Na ogródek wybieram się już od ponad tygodnia. Problem w tym, że albo jest coś pinego do załatwienia, albo załamuje się pogoda i nie ma jak wyjść, bo pada deszcz. Jednak zaparłem się,,, i nie od rana, bo miało byc ważne spotkanie, które nie doszło do skutku. Dlatego wybranie się w samo południe nie było najlepszym pomysłem, ale za bardzo chciałem tam być.
Mój ogórd jest zielony od trawy, bo brakuje mi sił, aby wszystko, co zbędne, usunąć z korzeniami. Dlatego cieszy mnie każdy, nawet najmniejszy sukces. W tym roku było trudno walczyć z trawą, bo ta rośnie na potęgę a kosiarka zepsuła się. Drobiazg, wspornik koła, z tworzywa sztucznego pękł, a kosiarka była kupiona w sieci sklepów wielkopowierzchniowych branży bardziej spożywczej. Znaczy, bez serwisu części zamiennych. Tak mniej więcej wygląda obrót towarowy. Produkty są, ale tylko do pierwszej usterki...
Trawę wyrwałem metodą "na krowi pysk", to znaczy ręką uzbrojoną w rękawicę. I nie żałuję tej pracy, bo dzięki temu pozbyłem się gęstwiny płożących się łodyg perzu. Rośnie nadal, ale już nie jest tak bujny, jak jeszcze w ubiegłym roku.
W trakcie walki z trwskiem odkryłem zagubione krzaczki truskawek, Te zostawiłem i wczoraj, oglądając moje włości, zebrałem około pół litra tych owoców. Były tym bardziej pyszne, im bardziej własne, z własnego ogrodu. Zdecydowałem, że we własciwym dla nich czasie założę większą grządkę, ale techniką szla;eru wśród trawy, bez wyrywania darni. Skoro opanowałem technike utrzymania trawy w ryzach, to truskawki na takim zielonym podłożu powinny być wolne od piasku.
Cieszy mnie również moja "kolonia" porzeczki czerwonej. Krzaczki nie są zbyt duże, ale odmłodziłem je i teraz zaczynają obficiej owocować. Są to bardzo stare odmiany, które w tym ogrodzie mają już ponad 40 lat. Oprócz porzeczki czerwonej (zawsze dojrzewają do cudownej słodkości) jest jeszcze porzeczka czarna. Ale w ostatnich latach wiosna była bardzo obfita w deszcze, a system odwodnienia został uszkodzony - stąd porzeczka czarna raczej mocno ucierpiała. W tym roku już nie było nadmiaru wody i widać, jak wybarwiają się jej owoce.
W ogrodzie jest rónież jabłoń, w miarę wczesna. Niestety, wymaga gruntownych cięć, bo sporo dużych gałęzi jest już martwych. No i grusza... Kiedyś jej owoce były duże i smaczne, ale mijały lata, a sama grusza jakby straciła zdolność do rodzenia kolejnych owoców. Zobaczę, jak będzie w tym roku i być moze trzeba będzie postawić na nowe drzewo. Odrosty są, trzeba zastanowić się nad ich zaszczepieniem, może trzeba by posadzić zupełnie nowe drzewko.
Ubiegły rok po raz pierwszy zaznaczył się w mojej pamięci aronią i to już w sierpniu. Wtedy jej owoce były bardzo soczyste i słodkie zarazem. Nie zrobiłem z nich soku, ale nastawiłem na wino. Udało się nad wyraz dobrze.
Pojawiły się także dwa nowe orzechy włoskie. Być może zastąpią stare drzewo, które zaczyna mieć kłopoty z owocowaniem. Jego orzechy nie są duże i raczej są kiepskiej jakości. Być może był to skutek bardzo niskich temperatur w porze ich kwitnienia przez ostatnie dwa, trzy lata. Zobaczymy, jak będzie w tym roku. Może trzeba by zastanowić się nad nawozem, który dodałby moim drzewom nowych sił.
Niestety, ale brzoskwinia i morela, które tu były od wielu lat oraz wiśnia, to uschły na amen. Wiosną odnalazłem w pryzmie kompostowej niewielką sadzonkę, któa bbyć może przez kilka lat rosła niepostrzeżenie i jest to prawdopodobnie brzoskwinia, która tu się uchowała. Przesadziłem ją ze dwa miesiace temu w nowe miejsce. Początkowo jej listki uschły, ale w sobotę zauważyłem, że pojawiły sie zupełnie nowe liście - być może drzewko przyjęło się w nowym miejscu. Na wiosnę będzie już wiadomo, czy będzie rosłw. Ale nie bardzo wiem, ile trzeba będzie lat, zanim zaowocuje.
No i jest przy płocie śliwa, która jakimś cudem uchowała się przy wymianie siatki.
Nie udało mi się przekopać części ogrodu, jak planowałem i dlatego nie będe miał cukinii - wspaniała roślina, której owoce są wspaniałym składnikiem - czy to w plasterkach do chleba czy też na gorąco do dań mięsnych.
A koperek, któy wysiałem jakiś czas temu, zniknął totalnie. Jedynie dwa, może trzy pędy udało mi się dostrzec, które przebijają się przez skorupę gruntu i wzrastaja pod osłoną lebiody. Pozostawiłem je pod tą osłoną, aby dorosły do wydania owoców. Może uda się im przetrwać.
Niestety, mimo długiego dnia, przychodzi taki czas, że trzeba wracać do domu. A wieczorną porą niebo zachmurzyło się i nad miastem przetoczyła się burza z piorunami i grzmotami. Jutro znów wybieram się na ogródem, bo trawsko odrosło i trzeba nim znowu zajać się. Ale to już nie są zarośla takie, jak miesiąc temu... Metoda "na krowi pysk" nie jest metodą złą.
Inne tematy w dziale Rozmaitości