Zachowania części polskich polityków i związanych z nimi działaczami pokazały, że cały czas realizowany jest scenariusz „ulica i zagranica”. Głównym jego celem jest odsunięcie PiS od władzy, a to, że nie ma w zamian żadnego programu, jest dla tego środowiska sprawą marginalną, żeby nie powiedzieć – zbędną.
Gdyby zapytać polityków poszczególnych opozycyjnych ugrupowań, jaki mają pomysł na Polskę „po PiS”, nie padnie żadna konkretna odpowiedź. W minionym tygodniu dziennikarze „Dzisiaj”, głównego wydania programu informacyjnego w Telewizji Republika, usiłowali się dowiedzieć, jaki program – w razie wygranej w wyborach – ma do zaoferowania opozycja Polakom. W żaden sposób nie można się było jednak dowiedzieć, z czym do ewentualnych rządów ruszą politycy Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, PSL czy Konfederacji. Prawda dla nich jest brutalna – nie mają żadnego merytorycznego programu, a ich wspólnym mianownikiem jest nienawiść do partii rządzącej i jej wyborców.
Brukselski troll
Ton całkowicie odhumanizowanego przekazu nadaje były „król Europy”, Donald Tusk, a by się o tym przekonać, wystarczy wejść na jego twitterowe konto: „Pytanie dnia. Kto kogo prędzej odspawa: PiS nas od Europy czy my PiS od władzy?”; „Czterej jeźdźcy polskiej Apokalipsy: Tchórz, Kłamca, Pedofil, Narodowiec”. „Wódz, jego Partia i Kapłani. To ich bezpieczeństwa strzeże policja, to ich interesy są najwyższym państwowym priorytetem. Obywatele przed zarazą muszą bronić się sami. Kalifat Polska 2020”.
Powyższe wpisy pokazują, że Donald Tusk do dzisiaj nie pogodził się z dojściem PiS do władzy i podwójną wygraną prezydenta Andrzeja Dudy. Wygląda na to, że według Tuska zwycięstwa prawicy nie dość, że zmarginalizowały jego wpływy w Polsce, to jeszcze obnażyły jego niemoc jako przewodniczącego Rady Europejskiej i przywódcy największej partii w UE, czyli EPP.
Mimo że obecnie Tusk nie ma co marzyć o powrocie do polskiej polityki jako lider, który poprowadzi do zwycięstwa swoje ugrupowanie, to jednak jego wpisy w mediach społecznościowych oddziałują na tych, którzy są wychowani w nienawiści do PiS, a przede wszystkim do Jarosława Kaczyńskiego. Prezes rządzącego ugrupowania spędza Tuskowi sen z powiek i czasami można odnieść wrażenie, że lider PiS jest najważniejszym człowiekiem w życiu byłego „króla Europy”.
Dziadersi na lodzie
Dla większości opozycji okazją do przeprowadzenia rewolucji stał się wyrok Trybunału Konstytucyjnego stwierdzający, że aborcja z pobudek eugenicznych jest niezgodna z konstytucją. To posłowie Lewicy zgrzewali do walki feministki, które w czasie zakazu zgromadzeń wyprowadziły na ulice tysiące rozhisteryzowanych ludzi.
Jak to zwykle bywa w tego typu rewoltach, był to krótkotrwały zryw, ale jednak pokazał, jak do takich prób przewrotów lgnie większa część opozycji, w tym także Koalicja Obywatelska. To przecież Michał Boni, polityk Platformy Obywatelskiej, wszedł w skład rady konsultacyjnej Strajku Kobiet, to wicemarszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty z SLD kroczył na czele rozhisteryzowanego tłumu, a wraz z nim koleżanki i koledzy z jego ugrupowania.
Rozczarowanie przyszło bardzo szybko – młode feministki, które poczuły wiatr w żaglach, nagle uznały, że są bardzo ważne. Zaczęły odrzucać autorytety i standardy akceptowane przez „Gazetę Wyborczą” i jej środowisko. „Dziadersom wydaje się, że »wypier…« to nie do nich. Że złość na ulicach dotyczy tylko polityków PiS. Owszem, ich również, ale wystarczyłoby posłuchać wznoszonych przez kobiety haseł i poczytać postulaty Strajku Kobiet, żeby wyprowadzić swoje nieomylne ego z błędu. Kobiety wyszły na ulice po swoje prawa, a nie po to, żeby pomóc wam wrócić do władzy lub wzmocnić tę, którą już macie” – napisała kilka tygodni temu jedna z młodych feministek z „Krytyki Politycznej”.
Jej artykuł został zilustrowany zdjęciami byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego i marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego. A w tekście plejada „dziadersów” (według młodych feministek), nazwisk znanych z nieustannej krytyki PiS, m.in.: Tomasza Lisa, Jacka Żakowskiego, Bronisława Komorowskiego.
Dla wielu z nich ten tekst był zapewne brutalnym zderzeniem z rzeczywistością i dlatego niedługo później zaczęły padać wobec feministek pogardliwe określenia ze strony „dziadersów”, typu „młodzieżowa rewolta”.
Efemerydy się obudziły
Teraz, gdy polski rząd zdecydowanie przeciwstawił się wiązaniu praworządności z unijnym budżetem, „dziadersi” oraz ich akolici zapłonęli oburzeniem. Otwarte listy piszą przedstawiciele organizacji, które absolutnie nie mają żadnego znaczenia. Klasycznym przykładem jest Komitet Obrony Demokracji, który praktycznie nie istnieje.
„Jako obywatele i obywatelki Unii Europejskiej jesteśmy zbulwersowani planami rządu naszego kraju. Ten rząd i stojąca za nim parlamentarna większość pokazuje, że nie jest rządem obywateli Polski, a jego polityka jest skrajnie antyeuropejska. W zaistniałej sytuacji Komitet Obrony Demokracji, jako laureat Europejskiej Nagrody Obywatelskiej, nie może milczeć, gdyż owo wyróżnienie rozumiemy przede wszystkim jako zobowiązanie wobec naszego kraju i wobec Europy oraz łączących nas wartości. (…) Działania władz ukrytych pod z gruntu fałszywą nazwą: Prawo i Sprawiedliwość, cofają nasz kraj do czasów, kiedy Unia Europejska, nasze niedawne relacje i bilans finansowy były nieosiągalnym marzeniem, a zmierzają wprost ku osiąganej za wszelką możliwą cenę – dyktaturze” – napisał w liście otwartym mało znany szerszej publiczności Jakub Karyś, obecny lider KOD.
Szczątkowa organizacja, która uderza w patetyczne i fałszywe tony, budzi uśmiech politowania, zwłaszcza gdy czyta się zdanie: „z tego powodu Komitet Obrony Demokracji domaga się natychmiastowej dymisji rządu Prawa i Sprawiedliwości”.
Inną organizacją, której czas awantur dawno przeminął, są Obywatele RP. Owszem, od czasu do czasu pojawią się na kolejnych antyrządowych pikietach twarze znane z zadym na Krakowskim Przedmieściu podczas miesięcznic smoleńskich. Lider Obywateli RP Paweł Kasprzak marzy o wielkiej polityce, o czym świadczy jego apel zamieszczony ostatnio na stronie jego organizacji: „Oznacza to, że skuteczny program wyborczy nie może polegać na pakietach przygotowanych projektów ustaw i zwykłych w takich sytuacjach obietnicach. Stawką w wyborach nie może być i nie będzie wybór najpopularniejszej partyjnej polityki. Stawką jest przetrwanie i wiarygodność demokracji. (...) Nie zostawiajcie nas samych w walce z arogancją partyjnych aparatów. Znamy ją wszyscy dobrze. Przestańmy jej ulegać w obliczu wspólnego wroga. Mamy dowody nieskuteczności tej strategii. Stawka jest zbyt wielka. Żarty skończyły się naprawdę”.
Ten fragment pokazuje jednak nie tylko pragnienie Pawła Kasprzaka bycia politykiem. Autor bardzo jasno wyraził w nim to, że oferta programowa tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, najważniejsza zaś jest gra na emocjach. Jednak tęsknota za byciem politykiem nie wystarcza do osiągnięcia wyborczego sukcesu i może nastąpić bardzo duże rozczarowanie i dla kandydatów, i dla obecnych polityków: ich potencjalni wyborcy mogą potraktować ich jako zwyczajnych „dziadersów”.
Dziennikarka, pisarka ( "Resortowe dzieci" i nie tylko), scenarzystka, reżyser
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo