Książkę Roberta Greaves’a „Ja, Klaudiusz” przeczytałem zaraz po odwilży październikowej za Gomułki, jeszcze jaku uczeń warszawsko-praskiego liceum. Szkołę średnią nazywano wtedy „11 latką” a mój poziom dosięgał wtedy 9 klasy... Od razu wpisałem ją na listę ulubionych lektur, już wtedy dość pokaźną.
Dwadzieścia lat później, oglądałem serial telewizyjny pod tym samym tytułem... Jak to jąkała, kuternoga, wydrwiwany i pogardzany przez otoczenie niedojda, przystosował się do sytuacji udając głupca, co mu uratowało życie i dało władzę na cesarskim dworze... Ale to już było po ptokach.
Moje wczesne sympatie dla nieprzystosowanych społecznie przygłupów, idiotów i buntowników, brały się z własnych doświadczeń w pierwszym okresie wiosny życia... Dzieciństwo, lata chłopięce, młodość... Jak większość dzieciaków, do szkoły miałem pod górkę, ale choć dalsze koleje losu pozwoliły mi wyrwać się z objęć Kościotrupa, gustowanie w postaciach które płynęły pod prąd i nie umiały pływać, pozostało...
Lubiłem postacie literackie tych, których życie miotało „jak wiórem”... Różni bohaterowie, od Odysa i Hamleta do Szwejka i Foresta Gumpa nigdy nie dawały mi spokoju. Niektóre poległy, inne nie dały się wkopać w piasek się nie dały, ale jakiś niepokój pozostał... Zaczęło się chyba od Janko Muzykanta...
Mama mówiła na mnie "Leluś". Nazywała tak długo, dla siebie Lelusiem byłem zbyt długo, ale w końcu Leluś schował mi się za plecy... Odważnie, postawiłem na ksywę Przytomny, potem Wolny, na końcu Należyty...
Jednak coś nie dawało mi spokoju i zacząłem pisać książkę ”Ja, Leluś”... Ale napisałem tylko jeden rozdział...
Bez rozczulania się nad sobą i bez kokieterii; bywało różnie... Logika rozmyta najpierw mi przeszkadzała, ale potem pozwoliła na ukojenie zupełne...
Jak już byłem zupełnie spokojny i miałem wielu znajomych i kilku przyjaciół z Zosię na czele; zacząłem rozglądać się po świecie aby znaleźć jeszcze kogoś; innego, wyjątkowego, prawdziwego – który patrzy i słucha, nic złego nie powie, kiedy trzeba przymknie oczy i w rozmowie nie przerywa; nie podrapie i nie pogryzie nigdy... I nie powie – idź sobie, jesteś dupek...
Nie wiem zupełnie dlaczego, ale dla mnie to słowo było zawsze obelżywe... W literaturze pojawiało się rzadko, równie rzadko było w powszechnym użyciu, ale mnie się bardzo nie podobało... Wytłumaczył mi to dopiero angielski przekład – asshole. Przez hole płynie gówno.
Miewałem rybki w słoiku, żabę w stawie i wiewiórkę na drzewie. Latała ulubiona kukułka... Potem był w domu kotek i piesek... I jakoś to wszystko nie wyszło... Najbardziej przypadła mi do serca kura... Na kurzej farmie było zbyt gwarnie; nie można było na kurę popatrzeć, spróbować pogadać i kurą ię nacieszyć... Trafiłem w kurę jak w płot.
Chociaż moim ulubionym ptaszkiem pozostaje kura, mam też w pamięci innego ptaszka i wiele mogę powiedzieć o kukułce... Kukułka potrafi, że hej... Kukułka podrzuca jajka... Kukułka wiele mnie nauczyła... Ale o kukułce innym razem
Jak to jest w bajeczce dla grzecznych dzieci albo piosence „Kukułeczka kuka, dzięcioł w drzewo stuka”... Kura nie kuka i nie stuka; kura zajmuje się tylko sprawami pożytecznymi.
Kura zajmuje się grzebaniem i dziobaniem, potem znosi jajko, a potem jeszcze drugie i trzecie... Zawsze w tej kolejności - grzebanie, dziobanie, jajka... Inne zwierzęta też grzebią a potem dziobią, choć często dziobów nie mają, ale o znoszeniu jaj nie mają pojęcia..
Człowiek ssakiem jest ale grzebać i dziobać też potrafi, ale jaj nie znosi; jeszcze nikt, nigdy jajka nie zniósł. Daje to kurze wielki plus dodatni... Kura ssakiem nie jest i bardzo jej z tym do twarzy.
Grzebanie i dziobanie muszą być kompatybilne, jak to ujął mądry Sun-Tze i kura dobrze o tym wie. Człowiek jako taki nie bardzo, ale jest wielu cwaniaków którzy to robią bardzo dobrze.
Akwarium i złote rybki trzeba czyścić i pielęgnować, zmieniać wodę i dotleniać... Chomika, kota czy psa czasami trzeba karmić; kura potrafi wyżywić się sama.
Psa, kota albo chomika nikt nie dotlenia, muszą dotleniać się same; chomika można wyrzucić do zsypu a psa wypchnąć z samochodu na bruk... Kot ucieknie sam.
Kilka dni temu Zosia woła mnie na balkon – zobacz, zobacz... Koło jeziorka jest trawnik, którą przycinają Meksykanie. Trawa jest ostra i trudno po trawniku się chodzi, nawet nam...
Jakaś głupia baba wypuściła na trawnik białego pieska, maleństwo... Piesek się rozdokazywał i zabrnął w trawie prawie do jeziorka... Zosia mnie zawołała, bo nad jeziorkiem krążył spory jastrząb... Nie minęło kilka chwil; jastrząb zaatakował i uniósł pieska w siną dal... I po piesku, szkoda pieska... Bo jak się ma kochanego pieska, trzeba go pilnować... Same pieszczoty na tapczanie nie wystarczą.
Zawsze kochałem nie wszystko co żyje i się rusza; lista zwierzątek których nie kochałem i nie pokocham jest dług... Tych nie pokocham, żeby nie wiem co.
Kury kocham, ale rosół z kury lubię też... A jambalaya !?... Kura, krewetki, meksykańska kiełbasa i przyprawy, warzywa... Na Cajun Dziobaty jambalaya mogę dać przepis.
I to byłoby na tyle... Miłość ci wszystko wybaczy... często trzeba wybaczyć sobie i tą kurę jednak zjeść. Przy jedzeniu udka, nie udławić się kością.
Na zwierzętach zawsze można zrobić interes, więc nie można się dać wpuścić w maliny. Bambuko to bambuko biznes, najczęściej polityczny.
Mówię Wam ludzie, bądźcie czujni!... O tym zawsze przypominał nasz niezapomniany Towarzysz, Juliusz Fuczik...
Żwawy w średnim wieku, sędziwy też. Katolicki ateista, Cutting-edge manipulator należyty. Przyjmuję w środy i czwartki, bez kolejki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości