Wygląda na to, że nadzieje na plan budowy atomu w Polsce nabierają konkretów. Wynika to z kilku rzeczy, głównie z tego, że nie ma obecnie alternatywnych wobec węgla i gazu technologii wytwarzania energii elektrycznej na masową skalę w sposób stabilny. Co więcej, galopujące ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla przyspieszają tylko podjęcie nieuniknionej decyzji o budowie w Polsce atomu. Z Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. wiemy, że koszt programu atomowego w Polsce to około 100 mld zł, ma powstać do 2043 sześć reaktorów o mocy 6-9 GW łącznie, pierwszy w 2033. Od 2043 roku atom ma stanowić około 27% generacji energii w Polsce.
Budowa atomu to bardzo duża zmiana nie tylko dla energetyki, ale dla całej gospodarki. Oznacza to bowiem, że zwiążemy się jako Polska i polska gospodarka, z zagranicznym dostawcą energii na kilkadziesiąt lat. Dlaczego? Biorąc pod uwagę brak krajowego know-how w energetyce jądrowej (ile politechnik kształci inżynierów od atomu?) będziemy zwłaszcza na początku biorcami know-how, więc zapewne oprócz etapu budowy elektrownii przez zagraniczny podmiot, koncern ten będzie także zarządzać tymi elektrowniami w Polsce przez kilkadziesiąt lat. To poważne zagadnienie, ale wydaje mi się, że nieobecne w polskiej dyskusji o atomie.
Polska, jak to Polska, postawiła mocno na USA i na spółkę Westinghouse (zresztą polecam poczytać o ostatnich nieudanych inwestycjach Westinghouse, upadłości tej spółki i przejęciu jej przez kanadyjski fundusz inwestycyjny - to nie brzmi jak stabilny partner na 50 lat). Wierzymy, że USA będzie wiarygodnym, długofalowym partnerem, a fakt posiadania w Polsce dużej elektrowni jądrowej i kontraktu na 100 miliardów PLN, da nam gwarancję bezpieczeństwa. Trochę na zasadzie, że USA nas obroni, bo będzie mieć tu interesy ekonomiczne swoich firm. Dziś wydaje się, że wiara w możliwość kupienia sobie ochrony USA poprzez różne kontrakty (energetyczne, wojskowe, technologiczne) jest myśleniem życzeniowym.
Dlatego, chciałbym zaproponować inne myślenie o programie atomowym: W obecnej strukturze projektu jądrowego, oddamy obcemu państwu generowanie prądu (docelowo 27% zapotrzebowania) na swoim terytorium, gdzie nie mamy ani zaplecza naukowego, ani kadry ani złóż ani alternatyw. Jest to niesamowity lewar i pogłębienie zależności od USA.
A co by było jakbyśmy zmienili paradygmat naszego myślenia? I zamiast kupować duże technologie jądrowe od lokalnych i globalnych hegemonów, którym chcemy się przypodobać (Francja, USA, Rosja) , kupili od państw z którymi nie będziemy na trajektorii geopolitycznej rywalizacji - czyli kupmy atom od Japonii lub Korei! Państwa takie jak Korea nie ma strategicznych interesów w ten części Europy i traktują takie inwestycje biznesowo, najlepszym przykładem jest sukces gdańskiego terminalu kontenerowego DCT wybudowanego i zarządzanego przez Singapur. Pisałem zresztą o tym więcej w ostatniej notce.
Co do Amerykanów, liczenie na offset czy nadzwyczajne korzyści w związku z budową atomu, są myśleniem życzeniowym. Robimy tak od kilkunastu lat i jakoś nie widzę zapału administracji amerykańskiej do ochrony Polski, wielkim trudem udało nam się wydusić kilkuset żołnierzy amerykańskich więcej. Poza tym, jak to się stało, że pomimo tylu zakupów wojskowych w USA, USA nie zainwestowało na poważnie w Polsce większych pieniędzy? Nasze doświadczenia z offsetem militarnym z USA są raczej negatywne, więc ciężko uwierzyć mi, że nagle Amerykanie zaczną z własnej woli inwestować w Polsce. Przypominam, że największą inwestycją amerykańską w Polsce jest telewizja TVN (przyjęty zresztą trochę przez przypadek, bo w wyniku fuzji wielkich nadawców w USA, gdzie jeden z nich miał w portfelu TVN), co dużo mówi o naszej pozycji w amerykańskiej hierarchii dziobania. Poza tym, pytanie o długofalową wiarygodność USA do dotrzymywania zobowiązań międzynarodowych jest dość mocno niepewna.
Z Francuzami jest podobnie. W Polsce mamy krótką pamięć instytucjonalną, ale ja akurat dobrze pamiętam, jak EDF (czyli francuska państwowa spółka energetyczna, która ma zdolności do budowania elektrowni atomowych) zachowywała się w polskiej energetyce kilka lat temu, gdy była właścicielem wielu polskich elektrociepłowni oraz Elektrowni Rybnik. Maksymalnie eksploatowała polskie aktywa, nie inwestowała w rozwój, zyski były transferowane do francuskiej centrali. Myślę, że podobną kulturę zarządzania będziemy widzieć w przypadku atomu. Mało tego, w przypadku atomu dysproporcja sił jest jeszcze większa, w energetyce zawsze można było wspierać się polskim know-how (np. PGE w końcu przejęła aktywa ciepłownicze EDF w Polsce). Poza tym, obecnie EDF jest zadłużona na ponad 30 mld EUR, a rozpoczęte przez EDF nowe inwestycje w atom mają straszne opóźnienia i dawno wykroczyły poza planowany budżet (najlepiej to widać w programie atomowym UK i bloku Hinkley Point C).
Korea Południowa ma podstawową zaletę. Nie ma żadnych interesów geopolitycznych w naszym regionie. Nie jest też mocarstwem wielokrotnie większym niż my, więc będzie traktować inwestycję w Polsce jako inwestycję właśnie, a nie jako polityczny lewar. Korea ma bardzo dobre know-how w budowie elektrowni jądrowych na świecie i jako jedyni kończą te elektrownie jądrowe na czas i są na bieżąco. Co więcej, już zapowiedzieli, że w oparciu o ich ostatnie projekty atomowe, są w stanie już teraz obiecać, że wybudują w Polsce atom o 30% taniej niż konkurencja.
Co nam zatem pozostaje? Trzymajmy kciuki za koreański atom w Polsce!
Any writard who writes dynamitard shall find in me a never-resting fightard
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka