Lockdown rozpoczął się dla mnie równo rok temu. Próżno tu zgadywać gdzie wtedy byłem, bo najzwyklej w świecie się rozchorowałem na dosyć ciężkie przeziębienie i zamknąłem się w czterech ścianach. Już wtedy czytałem o wirusie w Chinach i, choć nie podejrzewałem covidu u siebie, to odczuwałem dużą niepewność co do przyszłości. Nie potrafiłem tego jednak odpowiednio zdyskontować na światowych rynkach finansowych, więc nie ma czym się chwalić. Może i dobrze, że nie próbowałem obstawiać w giełdowej ruletce, bo moje doświadczenie z grandziarzami jest takie, że zawsze mnie ogrywają.....
Ale zanim rozwinę wątek mam niespodziankę: Ten wpis jest też dostępny w formie nagrania (podcastu) wystarczy kliknąć TU.Więc jak komuś nie chce się dalej czytać, może po prostu przesłuchać. Dajcie znać w komentarzach co sądzicie o tej nowej formie komunikacji.
Dla nas wszystkich prawdziwą rocznicą Covid19 będzie połowa marca, czyli moment gdy premier Morawiecki zamknął wszystko: szkoły, granice, restauracje, kina itd. I my Polacy odpowiedzieliśmy na to wezwanie na barykady naszych tapczanów i siedzieliśmy w domu... przy okazji go remontując, bo przypuściliśmy istny szturm na supermarkety budowlane. Pamiętam przede wszystkim te puste ulice miast: brak przechodniów czy samochodów. Dziwne uczucie przypominające nieco poranek po nocy sylwestrowej.Tamto powstanie trwało tradycyjnie dwa miesiące, a potem jak było to każdy dobrze wie.
Właśnie w połowie marca 2021 będziemy znać odpowiedź na pytanie, czy pandemia się kiedykolwiek skończy. Bo wtedy w Izraelu wszyscy obywatele będą już zaszczepieni dwiema dawkami i wg. oficjalnych komunikatów prasowych powinna wtedy wrócić normalność. Premier Benjamin Netanyahu już na ten weekend zapowiada pierwsze luzowanie obostrzeń: w kraju gdzie jest ciepło i popularne są wspólne posiłki wraz z dzielonymi przekąskami powinien być to dobry sprawdzian. Bo o ile sam wirus pozostanie z nami na zawsze (tak jak wszystkie inne wirusy) to nie jest oczywiste, czy szaleństwo obostrzeń pozostanie w imię walki z niewidzialnym wrogiem (jak po 11 września), czy wprost przeciwnie: rządy będą na wyścigi wszystko otwierać by pokazać jak sobie doskonale radzą. Na pewno taki sukces jest potrzebny Anglii po Brexicie, Francji którą covid przesunął z europejskiej ekstraklasy do drugiej ligi, a przede wszystkim we Włoszech gdzie właśnie formowanych jest nowy „techniczny rząd fachowców” z premierem Mario Draghi jako ostatnia zapora przed dobrą zmianą nad Tybrem. I nie zapominajmy, że na jesień czekają nas wybory w Niemczech i choć kraj za Odrą się nie wali, to cały świat będzie czekał na wyniki z Berlina. A na pewno my w Polsce musimy, bo tam gdzie niemiecka gospodarka jest mózgiem, nasza jest gabarytem - tym bratem osiłkiem od pracy fizycznej.
Więc jeśli ktoś zapyta mnie: „co będzie z tą pandemią?” odpowiem zgodnie z prawdą: nie wiem. Ale na pewno na Wielkanoc będziemy już wiedzieć, czy rok 2020 będziemy wspominać jako koszmar, czy jako początek nowego porządku. Politycy i komentatorzy trąbią o szczepionkach, zjadliwych mutacjach, Wielkim Resecie i Nowym Ładzie (które to sprowadzają się do budowy Wielkiej Bawarii), o zamachu na giełdę (GameSpot) i srebro oraz nowym wyścigu kosmicznym. Joe Biden doszedł do władzy obiecując, że wróci stare, ale Chiny od razu swoimi prowokacjami nad Tajwanem pokazały, że stare na pewno nie wróci. Kanada pierwsza, a za nią Wielka Brytania, chce zmusić przybyszów do bardzo kosztownej kwarantanny w lotniskowych hotelach, co niewątpliwie jeśli zostanie utrzymane i rozciągnięte na całą Europę będzie oznaczało kres mobilności. Cieszmy się, że choć za granicę powiatu można jeszcze wyjechać, bo szaleni naukowcy spod hasła #ZeroCovid zabroniliby nam i tego. Na szczęście nasze lęki narodowe, to raczej nie jest covid i kondycja turystyki ale kryzys gospodarczy i bezrobocie; inflacja; wymiana pieniądza i wojna (dla 30, 50, 70 i 90 latków).
Zatem w Polsce przede wszystkim przeżywamy kwestię ruchów frakcyjnych po obu stronach barykady i pewnych symbolicznych zwycięstw/upokorzeń jak wyrok Trybunału o aborcji. A dzieją się rzeczy niczym z dystopijnych powieści science fiction: Od września 2019 udało się nam wszystkim wsączyć w głowę myśl, że złu tego świata winni są „boomersi” czyli pokolenie 60+. Sam chętnie podpinam się pod tę tezę, bo pozwala trochę wyjaśnić, a trochę powbijać szpile czytelnikom oraz naszemu kultowi cargo, który ponad podziałami kopiuje trendy z Zachodu: czy to lewica walcząca z przemocą policyjną wobec czarnoskórych w Polsce; czy prawica katolicka podpierająca się protestanckim bilboardami sola scriptura.
W doskonałej powieści Jacka Dukaja „Czarne Oceany” specjalista od podprogowego PRu Nicolas Hunt stracił pracę, bo okazało się, że próba wzbudzenia megatrendu „wszystko wina dziadersów” się nie udała, bo lobby emerytów było za silne. Ale na Ziemi ten trend wzbiera na sile wychodzą poza tradycyjny podział lewica-prawica. Oczywistym jest, że beneficjentem takich zmian będzie przede wszystkim państwo z jego rozdętymi instytucjami opiekuńczymi: „ok boomer” to przecież nic innego jak „emerycie poprzyj partię czynem i umrzyj przed terminem”.
Nie wiem skąd wziął się ten trend i co gorsza, nie wiem czy umiemy się mu przeciwstawić. I proszę sobie darować ckliwe kawałki na temat tego jak to moralność katolicka nas obroni przed zepsuciem Zachodu. Nie zapominajmy wszak, że to ostatnie 6 lat rządów PiS wychowało tych młodych co dziś protestują na ulicach i wypisują się z religii. Tak samo nie jest odpowiedzią utyskiwanie jak to młodzi/starzy nic nie rozumieją bo jedni jeszcze zmądrzeją z wiekiem a drudzy są skażeni komunizmem. Trend dzieli nas tak skutecznie bo idzie w wzdłuż realnych interesów: lockdown, podatki, polityka mieszkaniowa, polityka emerytalna i prorodzinna. Wszystko wpisuje się w ten podział. Po stronie boomersów stoi PiS z Platformą, a po stronie młodych: Razem z Konfederacją. Nikt oczywiście nie myśli jak realnie sytuację naprawić, bo liczy się tylko by temat był trampoliną do władzy. Jak z aborcją, która z mediów nie znikła bo zawodowi proliferzy i zawodowi aborcjoniści muszą z czegoś żyć.
Tak więc starajmy się trochę odciąć od natłoku informacji medialnych (bo nie można tego nazwać faktami) i przygotować się do naszego scenariusza nadchodzącego lata, czy to będzie powrót normalności i prosperity, czy ostateczny krach systemu korporacji, czy po prostu planujemy zgubić pandemiczne sadełko. Ostatni rok był tak szalony, że zlewa się nam w jedną całość i czujemy się jak bohater Dnia Świstaka: niby mamy 2021 ale mentalnie ciągle jesteśmy w kwietniu 2020.
Any writard who writes dynamitard shall find in me a never-resting fightard
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości