Na samym początku historię życia Marii pisała znerwicowana mama, która zbyt młodo i przypadkowo została mamą, oraz tata, który był człowiekiem surowym i gwałtownym, choć odpowiedzialnym. Obydwoje zresztą byli odpowiedzialnymi ludźmi, a do tego ambitnymi. Kształtowali dziewczynkę sumiennie, od linijki, żeby chowała się grzecznie i karnie. Gdzie nie chciała się ugiąć, wystarczyło nakrzyczeć.
Pomiędzy rodzicami nie było zgody. Bywały za to awantury. Nie takie zwykłe kłótnie małżeńskie, ale prawdziwe wyładowania z grzmotami i biciem. Na szczęście te najgorsze obrazy z dzieciństwa Maria wymazała z pamięci. Wyrosła na dzielną kobietę.
Jako nastolatka, ale również i później, w coraz bardziej dorosłym życiu, była przekonana, że nie wyjdzie nigdy za mąż. Małżeństwo jej nie pociągało. Tak po prostu. Nie czuła nawet potrzeby zastanawiania się nad tym. Jednak podczas pewnego spaceru w parku poczuła wyraźną potrzebę macierzyństwa. Niespodziewanie i z całą siłą pojawiło się w jej sercu pragnienie dziecka. Tęsknota za dzieckiem, którego jeszcze nie znała. To uczucie zamieszkało w niej na stałe. Pojawiało się w snach, w wyobraźni, przy zwykłych codziennych czynnościach, jak zmywanie naczyń, czy jazda do pracy.
Pragnienie macierzyństwa rozpoczęło cały łańcuch tajemniczych reakcji w jej sercu. Pragnęła przecież czegoś, co wydawało się jej nieosiągalne, co budziło w niej ogromny lęk. Nie wiedziała nawet, jak wielki i jak bardzo fundamentalny. Stanęła przed wielką górą i zdecydowała się na wyprawę.
Zakochała się równie niespodziewanie. Od pierwszego spotkania. Wydawać by się mogło, że jej serce ściąga ku niej pomyślne zbiegi okoliczności lub że sprzyja jej Opatrzność Boża tak, aby jej wyprawa mogła się udać. Jednak podświadomość i pamięć też mają swoje prawa. Nikt nie jest wolny od swojej przeszłości, a serce, oprócz nowych pragnień, ma też stare blizny.
Uczucie miłości, które zalało ją jak fala tsunami, budziło w niej jednocześnie zachwyt i przerażenie. Pomimo, że lgnęła do niego, to utrata kontroli, skok w nieznane, a przede wszystkim – możliwość wystąpienia burzy z bijącymi piorunami – to przerastało możliwości jej struchlałego serca.
Mężczyzna był dla niej jak żywioł, jak ogień, czy głęboka woda. Bała się. Wystawiła go więc na próbę. Nie zrobiła tego specjalnie, z premedytacją, lecz cała lawina reakcji w jej przedziwnym sercu doprowadziła do tej próby. Wystawiła na próbę jego łagodność, i tym podłożyła nogę i jemu, i sobie. On zareagował gwałtownie i z gniewem, a ona – ucieczką przed sztormem. Stare lęki rozsypały się, jak koraliki z urwanego naszyjnika. Wróciła więc na równinę zbierać je z ziemi.
Wyprawę w góry odłożyła na inny, może lepszy czas. Utkwiła wzrok w swoim sercu, nie mogąc się nadziwić, że jest właśnie takie. „Przyjdź do mnie” – usłyszała pewnego ranka w sercu, zmagając się z udręczeniem i rozczarowaniem sobą – „Ja jestem cichy i pokornego serca. Ja cię pokrzepię.” Poszła. Znowu nieoczekiwanie. Tym razem spotkała samego Boga.
Inne tematy w dziale Rozmaitości