Droga donikąd Droga donikąd
26
BLOG

Lekarze brońcie nas, pacjentów!

Droga donikąd Droga donikąd Polityka Obserwuj notkę 5
Miałem ostatnio anginę. W ogóle cała moja rodzina się przeziębiła, stwierdziłem, że coś na temat polskiej „opieki” zdrowotnej napiszę. Wiemy, że polski lekarz ma bardzo źle. Wiemy, że absolwenci akademii medycznych na 100% marzą o pracy w prywatnej klinice albo o wyjeździe za pracą do Szwecji, Irlandii. Wiemy, że o 1 stycznia nowego roku, mogą pracować maksymalnie 48 godzin tygodniowo. Wiemy, że źle zarabiają. Wszystko to wiemy od nich, lekarzy. Ale czy oni wiedzą od nas, że my także byśmy chcieli zarabiać jak Szwedzi, Irlandczycy czy Anglicy. Czy wiedzą, że jak człowiek zachoruje, to skazany jest odstać swoje po numerek, często bladym czy czarnym świtem i jak naprawdę cierpi i nie ma siły to musi wydać od 70zł zł za wizytę bez dojazdu, albo powyżej 100-150 zł z dojazdem. Czy wiedzą, że numerków jest tak mało, że z reguły wystarcza dla 1/3 pacjentów? Czy wiedzą, że jak się już człowiek naczeka przed drzwiami do lekarza, zostanie zbadany, to w aptece okazuje się, że ma wypisane leki wyłącznie zagraniczne? Leki drogie i „modne” zagraniczne, a jak zapyta o tańsze odpowiedniki to aptekarz, albo nie wie, albo nie ma na składzie. Czy wiedzą, że wielką sprawą jest mieć lekarza w rodzinie, albo przynajmniej wśród znajomych, bo wtedy się okaże, że można się leczyć polskimi lekami, które kosztują 17 zł, a nie 90 zł? Czy wiedzą, że jak się nam zdarzy taka recepta z polskimi lekami, to z reguły trzeba „zaliczyć” klika aptek, a potem w jednej z nich zamówić lekarstwo, bo dziwnym trafem mgr farmacji ma do zaoferowania „powszechnie łykane zagraniczne” dobre, bo drogie specyfiki? Dlaczego wielce czcigodni ministrowie zdrowia ciągle sponsorują wielkie giganty farmacji, za pomocą listy leków refundowanych, hamując rynek? Czy nie było by lepiej zmusić lekarzy do podawania na receptach leków w postaci nazw substancji czynnych i ich dawek, jakie pacjent powinien dostawać? Pacjent wspólnie z farmaceutą wybierałby lek-czytaj markę-produkt dla siebie i odpowiadał za zakup? Dlaczego nie ograniczyć składki zdrowotnej w formie podatku i wprowadzić „ludzkie” OC? Kiedyś znajomy lekarz odpowiedział mi pośrednio na to pytanie, że żadna firma ubezpieczeniowa nie podejmie (jego zdaniem) takiego ryzyka. Dodał, że tak naprawdę jakbym był całe życie zdrowy, bez poważnych operacji to na starość wystarczy, że zachoruję na serce i jak szczęśliwie załapię się na bypass’y to naród, państwo i tak do mnie będzie musiało dopłacić. Okej, czy nie jest fikcją to, że w miesiąc w miesiąc płacimy 8,75% podstawy na składkę zdrowotną i jak zdarzy się nieszczęście takie totalne, to... państwo umywa ręce (chyba, że oceni, że chce nam pomóc-załapiemy się na listę „do przeżycia), z reguły pozostaje rodzina, a tak naprawdę wszelkiego rodzaju fundacje, akcje charytatywne. Kiedyś moi znajomi odeszli z tego świata na białaczkę, bo byli zbyt daleko na liście „do życia” nie na liście lekarzy publicznych, liście osób do ratowania pewnej fundacji. Czy to nie jest fikcją, że mimo zrzutki 9% na zdrowie od 2008 roku, dalej wszyscy będziemy woleli leczyć się prywatnie, na wszystko o stomatologii nie wspominając, dalej usłyszymy, że termin mamy, tak ale za parę miesięcy, za rok, no chyba że przez fundację. Daj Boże, że czas nie gra roli, ale jeśli jest to nie zdiagnozowany przez nawiedzanych przez nasz wcześniej lekarzy nowotwór, to lepiej szukać pana mecenasa i spisywać testament. Jak już wylądujemy w szpitalu, to warto mieć trochę kasy i kontaktów, aby opieka była lepsza. Szpital okaże się dla nas powtórką z wojska, czy z przedziału PKP, szczególnie jak wejdziemy do toalet. W końcu pielęgniarkom także się nie przelewa. I jeśli nasz pobyt w szpitalu, dotrze do końca tygodnia, czy nie zdążą nas zbadać, to już koniec, przecież badań w weekend się nie robi, pewnikiem przezimujemy do przyszłego tygodnia. Wracając do profilaktyki, lekarze rodzinni, to był naprawdę fajny pomysł, szkoda że go zlikwidowano, teraz jest lekarz pierwszego kontaktu, do którego jest dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuga lista numerków. Pani Pan doktor już na półmetku przyjmowania pacjentów jest ledwo żywy i nie wie do końca jak się nazywamy. Profilaktyka powinna także odbywać się wśród naszej młodzieży. Dlatego ze szkół zniknął lekarz, pojawił się stomatolog (głównie po to, żeby prowadzić leczenie prywatnie) i pielęgniarka. Zawsze jak moje dziecko źle się czuje, to ta pani jest wyłącznie od tego, żeby zadzwonić do mnie (zawsze wtedy kiedy pracuję, bo ta pani tak, jak ja pracuje na etat 8-16) i ... poinformować mnie, że dziecko czuje się źle i ... powinienem w te pędy wylecieć z pracy i zabrać dziecko do domu. Przy małym dziecku dochodzi natychmiastowy stres związany z załatwianiem zwolnienia na dziecko, opieki. Tak więc w skrócie, pielęgniarka szkolna jest od dzwonienia do rodziców chorego dziecka, żeby się nim zaopiekowali, nie od leczenia, nie od zajęcia się dzieckiem by doczekało do powrotu rodziców. Tym bardziej, że tylko rodzice mogą podawać dziecku jakikolwiek lek, a opisywana przeze mnie pani ma tylko w apteczce „Amol”, i APAP, nie ma nawet węgla na biegunkę. Tak jak wspomniałem znam wielu bardzo dobrych, ofiarnych i uczynnych lekarzy i pielęgniarek. Niektórzy są w mojej rodzinie nazywani aniołami, lekarze z zawołania, poświęcają siebie, często niestety swoich bliskich (przez ograniczony kontakt z nimi z powodu dyżurów). Znam także, lekarzy konowałów (brzydkie słowo), których już nie chcę spotkać. Lekarz to mimo wszystko zawód, rzemiosło, ale tylko dla ludzi z sercem. Tych aniołów, przepraszam za powyższe żale. Reszta niech wspólnie walczy z nami o zlikwidowanie tej fikcji jaka nazywa się „bezpłatna opieka zdrowotna”. Lekarze brońcie nas, pacjentów.

"Tylko prawda jest ciekawa" J.Mackiewicz

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka