawet awansował. Przecież terrorystą wcale nie musi być śniadolicy desperat zakutany w arafatkę, który zanim się wysadzi w tłumie Polaków, zbezcześci wszelkie napotkane po drodze oznaki kultu chrześcijańskiego, wykrzykując przy tym kultowe: Allah akbar! Skutecznym terrorystą może być niepozorny młodzian, który niepostrzeżenie włoży do kosza na śmieci niepozorny pakunek i spokojnie się oddali w nieznanym kierunku! Nawet nie musi być fanatykiem religijnym! Wystarczy, że będzie pilnie potrzebował kasy na szpanerskie wydatki, i na swojej drodze znajdzie „dobrego wujka”, który za drobną przysługę zapewni mu beztroską młodość.
Co do okazania było. Amen.
Zorro
Inne tematy w dziale Społeczeństwo