Dziewanowski Dziewanowski
265
BLOG

Relacja W/O Leszka Owsianego z lotu na Warszawę cz.5

Dziewanowski Dziewanowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Relacja pilota, W/O Leszka Owsianego, jaką spisał Tomasz Ogieniewski w 1989 roku. (ostatnia część)

Samolot spadł we wsi Dębina i rozbił stodołę rolnika o nazwisku Synowiec. Z opowiadań wiem, że wyrzuciło mnie z kabiny i to tak, że lewą ręką zawadziłem o jakieś pogięte elementy samolotu. Gdy jako tako odzyskałem przytomność, poczułem silny ból w klatce piersiowej i lewym przedramieniu. Lück, który tylko złamał palec u ręki wraz z gospodarzami przeniósł mnie do izby, gdzie udzielono mi pierwszej pomocy, Miałem szarpaną ranę lewego przedramienia, wiele złamanych żeber i byłem ogólnie potłuczony.

Gestapo oraz cywil-tłumacz zjawili się w Dębinie jeszcze przed świtem. Po przesłuchaniu kilkakrotnie przetrząsali wrak Halifaxa szukając ciał kolegów. Pierwszy raz miałem okazję zapoznać się z metodami "pracy" Gestapo. Mocno zaciskałem zęby w czasie następnych przesłuchań. Gdy po raz kolejny straciłem przytomność, dali mi spokój. Ocknąłem się w szpitalu w Krakowie. Tam od łączniczki AK (akurat sprzątała salę, w której leżałem) dowiedziałem się, że z mojej załogi zginął radiooperator Stefan Bohanes. Reszta załogi szczęśliwie "osiągnęła" ziemię i prawdopodobnie jest już w drodze do Wielkiej Brytanii. Odetchnąłem z ulgą. Ale czy będzie nam dane spotkać się jeszcze razem? Po podleczeniu ran, resztę wojny spędziłem w obozie jenieckim Łambinowice (Stamm Lager) Lambsdorf.

Po wyzwoleniu obozu, w kwietniu 1945 r., udałem się do Blackpool w Wielkiej Brytanii. Była tam baza lotnictwa polskiego. Spełniło się tam moje marzenie z Krakowa. Nawigator F/O Władysław Schöffer, II nawigator P/O Witold Łopuszański, dispatcher P/O Włodzimierz Bernhardt, II pilot Sgt. Lucjan Kretowicz, mechanik pokładowy Sgt Grzegorz Denisienko oraz tylny strzelec Sgt Jan Lück byli już od dawna w bazie i zgotowali mi wzruszjące powitanie. Dowiedziałem się, że przy pomocy AK udało im się w Polsce zdobyć dokumenty lotników brytyjskich i po oderwaniu naszywek z napisem Poland jako Anglicy przez Odessę dotarli szczęśliwie do Blackpool. Tu nasze drogi rozeszły się. Jako pierwszy z naszej załogi zdecydowałem się na powrót do Polski. W październiku 1946 r. osiedliłem się na Dolnym Śląsku i podjąłem pracę poza lotnictwem. Mechanik pokładowy G. Denisienko też powrócił do Polski. W połowie lipca 1947 r. podjął pracę w Głównym Instytucie Lotnictwa. Pracował tam 6 lat jako kierownik grupy mechaników. Przez kilka lat korespondowałem z moim strzelcem Janem Lückiem. Pozostał w Anglii, pracował w swoim zawodzie młynarza. Nastały jednak czasy, w których interesowanie się Zachodem przestało "być w modzie". Kontakt z zamieszkałymi na Zachodzie kolegami przerwał się na wiele, wiele lat. Dziś jest inaczej - należę do "Warsaw '44 Club" zrzeszającego nielicznych już członków załóg, którzy nieśli pomoc powstańcom. Uczestniczę w spotkaniach lotników - jeśli tylko zdrowie mi na to pozwala.

Symbolem pamięci o tamtych sierpniowych dniach są płomyki świec na grobach Stefana Bohanesa - mego radiooperatora, Zbigniewa Szostaka i Kazimierza Pluty - kolegów pilotów z Brindisi i wielu, wielu innych, którzy zginęli w lotach bojowych. Oddali swe jakże często młode życie za wolną i niepodległą Polskę. Wieczna im za to cześć i chwała!

Na zakończenie chciałbym zdementować inne wersje mojego ostatniego lotu bojowego do Polski (z rzekomym postrzeleniem dwóch prawych silników itp.). Nad Warszawą strzelano do nas, może nawet intensywniej niż w pierwszej dekadzie sierpnia, jednak - jak już wcześniej wspomniałem - nie odczułem trafienia w istotne dla lotu podzespoły. Załoga również nie sygnalizowała mi o takich uszkodzeniach. Radiotelegrafista Stefan Bohanes opuścil samolot, jednak znaleziono go martwego we wsi Łąkta Górna k. Tarnowa. Po wojnie widziałem zdjęcie wykonane w czasie pogrzebu mego radiotelegrafisty. Na czole Stefana była widoczna duża poprzeczna pręga. Prawdopodobnie podczas opuszczania samolotu uderzył głową o krawędź luku. To go zamroczyło na tyle, że nie zdołał szarpnąć za uchwyt wyzwalający otwarcie spadochronu. Śladów pocisków na jego ciele nie zauważyłem, poza tym niemiecki myśliwiec atakował nas tylko (na szczęście) jeden raz. Ani ja, ani Lück nie mieliśmy przestrzelonych spadochronów. Fakt, że strzelec pozostał ze mną w samolocie i jako pierwszy odnalazł mnie w nocy po lądowaniu wymownie świadczy o cechach jego charakteru.

Źródło: 301.dyon.pl - Piotr Hodyra

 

Nick "Dziewanowski" bardzo znamienny, ale tylko dla tych którzy wiedzą...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura