W dniu swoich czterdziestu urodzin zniknęła. Stało się to podczas domowej imprezy. Był środek wiosny. Ostatni raz widziano ją, jak z koszem zabawek poszła do pokoju córki. „Odniosę to na półkę i zaraz do was wracam” - powiedziała, po czym tego dnia już nie wróciła. Ani następnego dnia.
Mąż był zdezorientowany, jeszcze bardziej zagubiony niż zwykle. Najpierw dzwonił do niej, ale bez skutku. Jej telefonu również nie było nigdzie w mieszkaniu. Torebka z portfelem, kurtka i buty – wszystko zostało na swoim miejscu. Telefonu jednak nie było ani w torebce, ani przy ładowarce. Mężczyzna dzwonił do rodziny i do znajomych, zawiadomił policję i rozwiesił w okolicy ogłoszenia o poszukiwaniach. Zaginęła kobieta oraz wszelki z nią kontakt. Śladu nie było, a raczej ślad urywał się w dziecięcym pokoju.
Dzieci były niepocieszone. Codziennie płakały za mamą. Po kilku dniach męczarni zrozpaczony tata wezwał na pomoc swoją mamę, teściową i wszystkich świętych. Razem próbowali poskładać rzeczywistość, która wypadła im z rąk. Brakowało tylko jednej osoby, a wydawało się, jakby pół świata uległo zniszczeniu.
Na początku listopada zjawiła się żona. Siedziała przy stole. Niespodziewanie zniknęła i niespodziewanie wróciła. Pierwszy dostrzegł ją mąż i wpadł w euforię. Nie robił jej żadnych wyrzutów, był po prostu zachwycony. Mimo, że nie wyglądała zbyt dobrze, mimo że była wychudzona i zmartwiona na twarzy. Szczęśliwy ściskał ją i przytulał, myśląc tylko o tym, że nareszcie ma ją z powrotem, że mają ją z powrotem wszyscy: on i dzieci. Oczyma wyobraźni widział zachwycone dziecięce twarze, piski i podskoki przedszkolaków. Wspólna przeszłość przesuwała mu się przed oczami jak film – tym razem była to przeszłość szczęśliwa. Wcześniej tak tego nie widział. Dopiero teraz, po długich miesiącach tęsknoty, kolory ich wspólnej domowej codzienności nabrały dla niego blasku.
W końcu zapytał:
- Co się stało? Gdzie byłaś?
- Nie wiem... - zaczęła zamyślona – kiedy chciałam odłożyć zabawki na półkę, zobaczyłam jakieś przejście, tunel w ścianie, i weszłam tam. A potem już nie wiedziałam, gdzie jestem. Było ciemno i cicho. Tak cicho, że słyszałam bicie własnego serca. Nikogo poza mną tam nie było. Znalazłam się w lesie. Na jednym z drzew wisiała tabliczka z napisem „Kraina dzieciństwa”.
- Przeniosłaś się w czasie?
- Tak myślisz? Być może... - zastanowiła się – zagubiłam się tam całkiem, nie wiedziałam dokąd iść. Chciałam wrócić do domu, do nas, ale nie mogłam znaleźć drogi. Ciągle był ten gęsty las. Nie znałam tego miejsca, a jakbym je jednak znała, gdzieś w głębi duszy... Wszystko tam było jednocześnie obce i znajome. Prawdziwe i zmyślone. Istniejące i nieistniejące. Byłam coraz bardziej zmęczona. W pewnym momencie skończył się las, a zaczęły się góry. Nie miałam już siły dalej iść. Zasnęłam w szczelinie między skałami, śniłam o domu, o Tobie i dzieciach. Obudziłam się już tutaj, gdzie teraz mnie widzisz. Sama nawet do końca nie wiem, czy jestem tu naprawdę, czy tylko dalej śnię.
- Jesteś, widzę cię...
- Widzisz mnie? Cieszysz się?
- Tak, bardzo się cieszę, kocham cię. Nie opuszczaj mnie więcej, nas nie opuszczaj.
- Nie opuszczę, obiecuję. Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby uwierzyć, że znów tu jestem. Zrobisz mi herbatę?
- Już ci zrobiłem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości