Droga Lady Jersey, jako dowódcy 315 dywizjonu, przyszedł mi zaszczyt powitać Panią jako Matkę naszego dywizjonu... Szczęśliwie nie masz za wielu synów, Twoja rodzina jest niewielka. Tylko około dwustu chłopców, ale niegrzecznych, straszliwie niegrzecznych i to jest największa trudność dla Ciebie jeśli chcesz, by byli dobrzy i mili...
S/L Pietraszkiewcz
Ten list trafił na ręce brytyjskiej hrabiny 25 maja 1941 roku przekazany jej przez S/L Cooke’a i dowódcę 315 dyonu S/L Pietraszkiewicza, być może podczas wizyty obu panów w jej londyńskiej posiadłości. Jak ważne było to wydarzenie dla dywizjonu, może świadczyć fakt, że pod tą datą pojawił w Operation Records Book, zapis informujący, że Virginia Child-Villiers, Countess of Jersey, została oficjalnie matką chrzestną jednostki.
Nie był to odosobniony przypadek takiej matczynej opieki nad jednostką w polskim lotnictwie w Wielkiej Brytanii w latach II Wojny Światowej. Pierwszą kobietą, która została matką chrzestną dywizjonu, była Jean Smith- Bingham, która objęła swym patronatem 303. dywizjon. A że obie panie były przyjaciółkami, to sprawa jakby samoistnie doprowadziła Virginię doDębliniaków. Wszystko odbyło się prozaicznie. Na początku marca 1941 roku Jean zaprosiła Virginię na przyjęcie w hotelu Dorchester. Podczas owego rautu nie omieszkała pochwalić się przyjaciółce swoimidziećmi. Virginia była nimi zauroczona. Po latach powiedziała:Nigdy w życiu nie spotkałem nikogo takiego, jak Ci piloci. Byli wspaniałymi lotnikami, mieli piękne maniery i byli bardzo odważni.
Polacy ujęli ją jeszcze jedną rzeczą, którą tylko sercem tak szybko i łatwo można było wyczuć. W jej biografii Miranda Seymour napisała:Nie trzeba było jej wiele czasu, aby odkryć, że zachowanie polskich lotników maskuje poczucie wściekłego bólu nad losem kraju i potwornej samotności w obcym kraju. Namiętni i samotni, lotnicy byli szczęśliwi w otoczeniu pełnych dla nich podziwu angielskich dziewcząt; jedno czego pragnęli, to poczucie bezpieczeństwa, złudzenie normalności w ich życiu na wygnaniu.
Virginia, zaangażowana wcześniej w opieką nad chorymi dziećmi w szpitalu Hanvell, poczuła swoje powołanie czuwając nad tymi odważnymi, ale jakże samotnymi, oderwanymi od domów i rodzin mężczyznami. Lotnicy byli zachwyceni, ale jednocześnie nieufni, czy nie zostaną tylko ekscytującą maskotką arystokratki. Ona jednak potrafiła zdobyć ich serca. Wywalczyła sobie mały pokoik na biuro na stacji Northolt, by być bliżej nich. Poszła jeszcze dalej udostępniając pilotom swój pałac w Richmond, gdzie mogli odpoczywać i spędzać urlopy. Śmiejąc się powtarzała po latach z radością,żejedyną rzeczą, którą zawsze narzekali chłopcy, którzy spali w Starym Pałacu było fakt, że nie mogli zabierać ze sobą swoich przyjaciółek. I nie obchodziło mnie, co robili gdzie indziej, ale sporo z nich miało żony w Polsce. Nie wydawało mi się, że mają prawo używać mego domu jako gniazda miłości.
Z rozrzewnieniem wspomina ten okres jeden z pilotów 315 dywizjonów, Edward Jaworski, opisując tak pobyt u Lady Jersey:. No i ona rzeczywiście była, zresztą miała majątek w Osterley w samym Londynie, tam takie jeziorko było i taki park, a oprócz tego duża posiadłość koło Oxfordu, byłem tam też. I ona postawiła do dyspozycji pałacyk nad Tamizą w Richmond i ten był wyłącznie dla nas. Były tam trzy gospodynie, które miały obowiązek wymieniać pościel, przygotowywać jedzenie. I każdy oficer 315 był tam mile widziany. Można był tam stać ile się chciało, no, ale oczywiście urlop był ograniczony. Czasem były przyjęcia w Richmond w pałacyku i na Stronghe Square, gdzie miała swoje londyńskie mieszkanie. Pewnego razu narozrabialiśmy, a tam obok był ambasador ruski i naturalnie była draka nie z tej ziemi, że Polacy specjalnie robili na złość ruskim.
Niezapomniane były wspólne,Matkii dywizjonu, pierwsze Święta Bożego Narodzenia w 1941 roku. Jakaś nieznana dziś z nazwiska ręka zapisała ten dzień w kronice dywizjonu tymi słowy:Koło czwartej po południu zjeżdża do obozu nasza Mama z koszami, pełnymi podarków dla swych synów. Każdy z szeregowych otrzymał od Niej własnoręcznie dedykowaną i zaadresowaną imieniem i nazwiskiem paczkę słodyczy i papierosów. Oficerowie i piloci otrzymali „utility presents” w postaci pięknych szalików, swetrów i pończoch wełnianych. Do każdej paczki był dołączony wykwintny kalendarzyk kieszonkowy z dedykacją Mamy. Wszyscy byliśmy mocno wzruszeni ogromem pracy, włożonym przez naszą Mamę w przygotowanie paczek dla dwustu z górą chłopa i własnoręcznie poadresowanie jej nazwiskami o „spellingu”, od którego wzdragać się musiało angielskie pióro. Po rozdaniu upominków, które odbyło się w świetlicy obozowej, koło g. 6-tej po pół. Przeszliśmy wszyscy do tzw. Aleksander Palace na tradycyjną polską wigilię, przygotowaną przez sprowadzonego ad hoc z Londynu polskiego kucharza, który – przyznać trzeba, robił co mógł, aby z oddanych mu do dyspozycji angielskich specjałów, wykroić coś, co smakowałoby po polsku i nadawało się na stół wigilijny. Był więc barszcz czerwony /palce lizać/ śledzie marynowane, sałata z czerwonej kapusty, ryba smażona, bakalie i piwa ad libitum. Gwoździem programu było jednak wręczenie naszej Mamie, pięknych upominków gwiazdkowych, które wzbudziły szczery zachwyt zarówno Mamy, jak i zaproszonych gości angielskich. Oficerowie złożyli Mamie w darze wykwintny album ze zdjęciami.Flight B zdobył się na precyzyjny model Spitfire’a, wykonanego po mistrzowsku przez LAC B. Pieprzycę, Flight A zaś złożył w ofierze oryginalnie pomyślany i ozdobiony cyzelowanym w brązie i duralu orłem lotniczym projektu Cp. W. Stępkowskiego, a wykonanym przez nadwornego grawera naszego Skrzydła LAC Dworakowskiego i LAC Pałkę. Mimo dobrego i serdecznego nastroju, licznych kolęd odśpiewanych pod rzęsiście oświetloną choinką i „nie wąskiego” obżarstwa, wilia skończyła się dość wcześniej, gdyż większość uczestników wymknęła się „po angielsku” na poprawiny w cieple tubylczych kominków.
Obie strony, tak Lady Jersey, jak i piloci, nie przepuścili żadnej okazji, żeby przypominać o wzajemnej sympatii. W albumie zachował się telegram z okazji urodzin hrabiny. Życzenia na jej ręce od wdzięcznychsynówprzesłał W/C Wojciech Kołaczkowski. Nawet w chorobie nie zapomnieli o swojejMamieżycząc jej szybkiego powrotu do zdrowia. Ona natomiast starała się być przy każdej nadarzającej się okazji być z nimi. Jak choćby 14 sierpnia 1942 roku podczas święta dywizjonu. Tak zanotował tę uroczystość kancelista dywizjonu:Wreszcie wielki dzień – Święto Dywizjonu. To był jasny i słoneczny dzień. Rankiem zebrał się cały dywizjon, potem defilada i przyznawanie odznaczeń, które wręczał Air Marshal Ujejski z Ministerstwa Lotnictwa. To była przyjemność spotkać się ponownie z pilotami, którzy opuścili Dywizjon. Było obecnych również wielu cywili. Byliśmy zadowoleni, że zobaczyliśmy ponownie Lady Jersey, "Matkę" naszego dywizjonu. Po paradzie, goście zajęli miejsca by zobaczyć pokaz dywizjonu latającego w formacji, w który chłopcy włożyli tak dużo pracy. Był on zgodny z oczekiwaniami. Po pokazie, piloci odebrali gratulacje od marszałka lotnictwa i dowódcy stacji.
Nie zapominałaMamatakże o życzeniach, jak choćby te z okazji Nowego Roku 1943, przesłanych telegraficznie:Proszę podziękować oficerom i żołnierzom za wspaniały prezent Bożonarodzeniowy i życzyć wszystkim szczęścia i zwycięstw w Nowym Roku [..] Mama.
Ta cudowna atmosfera bywała przerywana, od czasu do czasu, różnymi nieporozumieniami. 11 lutego 1942 roku, po owym pięknym, wspólnym Bożym Narodzeniu spędzonym razem, pewien dziennikarz opublikował tekst, który na pewien czas ostudził zapał obu stron. Wydarzenie było wystarczająco bulwersujące, bo znalazło swoje odzwierciedlenie w Kronice:Wprasie angielskiej pojawiła się wzmianka, omawiająca szeroko działalność Contess of Jersey dla jednego z polskich dywizjonów. Rozpisywano się szeroko o ilości i jakości wręczonych Polakom upominków gwiazdkowych, o gościnności Lady Jersey, posuniętej tak daleko, że na sypialnię dla polskich gości, spędzających urlopy w jej pałacu, przeznaczono sypialnię, w której zmarła królowa Elżbieta. Treść tej notatki, podanej w dość pompatycznym sosie ubodła nieco niektórych (a być może została przez nich źle zrozumiana) jako podyktowane chęcią chełpienia się nadmiarem dobrodziejstw. Napisano tedy do Mamy list, który nawet mimo starannego wypolerowania go i usunięcia szorstkości przez „uczonych w piśmie” był dość mocny.
Nieporozumienie mogło być i pewnie było spowodowane niesłychanym poczuciem humoru, którym Virginia często posługiwała się podczas wywiadów z prasą. Może jeden z tych wywiadów, na poły żartobliwy, tak rozsierdził naszych myśliwców. A przecież mogło być i tak:Nie każda wypowiedź hrabiny była poważna. Jeden z wywiadów był z pewnością z przymrużeniem oka, kiedy poinformowano, że dość często Lady Jersey rozdaje jedwabne pończochy dla pilotów (aby zachować ciepło, gdy wybierali się na loty nocne). Inny razem Virginia z trudem powstrzymywała śmiech, wyjaśniając dziennikarzowi, że odgłos ryczącego nisko nad dachem starego pałacu samolotu, to po prostu ostatnie pożegnanie przed niebezpieczną misją jednego z "jej Polaków” ( którego powrotu nie może być pewna).
Kim była ta piękna i niezwykła kobieta, która ofiarowała tyle radości i czasu polskim lotnikom daleko od ich Ojczyzny i rodziny?
Virginia Cherill urodziła się w rodzinie Jima Cherilla i Blanche Wilcox, 12 kwietnia 1908 roku w miejscowości Carthage. Po narodzinach córki rodzina przeprowadziła się do Chicago, gdzie zamieszkała wraz z braćmi Jima Cherilla. Szczęście rodzinne nie trwało zbyt długo. Wiosną 1913 roku rodzice postanowili się rozstać. Cztery lata później Virginia wróciła z matką do Carthage. Wiele lat później, w połowie lat dwudziestych, obie kobiety ponownie wyjechały do Chicago. Nie minęły dwa lata, a czerwcu 1926 Virginia wyszła za mąż za Irvinga Adlera, adwokata. Ich małżeństwo nie przetrwało nawet dwóch lat. Z końcem listopada 1927 roku Virginia udała się do Los Angeles na zaproszenie wuja jej byłego męża. W październiku kolejnego roku, podczas gali bokserskiej wHollywood Legion Stadion, gdzie zabrał ją Adler, wpadła w oko Chaplinowi, który poszukiwał nowej twarz do swojego filmu. Z końcem listopada Virginia podpisała kontrakt na realizację filmuCity light. Prace nad filmem, ostatnim niemym obrazem Chaplina, trwały prawie dwa lata. Młoda aktorka nie miała lekko. Jedną ze scen, pierwsze spotkanie trampa (C. Chaplin) i niewidomą kwiaciarką (V. Cherill) powtarzano 342 razy!! Był moment, że aktor i reżyser zarazem zamierzał zakończyć współpracę z młodą aktorką i wziąć do tej roli kogoś innego. Na szczęcie tak się nie stało. 5 października 1930 roku zakończono pracę na filmem. Filmem, który stał się prawdziwym przebojem i to nie tylko kasowym. W tym samym czasie Virginia związała się z kompozytorem Oscarem Levantem, przyjacielem George’a Gershwina. Kilka lat później poznała Carego Granta i zakochała się w nim bez pamięci. 2 lutego 1934 roku wzięli ślub. Po latach stwierdziła:Cary był moim ulubionym aktorem. Nie był za to moim ulubionym mężem. Po kilku miesiącach rozstała się z Grantem i 20 marca rozwiedli się . Powodem rozstania był bardzo gwałtowny charakter aktora.Nim rozwód doszedł do skutku Virginia wyjechała do Anglii. Tam próbowała pracować. Niemalże każdy z nowych projektów kończył się niepowodzeniem. W tym samym czasie udała się z występami do Indii, gdzie poznałamaharadżę Rampuru, który w lutym 1936 roku zaproponował jej małżeństwo. Ona jednak odmówiła. 30 lipca 1937 roku wyszła za mąż za Georgea Francisa Child-Villiers, 9th Earl of the Island of Jersey, stając się znaną nam z pierwszej części artykułu Lady Jersey.
Wszystko, co się wydarzyło później i co zmieniło życie Lady Jersey na kolejne 40 lat, stało się za sprawą jednego człowieka, który chciał pomóc swojemu koledze i otworzył mu drzwi do pałacu w Richmond i do sercaMamy - Edward Jaworski wspominał:
Martini był ze mną wtenczas w 317 dywizjonie i mówi tak kiedyś: „Ty masz tam jakieś chody, gdzieś jeździsz na urlopy. Ja chętnie bym skorzystał, bo nie mam gdzie”. Odpowiedziałem mu: „Florek, nie ma problemu, pojedziesz do mnie do Londynu, ja się zapowiem, a Tobie zaproponuje, żebyś przyjechał do Richmond na odpoczynek. I tak się stało. Ale potem Martini skończył swoją turę, ja przeszedłem do 302, i potem jakoś zjawiłem się w odwiedziny krótkie, a Florek jak szara gęś się tam, ale mówi: „Ale ja płacę”. A ja mówię: „Ja wiem, czym”. Miałem zawsze przygotowany pokój nad przejściem, tam gdzie królowa Wiktoria sobie rezerwowała miejsce, bo tam podobno na sznurku czy jakiejś lince przyjmowała znajomych. No i ja widzę, że Martini już korzonki zapuścił.
W jej wspomnieniach spotkanie z Florianem Martinim jest czymś szczególnym i wzruszającym. W chłodne piątkowe popołudnie pod koniec 1942 roku grupa pilotów z 317 dywizjonu (wówczas z przebywających w Northolt), piła racjonowaną herbatę i zajadała się ciastkami w domu Virginii, kiedy oznajmiono nowego przybycie znajomego:Mamo, zabraliśmy kogoś żebyś mogła go poznać. To jest nasz Florek. I to był on.Wobec tego, że piloci pragnęli spędzić piątkowy wieczór w mieście, opuścili Chesham Place, natomiast Florian nie spieszył się, by do nich dołączyć.Virginia wspominała po latach:Oni chcieli go zostawić w domu ze swoją Mamą. I pomyślałam: Mój Boże, całkowicie obcy człowiek, ale potem okazało się, że tego chciałam. Więc zapytałam, czy chce się tu zatrzymać i powiedział: "Nie, nie, oczywiście nie", i powiedziałam, że nie będę nalegać, skoro odmówił z wdziękiem, co najmniej trzy razy. [..]. "Powtarzał mi, że dostał łóżko w hostelu, dziękując mi, i kłaniając się. Jego angielski był straszny, ale miał najsłodszy uśmiech. Polubiłam go od razu.” Od razu spodobał się jej ten nieśmiały i bardzo przystojny mężczyzna. Zaprosiła go więc na spotkanie z królem Jugosławii, Piotrem. Była troszkę przestraszona, czy da sobie radę w tym nowym dla niego środowisku. Okazało się, że zdał ten egzamin celująco. Widząc jego maniery, pomyślała: Wiedziałam od pierwszej chwili, kiedy go poznałam, że mogę mu zaufać.Florian był dobry na wskroś, i był niezawodny.
Poznawali się, przebywając ze sobą, nie przekraczając pewnych granic. Virginia nie myślała o Florianie jako o partnerze. Jednocześnie jej fascynacja młodszym o kilka lat pilotem wciąż rosła. Docierały do niej wciąż nowe doznania i spostrzeżenia:On nigdy, przenigdy by mnie nie zawiódł. Znałam niewiarygodnych ludzi, miałem swoje zabawy, ale Florian dał mi coś nawet o tym nie wiedząc. Sprawił, że chciałam wracać do domu.
I co dziwniejsze, zauroczenie Lady Jersey Polakiem nie uszło uwadze jej teściowej Lady Cynthii.Odbyła się między nimi bardzo dziwna, aczkolwiek niezmiernie ważna rozmowa, która pozwoliła, by to coś co tylko przeczuwała Virginia mogło ją całą pochłonąć:.Wreszcie, po kilku miesiącach, moja teściowa wzięła mnie na bok. "Uważam, żeby powinnaś zatrzymać biednego Florka w Dinah. Nie widzisz, że jest szaleńczo zakochany w tobie?" Spojrzałam na nią odpowiadając: ”Cynthia, Ty masz coś z głową. Po pierwsze, jestem jeszcze żoną twojego syna. A po drugie, jestem wiele lata starsza od niego". Ale Cynthia po prostu odrzekła, że sama ma dwanaście lat starszego męża i że to nie ma żadnego dla nich znaczenia. "Nigdy nie miałam jednej nieszczęśliwej chwili" – ripostowała Lady Cynthia. Jestem pewna, że to prawda. Cynthia była całkowicie zdruzgotana, gdy Ronnie zmarł i nikt nie był zaskoczony, kiedy poszła za mężem, dwa lata później.
Romans rozkwitał, pewnie dzięki temu, że Grandy, mąż Lady Jersey wciąż był gościem w domu. A ich małżeństwo, od lat, bardzo podupadło. Podczas jednego ze spacerów nad Tamizą Florian powiedział coś, co kompletnie zaskoczyło Virginię, a jednocześnie skierowało ich znajomość na inne tory:Stałam go na moście i powiedziałam, jak bardzo lubiłam spoglądać na strumienie i rzeki… ruchy wody. To chwila, którą pamiętam. Florian powiedział coś, co całkowicie mnie zaskoczyło. "Szkoda, że jesteś mężatką. Chciałbym Cię zabrać przed oblicze księdza, zanim zorientowałabyś się o co chodzi”.
Decyzja nie była dla niej łatwa. Całe życie ktoś się nią opiekował. W dorosłym życiu nie zaznała niedostatku. Wręcz była przyzwyczajona do luksusu. Martini nie miał ani majątku, ani pieniędzy. Tak naprawdę nie miał też zawodu. Niełatwo byłoby mu utrzymać rodzinę. I sprawa, o której zapomnieć nie mogła. A mianowicie rozmowa z jej mężem. W maju 1945 roku zmarła jej teściowa. Nie mogła już dłużej czekać i przeprowadziła rozmowę z mężem. Prosił, by dała mu czas na przemyślenie. Ale w październiku pojawił się artykułNew York ChoIly Knickerbocker,sugerujący rozpad ich małżeństwa. Skandalu nie dało się już uniknąć. 31 lipca 1946 roku małżonkowie otrzymali papiery rozwodowe. Grandy nigdy nie wybaczył Virginii tego, że go opuściła. Jednocześnie był hojny i pozwolił jej zabrać z ich domu to, co tylko chciała.
Wojna się skończyła. Był to czas kiedy Polacy stali się dla brytyjskiego państwa i społeczeństwa ciężarem. Zaczęli emigrować. Florian nie chciał wyjeżdżać za Ocean bez swojej matki. Był z tym ogromnym problem, bo należało ją przywieźć z Polski. Kolejny raz zadziałały znajomości byłej już Lady Jersey i Florentyna Martini w rekordowo krótkim czasie pojawiła się na Wyspach Brytyjskich. Matka Floriana chciała, by syn wrócił do Polski. Sporo czasu zajęło przekonanie starszej pani, że powinna z nimi wyjechać do Ameryki. W kwietniu 1948 roku wsiedli w trójkę na statekSS America,którym popłynęli do Ameryki.Osiedlili się w zachodnim rejonie Hollywood przyFountain Avenue, niedaleko miejsca, gdzie mieszkała matki Virginii. 12 kwietnia wzięli ślub. Skromna uroczystość doprowadziła do wybuchu histerii matkę Floriana, także noc poślubną panna młoda spędziła na jej uspokajaniu. Sześć miesięcy później Florentyna Martini wróciła do Polski na statkuBatory. Zaczęły się ciężkie czasy. Martini zaczęli wyprzedawać drogocenne przedmioty, które Virginia zabrała z domu byłego męża. Florian miał problemy z pracą. Był to czas zimnej wojny. Amerykanie patrzyli bardzo podejrzliwie na człowieka, który – jak wynikało z metryki urodzenia – urodził się w Rosji I nie liczyły się dla nich kwalifikacje, ani wojenny czas spędzony za sterami myśliwców. Pomocne okazały się znajomości nowej pani Martini i po pewnym czasie Florian otrzymał pracę w firmie Lockheed. Państwo Martini przenieśli się do Santa Barbara, gdzie oprócz domu mieli mała farmę. Na tym skrawku ziemi Virginia umieściła dwóch chłopców, Polaków, którymi jeszcze opiekowała się w Anglii. Farma, dzięki temu, że mogła pomieścić gości, przynosiła tak niezbędne w początkowym okresie ich życia dochody.
Jeszcze sześć lat po ślubie Virginia miała nadzieję dać potomka Florianowi. Okazała się ona, niestety, płonna. W 1952 roku dzięki ojcu Wergiliuszowi, katolickiemu księdzu przeszła na katolicyzm. Ostatnie pięć lat swojego życia Virginia spędziła przykuta do łóżka. Z czasem Florian popadł w starczą demencję, co utrudniało mu opiekę nad żoną. Ojciec Wergiliusz tak opowiedział o jego ostatnim z Virginią spotkaniu: Przyszedłem do misyjnego szpitala udzielić jej ostatniego namaszczenia. Potem podniosła swe małe, biedne ramiona przytuliła i powiedziała: „Ojcze Wirgiliuszu, kocham Cię. Wtedy ostatni raz ją słyszałem”.
Miłość Virginii i Floriana przez te 40 lat nic nie straciła ze swojego blasku. Podczas choroby zadręczała się losem Floriana: Martwię się o Florka. Gdybyśmy mieli dzieci... Nic na to nie poradzę, Tereso. Martwię się. Kto zaopiekuję się Florkiem, kiedy mnie już zabraknie?. I jeszcze jedno zdanie wypowiedziane mimochodem, ale z pasją o mężczyznach jej życia: Cary i Florek. Naprawdę to są jedyni mężczyźni, w których byłam zakochana.
OwąTeresąz powyższego cytatu była Teresa Glińska, córka Tomasza Glińskiego, przedwojennego polskiego pianisty, która odwiedzała Martinich regularnie. Podczas choroby Virginii wpadła na pomysł, aby nagrywać ich rozmowy. Dzięki temu dziś można przytoczyć wiele wspomnień, opinii i emocji tej niezwykłej kobiety.
Virginia Martini zmarła 14 listopada 1996 roku. Ma swoją gwiazdę w alej sław na Hollywood Walk of Fame in 1545 Vine Street.
Historię tego niebywałego życia arystokratki z chłopcem z Polski, która rozpoczęła się gdzieś z końcem 1942 roku, najlepiej zobrazują słowa Mirandy Seymour, autorki książki o Virginii:I myślę, że kiedy znika blask historii, pozostaje prosta opowieść o dziewczynie. Kopciuszek, który przyszedł znikąd, rozpoczął wielką przygodę, i ożenił się z mitycznym księciem. Ale w jednym jest różnica. Że jest to opowieść, w której Kopciuszek budzi się i odkrywa, że - pomimo sławy, zaszczytów i bogactw, które pojawiły się na jego drodze – jedyne, czego naprawdę pragnął, to miłość. Więc Kopciuszek opuszcza pałac i powraca do domu, do świata, gdzie się urodził, gdzie jak oświadczył, tak naprawdę, w swoim sercu, należał.
Nick "Dziewanowski" bardzo znamienny, ale tylko dla tych którzy wiedzą...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura