„Nie o to chodzi by złowić króliczka, ale by gonić go!”
(Najlepiej w nieskończoność ku radości durnej gawiedzi).
Gdyby ktoś odważyłby się przeprowadzić RZETELNY sondaż na temat tego jak bardzo Polacy interesują się prywatną wojną pomiędzy Lechem Wałęsą, a Jarosławem Kaczyńskim, otrzymałby zastanawiający wynik! Okazałoby się, że 8 na 10 Polaków, ma, excusez-moi, głęboko w dupie to, czy Lech Wałęsa był kapusiem, czy może zbałamuconym patriotą.
Ale gdyby historia się powtórzyła i przyszłoby im wybrać sobie lidera politycznych przemian, PONOWNIE blisko ¾ Polaków wybrałoby na przywódcę Lecha Wałęsę, a połowa tych, co opowiedziałaby się za Lechem Kaczyńskim uczyniłaby to TYLKO w obawie przed ekskomuniką!
Po prostu, są tacy ludzie, którym, jak to ujął znajomy Zorra, „parzy z oczu mendą” i większość ludzi mających instynkt samozachowawczy nigdy sobie takiego indywiduum nie wybierze za przywódcę.
Aby zrozumieć istotę i sens determinacji, z jaką jego zawistna mściwość Jarosław prezes Kaczyński od blisko ćwierć wieku toczy zajadły bój z Wielkim Elektrykiem, trzeba się cofnąć do czasów młodości tych osób i do środowisk które tym osobom ukształtowały mentalność.
Jarosław Kaczyński, czyli substytut dominujący Klanu państwa Kaczyńskich, wyrastał w środowisku zakłamanym i przesiąkniętym drobnomieszczańską hipokryzją na każdym możliwym kroku.
Po wojnie ojciec braci Kaczyńskich kolaborował z robotniczo-chłopską dyktaturą na tyle owocnie, że wyjeżdżał na lukratywne, dewizowe kontrakty, które to wyjazdy były NAGRODĄ dla zwykłych robotników, albo kamuflażem dla misji szpiegowskich dla współpracowników PRL-owskich służb tajnych. A to z kolei PRZECZY powszechnie znanym i udokumentowanym faktom, wedle których w czasach bierutowskich środowisko ocalałych z pogromu Powstańców Warszawskich wręcz szykanowano! Potem, mimo naprawdę znikomej wiedzy, która może wystarczała na prowadzenie przyspieszonych „dokształtów” dla partyjnych kacyków, albo tworzenia miejsc przydatnych do zakładania podsłuchów w nowo budowanej ambasadzie USA, ale u rzetelnie wykształconej matematycznie młodzieży z lat 70 budziła wręcz zażenowanie, póki tylko mógł przychodzić, prowadził zajęcia dla studentów. Jednym zdaniem, mimo że Rajmund Kaczyński był pomijanym w kombatanckim dopieszczaniu, jednak w życiu codziennym nie tylko nie doznawał szykan, ale był wręcz dopieszczany przez komunę. Być może tylko z tego powodu, że kolegował się i to bardzo zażyle, z członkiem KC PZPR, a być może z powodu innych o wiele bardziej ciekawych powiązań.
Grunt, że młody Jarosław Kaczyński, wraz z grupą krnąbrnych „czerwonych książąt”, mimo że jawnie kontestowali rządy ekipy Edwarda Gierka, BYLI POZA ZASIĘGIEM, partyjnych siepaczy, i jedyną karą „za kąsanie matki żywicielki”, była zsyłka na Białostocką Filię U.W., gdzie spokojnie wybijali studentom, których rodziców nie było stać na studia w Warszawie, chęć do jakiejkolwiek formy kreatywnego działania, w przerwach pisząc sobie doktoraty i habilitacje. Grunt, że ich wypowiedzi nie było słychać w KC PZPR, gdzie wielu profesorów i docentów U.W. Miało dodatkowe etaty i ...dostęp do talonów na deficytowe dobra.
Lech Wałęsa, to totalne przeciwieństwo Jarosława Kaczyńskiego. Urodzony na wsi, szybko stracił ojca, którego zstąpił stryj, praktycznie bez szans na osiągnięcie jakiejś znaczącej pozycji w społeczeństwie. Lech Wałęsa nie miał protektora, nikt się nim zbytnio nie przejmował, o wszystko musiał się sam zatroszczyć. Jednak pobyt w szkole podoficerów nauczył go kierować ludźmi, którą to umiejętność potem po mistrzowsku wręcz wykorzystywał.
Tak więc NIKT NIE CHRONIŁ Lecha Wałęsę w roku 1970, kiedy to zapewne jako „młody i głupi” podpadł „władzy ludowej” jako członek Komitetu Strajkowego, ...no prawie nikt, bo na tego nieokrzesanego, ale rzutkiego i ambitnego człowieka zwróciło uwagę ...WOJSKO!!!
Nie SB, jak się powszechnie mówi, ale Kontrwywiad LWP,struktura mająca zupełnie inny obszar działania niż tropiąca „kontrrewolucję” bezpieka, czyli jeden z wydziałów Służby Bezpieczeństwa PRL, konkretnie tak zwany Pion III.
Skąd wojskowy Kontrwywiad w cywilnej stoczni?
To dziecinnie prosta konsekwencja obecności w dużych zakładach pracy PRL tak zwanych Wydziałów „S”, czyli wydziałów realizujących wojskowe obstalunki.
Wydziały „S”, czyli produkcji specjalnej, miały na wypadek zagrożenia wojną umożliwić szybkie rozśrodkowanie mocy produkcyjnych przemysłu zbrojeniowego PRL, a także skokowe zwiększenie jego wydajności.
Logiczną więc konsekwencją obecności wydziału „S” w każdym większym zakładzie PRL była obecność pilnującego i doglądającego stanu utrzymania ...oficera Kontrwywiadu LWP, często nawet nie kryjącego faktu, że jest zawodowym oficerem przeniesionym do rezerwy i oddelegowanym do pilnowania spraw produkcji wojskowej. W jego cieniu ZAWSZE jednak prosperował funkcjonariusz kontrwywiadu, którego zadaniem było nie tylko czuwanie nad kręgosłupem politycznym wojskowego komisarza, ale przede wszystkim pilnowanie tego, aby nikt nie był w stanie dowiedzieć się do jakiego uzbrojenia należy produkowany detal, oraz tego, aby pracujący na takim wydziale pracownicy nie rozpowiadali wśród postronnych osób gdzie taki wydział jest zlokalizowany na terenie zakładu. Bo większość zatrudnionych tam osób W OGÓLE NIE WIEDZIAŁA, przynajmniej w teorii, że pracuje na ważnym dla obronności kraju stanowisku pracy.
I tu trafiamy w sedno problemu, jaki pod kryptonimem „gonić Bolka” dopada Lecha Wałęsą od momentu rozstania się z klanem państwa Kaczyńskich.
Zakładowi rezydenci służb Kontrwywiadu LWP mogli tylko pozazdrościć warunków pracy towarzyszom z SB, zwłaszcza tym z Pionu III. Dysponowali o wiele mniejszymi funduszami operacyjnymi, o zakamuflowanych na mieście melinach, do których mogli bez podejrzeń zapraszać pracujące dla nich kurtyzany, (tak zwane cichodajki, które mogły obywać się bez pasożytujących na ich pracy alfonsów, polegając na dyskretnej ochronie milicyjnej), mogli zapomnieć, a wszelkie rozdysponowane fundusze operacyjne musiały być pokwitowane!
Jednak mieli inny atut, czyli ten, że nikt ich nie kojarzył ze znienawidzoną bezpieką lub MO! Bo w czasach PRL praca dla wojska była uważana za coś normalnego i nie przynoszącego żadnej ujmy.
Werbunek takich informatorów jak Lech Wałęsa też nie był trudny, zwykle wystarczyła „szczera i otwarta rozmowa” z werbowana osobą.
W przypadku Lecha Wałęsy taka rozmowa zapewne przebiegła wedle takiego oto schematu, w jednym z wielu biur stoczni:
Dzień dobry, cieszę się że pan przyszedł, proszę sobie usiąść, itd. zdawkowych uprzejmości.
Zaprosiłem pana na rozmowę, bo chce pana uprzedzić przed problemami, jaka niebawem pana dotkną. Otóż na ostatnim zebraniu Egzekutywy PZPR przegłosowano wniosek, aby pana zwolnić pod byle jakim pozorem, jako element antysocjalistyczny i aspołecznego rozrabiakę. Ja osobiście nie podzielam ich opinii, uważam, że większość pana postulatów jest do zaakceptowania, ale jestem w mniejszości. Z resztą, zobaczcie sami co na wasz temat doniesiono do zakładowej bezpieki! (To zwykle pokazywano autentyczne, przepisane na maszynie raporty konfidentów, lub protokoły z rozmów z tak zwanymi „Źródłami Informacji”). Przeciwko takim dowodem nie mam szans pana obronić, a przecież ma pan rodzinę na utrzymaniu
Jednak mogę panu pomóc! Mogę zapewnić panu ochronę, a nawet umożliwić pana wybór do Rady Pracowniczej i Związku Zawodowego, a wówczas to będzie pan mógł mówić co tylko zechce i te (tu padało zwykle określenie uważane jako obraźliwe), będą mogły panu naskoczyć.
Jednak warunkiem jest podjęcie z NAMI współpracy! My nie jesteśmy bezpieką taplającą się w ludzkich brudach TYLKO WOJSKIEM, czy rozumiecie tę różnicę kapralu Wałęso?!! Jeśli podpiszecie zobowiązanie do współpracy, zostaniecie formalnie przywróceni do służby wojskowej, z zadaniem pomocy ochrony obiektów militarnych stoczni przed szpiegami. Oczywiście będziecie zobowiązani do składania okresowych raportów. Kontrakt obowiązywać będzie przez 5 lat lat, potem zobaczymy.
Po upływie 5 lat przełożeni pewnie uznali, że warto w Lecha Wałęsę przenieść do „zamrażarki”, bo wprawdzie wywiadowca z niego żaden, ale może zacząć robić karierę w polityce, bo prawie do polityki się nadaje jak mało kto. Postanowiono mu „wyczyścić konto”, czyli wykreślić z listy czynnych wywiadowców służb Kontrwywiadu, bo przecież „kretów” ustrzec się nie da, a pierwszym miejscem które atakują „krety” to katalogi czynnych agentów i wywiadowców.
Zaś wracając do Jarosława Kaczyńskiego i jego hunwejbinów tropiących „Bolków” wszelkich, to mamy do czynienia z klasyczną wojną tajniactwa policyjnego z wojskowym!
Początkiem bezpardonowej wojny pomiędzy służbami SB i LWP, było oddelegowanie gen Kiszczaka na szefa MSW. To było pogwałceniem niepisanej umowy, wedle której wojsko nie miało czego szukać w milicji i SB oraz wzajemnie. Gen Kiszczak był wojskowym i momentalnie zaczął rugować z decyzyjnych stanowisk oficerów milicyjnych i zastępować ich oficerami wojskowymi. W rewanżu zlekceważono jego rozkazy na Śląsku i próbowano szturmem zdobyć Kopalnię „Wujek” z wiadomymi efektami. Jarosław Kaczyński, podobnie jak reszta podskakujących progenitur wysokich aparatczyków PZPR, zważywszy koneksje towarzyskie ojca BYŁ POZA ZASIEGOEM funkcjonariuszy SB! Ale to nie oznacza, że nie ma żadnych zobowiązań wobec tego środowiska!
Dziś wypłynęły akta „Bolka”, ciekawe, kiedy znajdą się w czyimś biurku, lub szafie, PRAWDZIWE akta opisująca aferę FOZZ, aferę ART-B, aferę spółki „Telegraf” i powiązania tych zdarzeń z partią Porozumienie Centrum, której autorytarnym liderem był, ...no zgadnijcie kto?!!.
Co do przypomnienia było. Amen.
Zorro
Inne tematy w dziale Polityka