Dawno temu, w czasach powojennych, które nie były bardzo lekkie, mama gotowała lebiodę... Mieszkaliśmy wtedy we Włochach pod Warszawą; na ulicy przed domem była łąka, dalej tory kolejki WKD... Na łące, na której padł Adamczewskiego koń, rosła trawa i chwasty, a wśród nich lebioda. Zrywałem listki lebiody, ale mama mówiła, że muszą być małe. Mama lebiodę gotowała, odcedzała wodę po gotowaniu na urządzeniu które się nazywało durszlak, a potem siekała i czymś zaprawiała. Z gotowanej lebiody wychodziło coś, co ładnie nie wyglądało i wcale mi nie smakowało, ale mama mówiła że to jest zdrowe. Przez długie lata myślałem, że lebioda to szpinak. Prawdziwego szpinaku w domu się nie jadało.
Na Florydzie często szukamy z Zosią polskich chwastów, ale w supermarketach...
Znaleźliśmy jeden, taki zielony i ładny, o którym Zosia powiedziała, że to jarmuż... W Polsce jarmużem dekorowaliśmy półmiski z wędliną, ale nie jadaliśmy.
Tutaj jarmuż nazywa się kale i ludzie za nim wariują... Kale się gotuje, paruje, smaży, przypieka; robi z kale warzywniaki do obiadu, zapiekanki, smoothies i soki...
Zgodnie z wspomnieniami, kale mi nie pasi, ale Zosia kale lubi i też powtarza, że jest zdrowe.
Wymusiłem na Zosi, żeby kupować tylko baby kale, bo jest delikatne i nie zdążyły mu urosnąć patyki... Jak się posiekane kale doprawi i doda dużo czosnku, jest całkiem, całkiem.
Wczoraj kupiliśmy w supermarkecie dwa filety ze świeżej flądry. To znaczy, flądra nie była mrożona, bo mrożone przychodzą z Chin; tą dostarczyli na lodzie i nazywała się alascan yellowfin sole, więc prawdziwa flądra to nie była, ale prawie flądra; najważniejsze, że była płaska i niezwykle smaczna.Taka flądra trochę kosztuje, ale kupić warto.
Nic więcej nie potrzebowaliśmy, bo w domu wszystko mieliśmy... To znaczy, nie wszystko, ale to co trzeba.
Przede wszystkim - kartofelki i kwaszoną kapustę z wiórkami z marchewki. ...Przyszło kale; prawdziwy szpinak też często kupujemy, bo Zosia sadzi na nim prawdziwe kurze jajka, ale do tej ryby Zosia chciała kale... Torebki ze szpinakiem albo kale sprzedają w dziale fresh vegetables, więc nie trzeba ich rozmrażać. Nie trzeba też myć, bo jak wszystkie sprzedawane salads, są tripple washed, znaczy myte trzy razy.
Listki, a raczej młode końce kale, które listkami nie są, przeglądam i wybieram twarde badylki, bo takie się zdarzają... Posiekane kale rzucam na małą patelnię, na której czekają 2 główki bardzo lekko podrumienionego na oliwie czosnku. Czosnek do ryby kroję przedtem na kawałeczki, nie w plasterki... Pozwala to na lepszy timing podczas czosnkowania patelni z oliwą... Kale należy dokładnie wymieszać z czosnkiem, doprawić solą, pieprzem i sokiem z cytryny, przykryć pokrywką i zastawić na kuchence na pozycji „warming zone”.
Najpierw myję filety, suszę papierem do suszenia i kładę na talerzu... Skrapiam sokiem ze świeżej cytryny i obsypuję ziołem do ryby. Zioło nazywa się "Italian seasoning. Mediterraean blend".. Zawsze potem rybę oklepuje madras mild curry powder. Jest to curry łagodne, więc się bardzo nie narzuca, ale zostaje... Żadnej panierki, filety skrapiam oliwą i oklepuje jeszcze raz... Nakrywam folią i wkładam do lodówki... Im dłużej, tym lepiej; seasoning powinien być, ale czasu mamy niewiele.
Po takich zabiegach flądra nie jest flądrą i nie jest "po polsku"j, bo w Polsce ryby smaży się inaczej.
Nadaje daniu symboliczną nazwę „Flounder lebioda Polish style”, bo każde obiadowe danie u nas jakoś się nazywa... Że „lebioda” – bo tak mi się spodobało.
Zosia obiera ziemniaczki, są to pyszne Idaho specjalnie do gotowania... Do tego dania baked potatoes nie pasują, sweet potatoes też nie... Obrane ziemniaczki gotują się w garnku, w osolonej wodzie z gałązką koperku.
W międzyczasie, robię sałatkę z kwaszonej kapusty; kapustę wyjmuje ze słoika, który był wcześniej kupiony w polskim sklepie. Ma naklejkę – firma „Rolnik”, Kapusta kwaszona, Product of Poland... Dodaję więcej zwiórkowanej, świeżej marchewki, troszkę uciętej na wiórki cebuli i dosmaczam troszką cukru i szczyptą pieprzu... Zosia żąda odrobiny kminku, good for me...
Mieszam, mieszam i próbuje – sałatka jest znakomita... Słoik z kapustą ma datę ważności, jak się go otworzy i trzyma dłużej, kapusta kwaśnieje. Ta jest w sam raz.
Sałatka czeka nakryta talerzem, żeby nie obeschła...
Obiadu nie jadamy przy stoliku przed telewizorem, ale przy prawdziwym stole. Spożywając, można wymienić trochę zdań; „py...ycha” – bo to jest gadanie pełną gębą. Nie trzeba gapić się na telewizyjne obrazki, można się zarzucać wzajemnymi komplementami i gratulacjami..
Jeśli obiad jest moim wyłącznym dziełem, co się często zdarza, komplementuje mnie Zosia i porównuje do Paula Newmana, którego żona Joan Woodward, nazywała „najlepszym kucharzem w całym Westport”... Westport to ładna mieścina w stanie Connecticutt, niedaleko miejsca gdzie spędziliśmy szmat naszego życia; ale Paula i Joan w Westport nigdy nie spotkaliśmy...
Wyprzedzam czas, bo obiad nie jest gotowy... Czas na rybę i resztę...
Smażenie flądry, to proces krótki i przyjemny... Nadchodzi dragon, wejście smoka – do roboty bierze się Zosia, ryba to domena Zosi...
Zosia sporządza rybę na osobnej patelni, zawsze tej samej; po myciu jest zawsze wyszorowana oliwą i powieszona w pantry...Nasza spiżarnia jest mała; nie raz narzekaliśmy, że mogłaby być większa.
Zosia ryby nie smaży, ale „próży”; na rozgrzanej na średnim ogniu patelni, na którą wlewa trochę oliwy i trochę wody... Ryba pyrli się pod pokrywka, którą Zosia trzyma w rączce; pokrywkę podnosi i szybko, kilka razy rybą przewraca łopatką... Wszystko króciutko, razem próżenie trwa tylko kilka minut, bo flądra jest płaska. Smażymy, a Zosia próży, na grapeseed oil, po polsku jest to „olej z pestek słonecznika”... Już dawno temu Zosia naczytała się w „Przyjaciółce” i „Pani domu”, że taki olej jest niezdrowy, że ma za dużo kwasów Omega-6 i za mało Omega-3, że nie wolno na nim smażyć; ewentualnie, nadaje się do sałatek.
Regularnie kupujemy "Pompeian grapeseed oil"; made in France, w ciemnych butelkach, na których jest napisane – for high-heat cooking, deep frying and baking… Zanim Zosia pierwszy raz go kupiła, wszystko o nim wyguglowała i od tamtego czasu używamy... Czasami kupujemy w Polskim sklepie olej Bartek, ale tylko do smażenia ryb... Sałatki skrapiam zawsze oliwą z oliwek, na ogół włoską; to przez sentyment.
W międzyczasie przygotowuję talerze... Ze szpinaku robię „bedding”, na którym będzie leżała ryba... Rozkładam kapuścianą sałatkę... Ryba gotowa, ziemniaczki parują... jest przygotowany pokrojony koperek... Dzielenie ziemniaczków, to znowu sprawa Zosi i ich koperkowanie na talerzu też.
Ten bedding to osobna sprawa... Różnego rodzaju kołderkowanie stosuję od dawna... Z tłuczonych ziemniaków, innych warzyw i zielonej sałaty też; może kiedyś o tym napiszę.
Biorę do ręki gorącą patelnię i na zielonej kołderce kładę rybę... Poprawiam ułożenie wszystkiego na talerzu a talerz zwykle dekoruję... Tym razem wiele nie trzeba, danie wygląda przyjemnie i kolorowo.
Talerze na stół... Zosia chce do obiadu wino, więc rozlewam wino. Kiedyś pijaliśmy wino do obiadu prawie zawsze, teraz mniej.
Choć pijemy zwykle wina czerwone bez względu na obiad, tym razem lekkie Chablis nie zaszkodzi... Letnią porą, zwykle trzymamy butelczynę białego Burgundy, albo jakiegoś Sauvignon Blanc.
Teraz jest w Polsce po czwartej po południu, więc na szykowanie obiadu z flądrą i lebiodą, chyba jest za późno... Może jutro?
Smacznego!.
Żwawy w średnim wieku, sędziwy też. Katolicki ateista, Cutting-edge manipulator należyty. Przyjmuję w środy i czwartki, bez kolejki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości