„W sztuce termin KICZ oznacza niewiele watą tandetę.
Ale żaden kicz nie przebije od lat Konkursu Eurowizji”
Dla tych, co wyrośli w PRL-u i w czasach dziś politycznie wstrętnych prosperowania Interwizji, konkurs Eurowizji ustanowiono tylko po to, aby na niwie piosenki, jak to określił pierwszy konferansjer PRL, Lucjan Kydryński, „lekkiej, łatwej i przyjemnej”, zbratać narody Europy po traumie 2 wojny światowej.
Istotą tego konkursu było to, że jurorzy oceniali wykonania wykonawców z innych, niż własny kraj, a w rolę jurorów wcielali się dziennikarze telewizji publicznych zrzeszonej w truście Eurowizja. Do Eurowizji, z powodów stricte politycznych, nie należały kraje „demoludów”, które utworzyły własny trust pod nazwą Interwizja, który TEŻ miał swój festiwal, odbywający się co roku w Operze Leśnej w Sopocie. Po 1990 roku Interwizję rozwiązano, a kraje zza „żelaznej kurtyny” wstąpiły do Eurowizji.
Cóż, teoria teorią, ale w praktyce ZAWSZE dawały znać narodowe animozje, na przykład chyba NIGDY nie doszło do sytuacji, w której Londyn i Paryż oddałby znaczącą ilość punktów na konkurenta. Do połowy lat 70 XX wieku uznawano powszechnie, że w takich krajach, jak, przykładowo, kraje skandynawskie po prostu nie da się stworzyć przeboju, więc grono krajów-zwycięzców Eurowizji do roku 1974 było nader wąskie.
Co ciekawe TYLKO JEDEN wykonawca zyskał dzięki wygraniu Eurowizji światową, czy choćby tylko europejską sławę, a tego farta miała szwedzka grupa ABBA, która przebojowym przebojem „Waterloo”, wręcz wyważyła drzwi do światowej popularności, rozpoczynając trwające wiele lat okupowanie topów różnych list przebojów w Europie i w USA.
Pozostali zwycięzcy, jeśli wcześniej nie byli rozpoznawalni, niewiele na zwycięstwie w Eurowizji zyskali w rozpoznawalności.
Od czasów rozpowszechnienia się SMS-ów rola jurorów została przeniesiona na telewidzów, bo skostniałemu towarzystwu wzajemnej adoracji, które to gremium ferowało wyniki konkursu wedle tego, kto im jakie lukratywne kontrakty zagwarantował, oraz kto w następnym roku poniesie, coraz wyższe, koszty organizowania konkursu, popadało w coraz większa alienację od oczekiwania widza, a przecież muzykę pop tworzy się dla widza, a nie dla egzaltowanego muzycznie dziennikarza, preferującego wręcz smędzenie w mikrofon.
Latoś postanowiono ponownie dać prawo głosu dziennikarzom i ZNOWU okazało się, że osoby które kształtują to, co nadawane jest z anten telewizorni zrzeszonych w Eurowizji, mają albo wynaturzone pojęcie estetyki, albo są bardziej sprzedajnymi, niż „tirówka” czekająca na wynajem na poboczu drogi przelotowej! Sorry, ale 7 punktów i przedostatnie miejsce dla reprezentanta Polski, ma się nijak do 3 miejsca i blisko 250 punktów przyznanych mu przez publiczność, więc bardziej niż przekonywająco przemawia za tym, że sprzedajną ferajnę dziennikarzy należy stanowczo uwolnić od ferowania wyników dowolnych konkursów!
Na konkursach Eurowizji były też i „polskie akcenty” niestety nie przynoszące zwykle chluby polskiemu show-biznesowi, a tym bardziej gustom muzycznym Polaków, preferujących tandetne discopolo, które sprowadza się, do fałszowanie w rytm syntetycznej muzyki, jak to ujęła Ela Zapendowska: „o dupie Marynie i jak jej było na imię”.
Wprawdzie debiut Polski w konkursie Eurowizji w 1994 roku i piosenka w wykonaniu Ewy Górniak „To nie ja” był bardzo udany, (2. miejsce w konkursie), ale, bądźmy szczerzy, tak wysoka lokata była bardziej wynikiem fascynacji Polską, jako liderem przemian w postbolszewickiej Europie środkowej, niż wynikiem potencjału wykonywanej przez Edytę Górniak piosenki! Rok później, reprezentująca Polskę Justyna Steczkowska i dość nachalnie lobbujący za jej kandydaturą Wojciech Mann zainkasowali solidną siurpryzę, zajmując, zdaje się, „zaszczytne” 2 . miejsce, tyle że licząc od końca stawki, czyli przedostatnie.
Można odnotować jeszcze dość udany występ formacji Ich Troje w 2003 roku, ale znowu, utwór „Żadnych granic” został sklasyfikowany aż na 7 miejscu nie tyle za walory artystyczne, ale za „wstrzelenie się” tekstem w proces powiększenia Unii Europejskiej o sporą liczbę nowych członków wspólnoty.
Pozostałe występy polskich reprezentantów były albo totalnie nieudane, (celowo spartolony przez akustyków występ Blue Cafe, bo Polskę miały reprezentować „Wilki”), albo na tak żenującym poziomie, że trudna to nawet nazwać kiczem.
W tym roku jednak miało być dużo, duuuużo lepiej! Ktoś z Zarządu, ale jeszcze starego, z nadania PO, TVP S.A. doznał olśnienia i postanowił, że nie może być tak, aby wy stepy polskich reprezentantów na Konkursie Piosenki Eurowizji bardziej nadawały się, z racji nieudolności, do konkursu programów satyrycznych, „Złotej Róży Montreux” niż do konkursów wokalnych.
Postanowiono, że przepustkę otrzyma któryś z rozpoznawalnym artychów i do tego mający w repertuarze coś, co może europejskiemu pospólstwu utkwić w pamięci, a z europejskimi dziennikarzami to sobie polscy dziennikarze jakoś dojdą do porozumienia, (jak nie po angielsku to w jidisz).
Jednak po głębszych uzgodnieniach, dało się wyraźnie odczuć iż postawiono w roli reprezentantki oddelegować niejaką Margaret. Taką żałosną i tandetną podróbkę lalki Barbie, z zastrzeżeniem, że lalka Barbie nie katuje otoczeniu uszu swoimi quasi wokalnymi popisami.
Zorro miał pecha być w 2013 roku atakowany w Szczecinie, podczas zlotu żaglowców, jękami ze sceny przy Wałach Chrobrego podczas próby Margaret, więc stwierdza, że to dziewczę po prostu często fałszuje. Ze zlotu żaglowców, obok samych żaglowców, Zorro zapamiętał dokuczliwy upał, wszechobecne, równie drogie, co marne piwo sponsora, oraz drażniące zmysł muzyczny zawodzenia Margaret. O ile monopol sponsora można było obejść, kupując w pobliskich sklepach dobre piwo, ale o połowę tańsze od cienkusza serwowanego w warunkach monopolu na imprezie, a w przetrwaniu upału pomagały kutyny wodne, dające ochłodę, o tyle przed wydobywającymi się z monstrualnej mocy kolumn jęków zapiewajki Margaret uciec się nie dało! Niestety, a były one bardziej dokuczliwe od upału i równie marnego, co drogiego, piwa, dostarczonego przez wiodącą w Polsce kompanię browarniczą, sprzedającą głównie zlewki z kilku browarów nie tylko z Polski.
Ale prezesi postanowili wysłać Margaret i szlus! Musi ze słuchem muzycznym i kulturą muzyczną u nich nie tęgo, a przekonał ich sporego wagomiaru dupencjał wokalistki Margaret.
Ł`okrutnie wielgaśna ałtystka Margaret nawet nagrała w tym celu tak zwany utwór muzyczny, całkiem podobny do utworu innej celebrytki, (złośliwcy nawet bawili się w zabawę „wskaz 10 różnic obu utworów”), a do tego wykonała go ...też bardzo podobnie. (Tak na marginesie, to wspomniana wokalistka, w swoich utworach nie wychyla się poza wypróbowaną linię melodyczną, zmieniając jedynie teksty). O plagiacie jednak mowy być nie mogło, bo obie wokalistki wykonują utwory z tej samej manufaktury, taśmowo produkującej „przeboje” klasy: umapa-umpa-bęc, czyli takie muzycznie dobrej jakości disco-polo.
A TU MASZ! POJAWIŁ SIĘ Szpak i zrobiło się, nomen-omen po ptokach, oczywiście dla Margaret! Tyle kasy i tyle wdzięczenia się do pryków na decyzyjnych stołkach w TVP przepadło!
Zorro rozumie oburzenie „opiniotwórczych” dziennikarzy i rozczarowanie samej Margaret, bo o ile kasę można odzyskać, to udzielonych świadczeń w naturze już nie, a przecież nikt nie lubi inwestować osobistych walorów w przegrane projekty!
Najbardziej ubawił Zorra ten wpis, umieszczony na Wikipedii:
„Zwycięstwo Michała Szpaka w krajowych eliminacjach doprowadziło eurowizyjnych fanów do szału, ponieważ Polska od kilku tygodni była faworytem do wygrania 61. Konkursu Piosenki Eurowizji. Teraz to już jasne! Polska popełniła samobójstwo poprzedniej nocy”.
Warto by poznać autora tak miażdżącej dla Michała Szpaka opinii, nieprawdaż? Bo ta informacja może też dać odpowiedź na powód tak niskiej oceny występu Polaka przez „znafców” z zakolegowanych telewizorni.
Czas na konkluzję.
Michał Szpak NIE MIAŁ SZANS wygrać Eurowizji`2016, z tego prostego powodu, że postanowiono, iż ten konkurs MUSI WYGRAC reprezentantka Ukrainy, a tak naprawdę krymska Tatarka!
Wyadomo, kontestowana na europejskich saloonach (pisownia adekwatna do stanu rzeczy) aneksja Krymu i brednie o tym, że powojenne sankcje, które w 1944 roku spadły na Tatarów Krymskich to tylko zbrodnicza wola dyktatora Stalina, a nie zaplata za zbrodniczą kolaborację z hitlerowskimi zakapiorami w czasie okupacji Krymu zrobiły swoje i coś trzeba było zrobić, aby konkursu nie wygrał „Ruski”, któremu dawano najwięcej szans na zwycięstwo w głosowaniu telewidzów.
Trzecie miejsce w plebiscycie publiczności to naprawdę przyzwoity wynik, wynik na który nie miała najmniejszych szans Margaret swoją propozycją! Propozycji łudząco podobnych co do linii melodycznej i aranżacji, do utworu wykonywanego przez Margaret są setki, dobrze by było, gdyby ten utwór przebił się do finałowej rozgrywki z eliminacji!
Natomiast powala kretynizm środowiska dziennikarzy, którzy wyraźnie zadbali o udupienie występu Michała Szpaka, rozpętując wręcz histeryczną negatywną kampanię w mediach i to nie tylko polskich i polskojęzycznych!
Co wy, Polacy, chcecie od propozycji Szpaka? Pytali Zorra znajomi, nie będący Polakami i nie rozumiejący istoty „polskiego Piekła”. I bardzo zdziwieni odpowiedzią: Michał Szpak jest za dobrym piosenkarzem, a do tego nie tkwi odpowiednio głęboko w układzie menadżersko-prezenterskim, aby mógł liczyć na jakiekolwiek wsparcie medialnych decydentów, którzy zbyt wiele postawili u bukmacherów, najpierw na nominację Margaret, potem na klęskę w konkursie Michała Szpaka! Na wynik głosowania jury mogli jakoś wpływać, na wynik głosowania publiczności już nie, ale nadal będą mogli ordynarnie ściemniać, że gdyby wysłano Margaret, Polska odniosłaby historyczny sukces. A przecież to klasyka tischnerowskiej gówno prowdy, nieprawdaż?
Co do okazania było. Amen.
Zorro
Inne tematy w dziale Społeczeństwo