O Salonie, starej Cygance i wróżbach – można się nie śmiać.
Na Salonie robi się ciasno – rzeczywistość przekracza moją wyobraźnię malutką...Coraz więcej artykułów na witrynie i na łamach, rośnie liczba nicków nowych i nienowych blogerów... Niektóre obiecujące, ale straszne...
Artykuły, notki, komentarze, pojawiają się i znikają z szybkością przekraczającą prędkość światła.
Jednego dnia czytam jakiś artykuł; znajduję sprawy które mnie interesują. Chcę zamieścić swój komentarz, ale na razie nie mam czasu... Ze względu na przez-oceaniczną różnicę czasu, odkładam komentarz na „tomorrow”.
„Tomorrow” staje się fikcją, a na film „Day After Tomorrow”, nie ma co się nastawiać.
Ustępująca z Zarządu i Właścicielka, Pani Bogna Janke, wszystko wytłumaczyła... „Nie lękajcie się”... Będzie dobrze, a nawet jeszcze lepiej... Zdaje się, że powiedziała też - "będzie więcej"!?... Sprawa oczywista - produkt wyszukany i "niszowy" sprzedaje się trudniej... Automated manufacturing, swoimi produktami zalał świat... Ilość przechodzi w zysk.
Pani Bogna mnie zupełnie uspokoiła; albo odwrotnie - ale zawsze spokojny jestem, choć tego nie widać... Wszak ciągle powtarzam wyświechtany już frazes – „będzie jak trzeba”...
Ale nie Pani Bognie go powtarzam, jeno salonowym blogerom. Pani Bogna o tym dobrze wie; ale wielu blogerów szarpie się, bo zaczyna im czegoś brakować... Inni się cieszą, szczególnie ci - najbardziej wytrwali.
Postawiłbym tysiąc dolarów przeciw funtowi orzeszków laskowych, że bloger @echo24 się cieszy, bo jego obecność na Salonie jest nieprzemijająca i żaden Salon bez niego istnieć nie może... Wspominam Go, jako Salonowego Seniora; z dużą życzliwością, choć mu nie raz nawtykałem.
W tym zakładzie, rozjemcą mógłby być bloger@kelkeszoz, jedyny kompetentny rozgrywający na Salonie... Gra wysoko.
Od niepamiętnych czasów, ja „czesze sze byle czym”; to znaczy – nie byle czym się cieszę, bo obecność na Salonie, „byle czym” nie jest i być nie może... Contrary, jest dowodem akceptacji samodzielnego bytu, per se!...
Bez względu na płeć, pochodzenie, wzrost, wagę... i takie tam!... Wcale nie chce powiedzieć, że tak bywa bez względu ma prowienincję społeczno-polityczną; wiem jednak też, że zdanie własne nie sprzedaje się dobrze...Do CIA przyjmowali wyłącznie takich, którzy własnego zdania nie mieli i potrafili wtopić się w ścianę... Albo w podłogę.
Ciesząc się dalszą obecnością na Salonie, zapewniam wszystkich solennie, że nigdy o kasę mi nie chodził... Pisząc na salonie miałem same wydatki i to się Zosi nigdy nie podobało...Zosia mnie na Salon wepchnęła i postawiła wymagania... Aliści, jako kajdaniarz- ochotnik, katorżnikiem nie byłem; słowo daję.
Zosi zawsze entuzjazm się obniżał, kiedy się wyraziłem – „czy chcesz Zosiu, żebym sobie wyrwał serce z piersi?"... Po takim pytaniu Zosia zwykle bladła i nazywała mnie „Misiem”... Potem była bardzo przymilna.
Na dowód, że nie warto oglądać się na pieniądze i zawsze liczyć na kasę (szczególnie przy podejmowaniu decyzji o rzeczach wielkich i wzniosłych)– przytoczę autentyczną opowieść; z prehistorycznych czasów, kiedy moje i Zosine drogi przecięły się latem w miejscowości Ustka, nad morzem.
Ja byłem już zaawansowanym studentem, Zosia – oseskiem, zdaje się ze szkoły podstawowej... Onego roku, w sierpniu, nastała w całej Polsce paskudna pogoda, a nad morzem przeważnie lało...
Były to moje wakacje po wyczerpującym obozie wojskowym; w wynajętym pokoju rezydowałem z trzema kolegami, z których jeden był starszym Bratem Zosi... Podczas deszczowej pogody, Zosia przychodziła do pokoju Brata, który ją przewijał... W niepogodę, graliśmy w karty; kiedyś zagrałem z Zosi Bratem o jedną taką, Agnieszkę, z warszawskiej Architektury... Stawką była Agnieszka vs. przewijanie Zosi.
Niezbadane są wyroki Boga – przegrałem i musiałem jeździć z Zosią na spacery, tu i tam.
Pewnego spacerowego dnia, z pobliskiego lasku wylazła jakaś Cyganka...”powróżyć, karty stawiać’... Chciałem z Cyganką sobie pogadać; żeby mi powiedziała, jak duże będę miał pieniądze i kiedy... Dałem jej w nagrodę parę złotych, nie pamiętam już ile...
Cyganka ujęła moją męską dłoń, coś tam zaczęła szeptać i wreszcie tajemniczo powiedziała, coś takiego –„nie potrzebuje pieniędzy ten, kto skarb ma!”... Z wykrzyknikiem.
Zażądałem wyjaśnień, więc Cyganka się tajemniczo uśmiechnęła (potem często wydawało mi się, że złośliwie) i palcem z bardzo długim pazurem, wskazała na Zosię...
„Skarb? Jaki skarb – po cholerę mi taki skarb?... Tak sobie wtedy pomyślałem, ale Cyganka, jakby się rozpłynęła w pobliskim obłoku...
Nad tym, co się później działo, nie miałem kontroli żadnej... Ratowało mie tylko to - „czy chcesz żebym sobie wyrwał serce z piersi?”... To było niezawodne dla Zosi uspokojenie, zawsze... Czas upływał, lata mijały; I tak, żyjemy sobie ale razem – długo i szczęśliwie...
Florydzkim rankiem na balkonie, przy kawie, Zosia pokazuje mi na jeziorku – „ O, ptaszek!”... rewanżuje się podobnie – „O, ptaszka!... I tak nam miło mija czas...
Jaki z tej opowiastki salonowy morał wynika...Jeśli ma się jakikolwiek i jakkolwiek zwymiarowany skarb, nie warto wylewać go z dzieckiem i kąpielą... Dziecko trzeba z kąpieli wyjąć, osuszyć, przetrzeć pleśniawki, posmarować wazeliną, wyklepać plecki i zaożyć pampersy... Z takiego dziecka może coś wyrośnie.
Sam się przekonałem , że pieniądze szczęścia nie przynoszą... Nie dla pieniędzy na Salonie pisywałem, ani dla chleba...
Oprócz Zosi i pisania - inne też frajdy posiadam; niektóre dzielimy wspólnie, inne są exclusively moje... Frajda pisania, nie tylko Salonowi przypisana jest, choć Zosia wzywa mnie do wierności...
Mam nadzieję, że nowy salonowy CEO - Właściciel, tego powyższego nie przeczyta, ergo; każdy sam o sobie stanowić musi a CEO mu nie pomoże.
That’s all folks!
Żwawy w średnim wieku, sędziwy też. Katolicki ateista, Cutting-edge manipulator należyty. Przyjmuję w środy i czwartki, bez kolejki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura