Pięć lat bycia w opozycji środowisk liberalno-lewicowych doprowadziło do ich radykalizacji. Ich autorytety nie mogą zrozumieć, że większość Polaków chce normalnej, niepodległej ojczyzny, nie zaś erzacu niepodległości, i dlatego protesty stają się coraz bardziej agresywne i coraz bardziej wulgarne.
Najlepszym przykładem są wydarzenia sprzed kilkunastu dni, odebrane przez wiele osób jak najazd barbarzyńskich Hunów, których celem jest zmiecenie cywilizacji chrześcijańskiej. Przeglądając w mediach społecznościowych profile osób utożsamiających się z opozycją i obecnymi protestami, a jednocześnie uważających, że przynależą do europejskiej elity, można się przekonać, jak łatwo przychodzi im przyzwolenie na wulgarność i agresję. Niewykluczone, że takie zachowania są dla nich normą, a wulgarnym językiem posługują się na co dzień. Równie dobrze może też być tak, że widzą cały ten ściek, ale nienawiść do prawicy jest większa niż „kwestia smaku”. Tymczasem brutalizacja języka i wulgarnych zachowań służy temu, by przekraczać kolejne granice.
Sygnał z Czerskiej
Osiem lat temu, 11 marca 2012 r., na zorganizowanej przez feministki i lewackie środowiska Manifie pojawił się jeden z najważniejszych ludzi w redakcji „Gazety Wyborczej” – Seweryn Blumsztajn z małym transparentem „Pier...ę, nie rodzę”. Zdjęcie błyskawicznie obiegło internet i wywołało falę komentarzy. Rozpisywano się o tym, że było to w zasadzie jedyne wulgarne hasło na XIII Wielkiej Manifie Warszawskiej. Komentatorzy zwracali uwagę, że w marszu brały udział małe dzieci i że skandalem było ich uczestnictwo w happeningu przed Sejmem, podczas którego dziewczynka i chłopiec przecięli symboliczną pępowinę, łączącą Sejm z Kościołem. W marszu wzięli udział politycy SLD i Ruchu Palikota: wśród uczestników byli m.in. Janusz Palikot, Wanda Nowicka i Joanna Senyszyn. Przypomnijmy – był to czas, gdy w Polsce rządziła koalicja PO-PSL, premierem zaś był Donald Tusk. Środowiska feministyczne tradycyjnie skupiły się na antykościelnej retoryce, w której jednak nie były widoczne żadne wulgaryzmy. Poza transparentem Blumsztajna, który – jak już wcześniej wspomniałam – wywołał gwałtowne reakcje u części komentatorów. Z perspektywy czasu śmiało można powiedzieć, że chodziło właśnie o terapię szokową i wprowadzanie wulgaryzmów w obieg publiczny.
Nie bez powodu w składzie pierwszej redakcji „Gazety Wyborczej” znaleźli się absolwenci psychologii i socjologii – przecież nie chodziło o stworzenie rzetelnej gazety, lecz narzędzia do zmiany światopoglądowej kolejnych pokoleń. W pierwszym rzędzie chodziło o wyrugowanie chrześcijaństwa, bo Kościół był wrogiem numer jeden: drugie i trzecie pokolenie KPP za cel wzięło sobie całkowitą przebudowę społeczeństwa. Ale wówczas robiono to w sposób nie tak nachalny i prymitywny jak teraz, lecz w białych rękawiczkach, przełamując kolejne „bariery”. Gdy pojawiał się problem, natychmiast aktywizowały się autorytety, które sugestywnie tłumaczyły czytelnikom „GW”, co i jak trzeba robić. Tak było do czasu, gdy kluczowy produkt Agory został skompromitowany publicznie przez udział w tzw. aferze Rywina. Wtedy skończyła się aksamitna rewolucja w wydaniu gazety i nastąpiło zaostrzenie i tak już lewicowego przekazu, a przykładem tego był właśnie prowokacyjny transparent niesiony przez Blumsztajna. Ci, którzy znali Adama Michnika i jego otoczenie, nie byli jednak zaskoczeni, ale wręcz przeciwnie: zarówno Michnik, jak i jego środowisko byli i są nadal znani z używania wulgarnego języka.
Celowe działania
Język, którym posługują się uczestniczki Strajku Kobiet, jest nieprzypadkowy i nie ma mowy o emocjonalnym działaniu. Wszystko jest gruntownie przemyślane i wyreżyserowane. Gołym okiem widać współdziałanie wielu środowisk, którym marzy się odsunięcie prawicy od władzy poprzez lewacką, tęczową rewolucję. Nawet jeżeli wiąże się to z totalną kompromitacją. Przykładem niech będzie Monika Olejnik, która w TVN24 przeprowadziła wywiad z Martą Lempart, właścicielką prywatnej Fundacji Ogólnopolski Strajk Kobiet. Lempart bezczelnie kłamała i zaprzeczała swoim słowom, które zostały utrwalone na nagraniach, a Monika Olejnik nie była w stanie sobie z nią poradzić. Nawet jeżeli Marta Lempart jest niezrównoważona psychicznie, to została celowo wybrana na lewacką rebeliantkę. Rok temu próbowano przy pomocy tęczowej barbarii doprowadzić do wygrania wyborów, ale efekt był odwrotny od zamierzonego. Obwoźny cyrk zorganizowany przez lewackich cyników nie wypalił – opozycja przegrała wybory do parlamentu europejskiego, krajowego i wybory prezydenckie.
Teraz konstruktorzy obyczajowego przewrotu postanowili pójść na zderzenie czołowe – gdy zablokowano im realizację manifestu Gramsciego, czyli marsz przez instytucje, postanowili uskutecznić marsz na ulicy.
Mają za sobą europejskie salony, które obficie obdarowują grantami tych, którzy chcą zniszczyć obecny porządek społeczny. Tak jak komuniści realizowali „ruszanie z posad bryły świata”, tak teraz robią to ich pozbawieni wszelkich zasad następcy. I dlatego na czele rebelii postawiono Martę Lempart, która – zapewne jako jedna z niewielu, jeśli nie jedyna – jest w stanie publicznie łamać prawo, podburzać do agresji, palenia kościołów i wywoływać strach u swoich współpracowników, o czym mówią ci, którzy z nią pracowali.
To, że część opozycji uważa współpracę z Lempart za wstyd, nie ma żadnego znaczenia – szefowie ich ugrupowań oraz ich mocodawcy z Brukseli chcą skutecznego przewrotu w Polsce i uznali, że Lempart będzie do jego zrealizowania najlepszą kandydatką. Scenariusz został już napisany, a teraz trzeba go „tylko” zrealizować.
Nie wojna, lecz zniewolenie
Młodzi ludzie, którzy biorą udział w ulicznych burdach wywoływanych przez Lempart i jej akolitów, są przekonani, że walczą, jak to mówią, o prawo do wyboru. Cieszą się, gdy w Unii powstają rezolucje mówiące o tym, że zakaz zabijania nienarodzonych dzieci zagraża życiu kobiet. Skutecznie im wmówiono, że biorą udział w wojnie, tymczasem prawda jest przerażająco smutna – to nie żadna wojna i bitwa o wolność, lecz zniewolenie. Młode, ubrane na czarno dziewczyny, które krzyczą, jak to „wspaniale mieć aborcję” i że „nic nie czuły, tylko radość po zabiegu”, nie zdają sobie sprawy z konsekwencji wyboru takiego życia. A pokolenie resortowych dzieci zaciera ręce z zadowolenia, że na ich oczach realizuje się to, o co zabiegało od początku lat 90. – wychowanie odmiennego mentalnie pokolenia. Pokolenia, które nie wychwyci błędów swoich mentorów, lecz będzie cynicznie propagowało hedonizm, w który będzie wpisana aborcja i eutanazja, 56 (lub więcej) płci, adopcje dzieci przez homoseksualistów i realizacja wszystkiego, co tylko sprawi samozadowolenie.
Kilka dni temu mój znajomy zapytał jadącą z nim w windzie dziewczynę, dlaczego nosi maseczkę ze znakiem błyskawicy. – To jest wojna – odpowiedziała. Dopytywana, co jest przedmiotem tej wojny, stwierdziła, że „chodzi o wolność wyboru”. Nie była jednak w stanie odpowiedzieć na argumenty, że przed każdą decyzją trzeba włączyć myślenie, a wiedza o tym, skąd się biorą dzieci, jest przekazywana na lekcjach biologii.
Postawa tej dziewczyny jest najlepszym przykładem skutecznej manipulacji, której teraz są poddawani młodzi ludzie, z racji wieku pragnący zmian. I to właśnie wykorzystują ci, których przodkowie wprowadzali komunistyczny porządek. Teraz ma być neomarksizm z tęczową twarzą wprowadzany przez rebeliantów pokroju Marty Lempart.
Dziennikarka, pisarka ( "Resortowe dzieci" i nie tylko), scenarzystka, reżyser
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo