Postanowiłem zajrzeć podczas weekendu coś zjeść. Gdzie? Oczywiście na pl. Inwalidów. Są tam trzy urocze knajpki, każda w innym stylu. O ile sięgam pamięcią najstarsza to był Bar Żywiciel. Od pewnego czasu jest to po prostu Żywiciel. Powiem krótko, nie chadzam tam i nie wiem dlaczego, może nie zachęca mnie wystrój, a może inne okoliczności, kiedyś jednak na pewno zajrzę. Druga jest bardziej na ul. Mickiewicza, nazywa się Kareta, zaglądam na kawę, trochę pogapic się przez okno, jeżeli jest przy oknie wolne miejsce. Jeśli nie jest, to tam nie zaglądam. Taki już jestem.
Kolejne miejsce, które odwiedzam i bardzo lubię, to Dziki Ryż. To kolejny róg placu, tylko dalej przy ul. Czarnieckiego. Kiedyś był w tym miejscu sklep spożywczy zdaje się, sam lokal ma w tym miejscu już parę lat. Jest tam cała paleta fantastycznych potraw z Dalekiego Wschodu. Może nie wszystkie potrawy trzymają jednakowy poziom, jednak jest kilka fantastycznych. Osobiście jestem zwolennikiem zup i potraw z dodatkiem mleka kokosowego i kuchni tajskiej. Mój przysmak to zupa z cukinii…już się ślinę na wspomnienie. Inną rzeczą godną uwagi jest tu wybór piw. Na przykład jest moje ulubione piwo nie-filtrowane, takie mętne. Przyjemnie jest posiedzieć sobie na zewnątrz wieczorkiem.
Na koniec miejsce, gdzie spędziłem uroczy weekendowy wieczór. Da Aldo na rogu Mickiewicza i placu Inwalidów. To jest jedno takich miejsc do którego się wraca, tak jak ja wracam. Budynek w którym jest restauracja jest dosyć interesujący, choc zbudowany po wojnie. W czasie Powstania narożnik ten został silnie uszkodzony, a po nim został zburzony. Przygotowywano na tej linii obronę przy spodziewanym natarciu Armi Radzieckiej z kierunku Dworca Gdańskiego w kierunku pl. Wilsona, dlatego Hitlerowcy dokonali wyburzeń w kierunku ulicy gen. Zajączka. Nowy budynek powstał jeszcze w końcu lat 40tych.
Przede wszystkim interesujący wystrój. Lubię stoliki, które są tak postawione po włosku, w połowie w środku, a w połowie na zewnątrz. Wystrój jest też ciekawy, choć bez fajerwerków jest wystrój restauracji. Jest tu naprawdę przytulnie, specjalnie wieczorem, gdy włączone są światła. Próbowaliśmy wina z Friuli. Nie był to może najlepszy wybór, za to mój, wart jednak ceny, trochę może za mocno dał o sobie znać korek. Na początek domowe pieczywo, świeżutkie, maczane w prawdziwej włoskiej oliwie…Potem wsunąłem krem z pomidorów, przystrojony listkami świeżej bazylii. Miło było znaleźć w środku kawałki malutkich pomidorów. No i pasta. Wsunąłem coś pysznego z frutti di mare…Lekki sos, makaron domowy. Moje lepsza połowa dokonała wyboru na jaki zdecyduję się następnym razem. Penne z łososiem i ricottą…palce lizać…Łosoś był świeży, rozpływał się w ustach. Popijaliśmy więc tym winkiem i popijaliśmy…Na deser już miejsca nie starczyło, wychyliłem więc tylko prawdziwe włoskie espresso. Nie było tłoczno, ale i nie było pusto. Tak wszystko w sam raz, przyjemne było towarzystwo wokół…To był taki wspaniały, letni wieczór, że aż postanowiłem się nim podzielić …Na zakończenie był spacerek z powrotem, oczywiście al. Wojska, nie inaczej…
W oczekiwaniu na następny weekend - w środku tygodnia polecam i pozdrawiam!
"Nothing in the World is so powerful as an idea. A good idea never dies and never causes changing its form of life". Frank Lloyd Wright.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości