Ognisty romans zimnokrwistych prawników z Ordo Iuris uświadomił nam, że należy wierzyć w plotki zdementowane przez wyroki sądów: prawica w Polsce jest wtórna i neokolonialna tak samo jak lewica.
Kultura zachodnia lubi bohaterów “z przypadku”. Spiderman otrzymał nadludzkie moce po ugryzieniu pająka, Popeye - w reakcji alergicznej na szpinak z puszki, a tolkienowski Pierścień Władzy trafił do Froda Bagginsa wbrew zdrowemu rozsądkowi. I w Polsce dorobiliśmy się pary (parytety!) podobnych, przypadkowych bohaterów, gdy wewnątrz zdyscyplinowanej, radykalnie konserwatywnej organizacji Ordo Iuris zwyciężyła zakazana, pozamałżeńska miłość. Ku uciesze lewicy stali się ci “bohaterowie mimo woli” maskotką faryzejskiej hipokryzji w gronie konserwatystów, z czym nie umie sobie poradzić nasza pobożna prawica. A przecież powinniśmy im być wdzięczni, za to, że otworzyli nam oczy. (“Przypadek? Nie sądzę!”)
Dzięki wyrokowi sądu z 2020 roku wiemy, że nie można o Ordo Iuris mówić, iż są to “opłacani przez Kreml fundamentaliści”. Co, w połączeniu z wypromowaną przez red. Michalkiewicza złotą myślą księcia Gorczakowa, że wierzy się tylko zdementowanym wiadomościom, powinno od razu nam wiele wyjaśnić.
Instytut Ordo Iuris powstał w 2013 roku z inicjatywy Stowarzyszenia Instytut Edukacji Społecznej i Religijnej im. ks. Piotra Skargi. Zaczynali od handlu medalikami, za co kardynał Macharski chciał ich, nieskutecznie, w Krakowie zablokować. Organizacja ta jest co najmniej kontrowersyjna, mimo statutowego celu głoszenia wartości chrześcijańskich: sceptyczna jest wobec niej hierarchia kościelna, sytuacji nie poprawiają niejasne, zewnętrzne powiązania, w tym finansowe, z potężną brazylijską grupą religijną TFP (Tradition, Family and Property).
Połączony zarządami z Ordo Iuris jest miesięcznik i portal Polonia Christiania (pch24.pl) oraz wątpliwa merytorycznie uczelnia Collegium Intermarium (konkurencja dla rodzimego o. Rydzyka?), gdzie w radzie zasiada księżna profesor Ingrid Detter de Frankopan, o której wiadomo głównie tyle, że nie posiada tytułu książęcego a cały jej życiorys bardziej przypomina ten Anny Sorokin-Delvey niż Zyty Burbon-Parmeńskiej.
Wszystkie te organizacje łączy kilka elementów: po pierwsze konserwatywno-rewolucyjny radykalizm i agresywna retoryka. Po drugie promocja sojuszu tronu z ołtarzem, o którym wiemy z historii, że to tron korzysta, a ołtarz płaci. Po trzecie, za głównego wroga upatrują liberalny Zachód i Unię Europejską, równocześnie pośrednio lub wprost sugerując, że obrońca tradycyjnych wartości znajduje się za naszą wschodnią granicą. Jakoś nie przypominam sobie by ktoś wypominał Putinowi epidemię AIDS, alkoholizmu i powszechną aborcję w Rosji? I po czwarte, jak wszystkie grupy na granicy teorii spiskowych mają bardzo rozchwianych zwolenników - komentarze czytelników o ideologii gender; spisku żydowskim; fałszywym lądowaniu na Księżycu; Wielkim Resecie i 5G w szczepionkach są na porządku dziennym.
Miłość polskich ruchów radykalnych i alt-prawicowych do Putina i Łukaszenki nie jest niczym nowym (vide neon24). Mamy z jednej strony, tęsknotę za patriarchalną władzą silnej ręki, a z drugiej strony rozgoryczenie, że naszą nieporadność w świecie liberalnego kapitalizmu Unia i Zachód wykorzystują bez skrupułów. Przy czym ostatnio ta miłość do Rosji nieco ostygła po tym jak z Białorusią podrzuca nam “islamskich nachodźców” niczym złowroga Angela Merkel. Stąd, jeśli ktoś dziś odpowiedzialnością za kryzys na granicy obarcza kogoś innego niż ZBiR, to musi się dobrze zastanowić nad swoją zdolnością logicznego myślenia, albo jest po prostu rosyjskim agentem wpływu, często za bezdurno.
Dlaczego nie ufamy grupom radykalnym?
Radykalizm dla tradycyjnego, mieszczańskiego konserwatyzmu zapalał lampkę alarmową. Bo radykalizm jest rewolucyjny i nie liczy się z negatywnymi, długofalowymi konsekwencjami zmian które głosi. Radykałami byli podchorążowie w 1830 r. ale ich powstanie skończyło się klęską i likwidacją reszty swobód. Radykalizacja i prowokacja jako modus operandi rosyjskich służb powtarza się bez przerwy: powstanie 1863 r; operacja “Trust”; kongresy pokoju dla intelektualistów; wspieranie zielonych antyatomowych radykalnych pacyfistów na Zachodzie w latach ‘60 i ‘70, a teraz rosyjskie pieniądze na walkę z “ideologią LGBT” i “islamskimi nachodźcami”.
Ta mentalna pułapka zastawiona przez propagandę rosyjską na konserwatystów w Europie, polegająca na portretowaniu Putina, jako ostatniego obrońcę chrześcijańskich wartości powinna nas skłonić do myślenia: kiedy Rosja mówi serio? Wtedy gdy chce walczyć z Genderem? Czy wtedy gdy Putin chwali Stalina i mówi o upadku ZSRR jako o największym nieszczęściu? Czy może wtedy gdy finansuje Anfitę i Zielonych blokujących budowę elektrowni atomowych i uzależniających nas od rosyjskiego gazu?
Dla przykładu: we Francji mamy z jednej strony miotającego się, hiperarognackiego Macrona, a z drugiej strony Le Pen oficjalnie biorącą pieniądze z Moskwy czy Zemmoura mówiącego o wyprowadzeniu Francji z NATO i planującego wojnę domową. W USA mamy z jednej strony anarchistów którzy pod flagą BLM plądrują Portland, a z drugiej strony Człowieka-Bizona na Kapitolu. Bo Rosja oczywiście wspiera oba spektra skrajności, gdyż jej celem jest sianie chaosu w krajach ościennych, a dziś w epoce polaryzacji napędzanej mediami społecznościowymi i pełzającym kryzysem ekonomicznym, indukować takie skrajne zachowania jest bardzo łatwo. [[TEKST MA KONKTYNUACJE NA NASTĘPNEJ STRONIE ]]
Polska scena polityczna jako kult cargo
Nieraz drwiłem sobie z radykalnej lewicy w Polsce, której zdolności kognitywne nie są w stanie połączyć najprostszych faktów i zauważyć choćby, że organizowanie w Polsce protestów przeciwko przemocy policji wobec klas niższych (czyli w USA Afroamerykanów, BLMy) w dokładnie tym samym czasie kiedy śledztwo w sprawie zabicia przez policjantów Igora Stachowiaka na komendzie i powiązanie tych dwóch spraw (bo Stachowiak był związany z kibicami) świadczy o kompletnym oderwaniu od polskich realiów. O ślepej, masochistycznej i bezwarunkowej miłości liberałów do Niemiec i Brukseli szkoda pisać. Niestety ta sama choroba zapatrzenia się we wzorce zza (głównie wschodniej) granicy toczy naszą prawicową, konserwatywną i narodową scenę polityczną.
Wtórność konserwatywnej kontrrewolucji w Polsce widać też,, gdy spojrzymy na inną międzynarodową organizację katolicką, która jest bohaterem lewicowych koszmarów i teorii spiskowych: Opus Dei. I nie chodzi tu tylko o to, że (swoich) najlepiej rokujących członków wysyła na kursy MBA do hiszpańskiej (bardzo dobrej) uczelni IESE (czy teraz dzieci bogatych konserwatystów pójdą na Collegium Intermarium?) ale, że tak naprawdę odpuszcza swój katolicki i polski duch w imię efektywności. Bo czymże innym jest promowanie wśród młodych kandydatów do Opus Dei wartości rodzinnych, męskości i kobiecości za pomocą książek małżeństwa neokalwinistów (Congregational Church) Johna i Stasi Eldredge (“Urzekająca” “Dzikie serce”)? To jest de facto kulturowa kolonizacja i protestantyzacja pod płaszczykiem elitarności katolickiej. Nasi rodzimi święci pańscy odchodzą w zapomnienie, ale będziemy się zaczytywać w Petersonie i traktować go jak wyrocznię.
Szantaż moralny wobec konserwatystów
Na dziś Ordo Iuris może sobie pogratulować dwóch sukcesów: Wspomnianego już skandalu obyczajowego, pozwalającego mediom liberalnym bez konsekwencji rysować obraz konserwatysty jako kogoś kto o niczym innym nie marzy jak o pozamałżeńskich romansach z zamężnymi i żonatymi współpracownikami. Oraz wzmocnienia radykalnej lewicy po zaostrzeniu zakazu aborcji i towarzyszącemu temu przyśpieszaniu sekularyzacji. Wiem, że to jest trudne do uwierzenia, ale za Kaczyńskiego dużo więcej ludzi odeszło z Kościoła niż za Tuska.
Dlaczego nie możemy ufać radykałom, takim jak Ordo Iuris czy minister Czarnek? Bo biorą nas na zakładników. Zakaz aborcji czy podporządkowanie szkolnictwa kuratorom nie służy ograniczeniu liczby nienarodzonych dzieci którym nie jest dane żyć, ani promocji konserwatywnych treści w szkole. Służy to, w pierwszym kroku, do przypodobania przed wyborami nieobeznanemu w codziennej polityce konserwatywnemu elektoratowi, a w drugim dozaszantażowania tradycjonalistów przy urnach: zrobiliśmy taki chaos, tak spolaryzowaliśmy społeczeństwo i daliśmy władzy (czyli sobie) takie narzędzia, że jak teraz stracimy władzę, to liberałowie zrobią wam tutaj prawdziwy Obóz Tolerancji.
A w takiej ostatecznej walce Dobra (Zbigniew Ziobro Samo Dobro) ze Złem nie czas się zastanawiać kto za swój ideologiczny radykalizm dostał posadę w radzie nadzorczej spółki skarbu państwa (pozdrawiam Kaję Godek) i ile mieszkań pod wynajem kupili sobie obrońcy wartości rodziny po rozwodzie (pozdrawiam Jacka Kurskiego).
Sojusz tronu z ołtarzem oraz towarzyszące mu skandale finansowe i obyczajowe wypychają liberalnych, letnich katolików z Kościoła. Jest to nic innego jak droga do zupełnej marginalizacji i popadania w katolickie sekciarstwo, typu sedewakantyzm czy lefebryzm w Polsce. No chyba, że jedynym planem jest zmiana Kościoła w spółkę deweloperską i zarządcę kościelnych nieruchomości dla celów świeckich (pozdrawiam abp. Nycza).
Po owocach ich poznacie
Skoro (prawicowy) radykalizm zapatrzony w rządy silnej ręki nie tylko osłabia Polskę, ale także osłabia katolicyzm, to chyba jest z nim coś nie tak. Ja sam nie stronię od rewolucyjnych tradycjonalistów, ale zawsze po podaniu im ręki przeliczam potem palce. Tak na wszelki wypadek.
W końcu, podziękowania należą się parze zimnokrwistych prawników, którzy wdając się w ognisty romans sprawili, że przeciwskuteczność Ordo Iuris udało się zdemaskować tak naocznie, że nie trzeba sięgać po wycieki z WikiLeaks czy grzebać w sprawozdaniach finansowych. Szkoda tylko tych pobożnych dziewczyn ze zwykłych, katolickich domów, które uwierzyły, że to wszystko co robiło Ordo Iuris było na serio.
Any writard who writes dynamitard shall find in me a never-resting fightard
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo