Z Internetu
Z Internetu
Dziobaty Dziobaty
97
BLOG

Na weekend - z pozdrowieniami (with love)

Dziobaty Dziobaty Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Zosia chciała żebym na weekendowe dni coś napisał... Radziła pójść za ciosem i dalej pociągnąć temat napojów wyskokowych... Nie byłem za tym, jako że w weekend każdy potrzebuje coś lekkiego... Zosia przeleciała moje komputerowe fajle i strony nagryzmolonych notatek i zaczęła podsuwać; może to, może tamto... Jest w czym wybierać. Zosia obliczyła, gdybyśmy wysyłali 3 felietony dziennie, starczyłoby na obciążanie salonu przez cały rok... Może przesadziła; jeśli tak, to tylko trochę.

Zgodziliśmy się na coś zupełnie innego niż dotąd... Jest to list, napisany kila lat temu do naszej wspólnej dobrej znajomej z Ursynowa, kiedy tam mieszkaliśmy... Da dziewczyna była w 3 osobowej komisji HR która przyjmowała mnie do pracy w pewnej ważnej międzynarodowej firmie, jeszcze w XX wieku, ale pod koniec...

Rzecz jasna, zostałem przyjęty i od tamtego czasu byliśmy we wzajemnej i zbalansowanej przyjaźni międzynarodowej, bo zostałem zatrudniony na część etatu i musiałem latać, jak głupi tam i z powrotem, po 3-5 razy w roku, przez 10 kolejnych lat... Przez pierwsze lata było dobrze, ale później już nam się znudziło... Poza tym, Zosia chciała, żebym w domu bywał częściej.

List.

Szanowna Koleżanko,

Siła czasu i wiele wiślanej wody, z Warszawy do Gdańska i z powrotem upłynęło, od mojego ostatniego z Szanowną Koleżanką kontaktu... Jak widać, zwracam się do Szanownej Koleżanki uprzejmie i z wyraźną atencją, co ma swoje głębokie przeszłościowe uzasadnienie; mniemniej, w miarę rozwijania mojej narracji, jej obłoki będą stopniowo się ulatniały.

Z okazji niedawnego Dnia Dziecka i paru świąt kościelnych, pragnę Szanownej Koleżance przypomnieć pewne nazwiska i sytuacje które, być może, w pamięci Szanownej Koleżanki, nieco wyblakły. W tym momencie chciałbym zapewnić że nie mam zamiaru kwestionować sprawności umysłowej Szanownej Koleżanki.... Nie, nie, po trzykroć – nie!..to raczej ja podlegam demencji starczej udowadniając wszem i wobec, że lata pamięć mącą, a na pochylone drzewo każdy sobie skacze!

Dlatego wydaje mnie się, że delikatny rekol (pozwolę sobie użyć spolszczonej formy stosownego rzeczownika używanego w języku angielskim), nie zaszkodzi. 

Nazywam się Andrzej B. Dziobaty i urodziłem się podczas okupacji niemieckiej w sercu Warszawy, w rodzinie o kręgosłupie opartym na sojuszu robotniczo-chłopskim... Klęska Powstania warszawskiego wyrzuciła mnie wraz z rodziną poza Warszawę, do której wróciliśmy na wiosnę 1945 roku, zaraz po jej wyzwoleniu przez oddziały bohaterskiej Armii Czerwonej... W okresie odbudowy Stolicy i całego kraju ze zgliszczy straszliwej wojny, nie szczędziłem sił aby, pod przewodem Partii, wziąć udział w ogólnonarodowym dziele „ aby kraj rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej”. 

W wyniku procesu edukacyjnego, którym uczestniczyłem w okresie panowania Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, zgromadziłem nieprzebrane pokłady wiedzy, nauczyłem się myśleć i wyciągać wnioski oraz zdobyłem gruntowne wykształcenie. To wszystko w funkcji czasu okazywało się coraz mniej przydatne, z powodu postępującego starzenia się i odmóżdżania, o czym mogłaś się ostatnio przekonać. 

Nie podejrzewaj mojej przebiegłości i chęci wyłgania się, bo tłumaczyłem Ci parokrotnie, że proces starzenia jest nieubłagany aczkolwiek nie musi dotyczyć wszystkich ludzkich członków i organów... 

Do moich uzasadnień typu „nie pamiętam”, "nie wiem”, powinnaś się w naszych służbowych stosunkach przyzwyczaić, wszak wiesz do jakich zadań zostałem stworzony. 

Na pewnym etapie tzw. ścieżki zawodowej, moje drogi skutecznie przecięły się ze szlakiem Szanownej Koleżanki, kiedy to zacząłem działalność w tym samym podmiocie gospodarki narodowej w Polsce. Doszło nawet do tego, że zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, mieć wspólnych znajomych, a nawet dzielić się obserwacjami światopoglądowymi i tzw. doświadczeniem życiowym... Mile to wspominam.  

Ponieważ jednak los miotał mną zawsze jak wiórem, raz na widnokręgu Szanownej Koleżanki byłem, raz nie byłem; gdyż, jak podaje Pismo Święte: „maluczko a nie będzie mnie z wami, maluczko a znów oglądać mnie będziecie”. 

Niestety, w tej ostatniej miejscowości, koniunktury bardzo się zmieniły. Ja jestem przecież emigrantem pierwsze klasy z cenzusem i wymaganiami; Ona udała się na emigrację wewnętrzna, co skutecznie ograniczyło możliwość wzajemnej komunikacji bezpośredniej. Nic na to nie poradzę, niestety. Zresztą, moje wyjazdy Zosi już się znudziły i prosiła, żeby Ci to powiedzieć.

Sądzę, że zadziałało też u Szanownej Koleżanki niechcienie piszenia, czego nie mogę powiedzieć o sobie, gdyż u mnie była to raczej przemożna niemożność piszenia... Nie pisuję z reguły wtedy, kiedy nie mogę; nie mogę, z powodu zwichnięcia stawu skokowego w prawej ręce, albo guli na ciemieniu, na przykład... Zawsze, kiedy mogę, to piszę, chyba że nie chcę; zgodnie z uogólnioną tezą, ze niemożenie piszenia to nie to samo co niechcienie piszenia; bo niemożenie jest urazowo-odpornościowe a niechcienie, mentalnościowo-depresyjne. 

W podsumowaniu powiem, że tak oto stojąc na florydzkim bruku, a raczej na piasku; to jednakowoż śnię piękny sen; zupełnie jak M.L. King, kiedy widział wspaniałą przyszłość; ja widzę... „te łąki malowane rozmaitem żytem tam, gdzie dzięcielina i łubinu pała”... coś takiego.

Tak więc, Droga Koleżanko, choć walizka na drugim peronie jest, wieje wiatr i karawana leci dalej. „Rogi bawole, rogi bawole...”, jak pisał Horacy; etc. etc. etc... Mam nadzieję, że się rozumiemy.

Czy Ciebie pisałem, że ostatnio oddaje się studiom nad wpływem kury (jako gatunku zoologicznego) na rozwój cywilizacji ludzkiej i dróg postepu w ramach tejże. Od postępu arytmetycznego, poprzez geometryczny, jedno- i wielowykładniczy; pozytywistyczno-patriotyczny, do progresywno-korupcyjnego włącznie... Jestem Prezesem MSPK, czyli Międzynarodowego Stowarzyszenia Przyjaciól Kury (w organizacji) i przyjmuję do Stowarzyszenia nowych czlonków.

Choć na pewno pieski się Ciebie nie znudziły, pomyśl też o kurze; jako przyjacielowi człowieka... W razie zainteresowania tematem, służę obszerną, popularną i naukową, jak również przystępną literaturą... Jeśli się odezwiesz, podam numer bankowego konta na wspomożenie działalności MSPK... Najchętniej widziałbym okrągłą sumę w walucie wymienialnej... Weź pod uwagę, że wkład jest bezzwrotny... 

Ale nadal nie wiem, co mam z Tobą, Szanowna Koleżanko Ty moja zrobić; tak na wszelki wypadek!?  

Żeby Ci nie przeszło, załączam wesoły wierszyk naszej znakomitej poetki, Marii Konopnicko-Pawlikowskiej i Jasnorzewskiej, którego akcja miała miejsce w odosobnionym miejscu, na początku czerwca bieżącego roku, tuż przed południem... Kropiło.

„Leci kurka, w dziobie trzyma 

Konopnicką M.

Puść Marysię, krzyczą dzieci

Ja ją całą zjem!”

Pozdrawiam, ściskam, podziwiam, utwierdzam, spadam. 

Tfuj,

A.D.

---------------------------------------

Nie odezwała się; chyba też na wszelki wypadek.


Dziobaty
O mnie Dziobaty

Żwawy w średnim wieku, sędziwy też. Katolicki ateista, Cutting-edge manipulator należyty. Przyjmuję w środy i czwartki, bez kolejki.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Rozmaitości