Wczoraj dostałam wiadomość od właścicieli jednego z portali blogowiskowych z informacją, iż b. sędzia Artur J. straszy portal konsekwencjami prawnymi i żąda usunięcia swoich danych osobowych zawartych w moim tekscie z przed lat. Portal po otrzymaniu wniosku od sędziego usunął mój tekst.
O co chodziło w tymi danymi osobowymi? Kilka dobrych lat temu napisałam tekst o bezprawiu Trzeciej Władzy i braku jakiejkolwiek odpowiedzialności sędziów – tak dyscyplinarnej jak i karnej za popełnione przestępstwa. Podałam bulwersujące przykłady, m.inn. przykład sędziego SR Praga w Warszawie, Artura J. Poniżej cytat, który oburzył sędziego J.
“Sędzia spowodował wypadek drogowy, w wyniku którego zginęła starsza kobieta, a druga osoba odniosła ciężkie obrażenia. Wszczęto sprawę dyscyplinarną, rzecznik dyscyplinarny żądał ukarania sędziego naganą (sic!), Sąd Apelacyjny w Warszawie ( jako Sąd Dyscyplinarny) wymierzył sędziemu karę złożenia z urzędu.
Postępowanie zostało zawieszone, ponieważ rozpoczęło się śledztwo i proces karny. Sąd Okręgowy w Łodzi skazał sędziego Artura J. na karę 2 lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat, 3 lata zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych, jak również 4 tys. nawiązki dla pokrzywdzonego.(!) Po tym wyroku, wznowiono postępowanie dyscyplinarne i sędzia A.J. wniósł odwołanie od decyzji SA do Sądu Najwyższego, żądając uchylenia orzeczenia, ponownego rozpoznania sprawy i złagodzenia kary, co pozwoliłoby mu na wykonywanie nadal zawodu sędziego. O złagodzenie kary wystąpił również warszawski rzecznik dyscyplinarny sędzia Przemysław Filipkowski - uważał, że kara usunięcia z urzędu jest zbyt surowa (sic!).
SN utrzymał wyrok I instancji. Sędzia SN Jerzy Grubba podkreślił, że wyroki sądów karnych są dla sądu dyscyplinarnego wiążące, co do ustalenia winy a chociaż prawo nie zakazuje osobom karanym bycia sędzią, "...ale dla nikogo nie może stanowić wątpliwości, że dopuszczenie się przestępstwa jest najwyższym deliktem dyscyplinarnym, jaki można zarzucić sędziemu..." – stwierdził Sędzia Grubba.
Interesująca jest informacja, że sędzią w Polsce może być osoba karana! Wydawałoby się, że niekaralność jest niezbędnym kryterium sprawowania władzy sędziowskiej! Tak przynajmniej dzieje się w cywilizowanym świecie…”
To tyle w moim tekście o Arturze J.
Na marginesie - czapka z głowy sędziemu J.Grubby. Nie wszyscy jego koledzy w SN mają takie radykalne poglądy co wymagań w kwestii morale kolegów sędziów.
A wracając do „wniosku“ – b. sędzia napisał “…zgłosiłem wniosek o usunięcie moich danych osobowych, wskazując jednocześnie, iż ich publikacja narusza moje prawa. Do chwili obecnej moje dane osobowe nie zostały usunięte. W tej sytuacji dalsze publiczne udostępnianie moich danych odbieram jako uporczywe, bezprawne naruszanie mojej prywatności…”
i dalej
(Opublikowanie danych) “…nastąpiło bez mojej wiedzy i zgody. Jest to więc działanie bezprawne. Dane te w świetle art. 27 ust. 1ustawy o ochronie danych osobowych podlegają szczególnej ochronie, jako dane szczególnie wrażliwe…”
Ups! Były sędzia bredzi. Czy wynika to z poziomu wiedzy prawniczej czy alternatywnie z przyzwyczajenia zawodowego do poszanowania prawa? Nie wiem, ale o jakiej prywatności prawi Artur J.? Po pierwsze w czasie, gdy pisałam ten tekst Artur J. był osobą właśnie pozbawioną funkcji publicznej.
"..Osoby wykonujące funkcje publiczne - ze względu na swą pozycję i możliwość oddziaływania zachowaniami, decyzjami, postawami, poglądami na sytuację szerszych grup społecznych - muszą zaakceptować ryzyko wystawienia się na surowszą ocenę opinii publicznej...” SK 43/05 12.05.2008
Po drugie został właśnie skazany prawomocnym wyrokiem za przestępstwo! Imię i nazwisko skazanego przestępcy to są informacje publiczne, tak jak publiczny jest wyrok sądu. Tak stoi w polskim prawie!
Stąd po trzecie; przepisy ustawy o ochronie danych osobowych nie obejmują informacji publicznych, to chyba jasne i oczywiste jak słońce!
Na marginesie, abstrahując od faktu, że b.sędzia nie potrafi rozróżnić prywatnych danych osobowych od informacji publicznej, zachodzę w głowę jakie to dane „szczególnie wrażliwe“ podałam jakoby bezprawnie (bez zgody na piśmie?!) według Artura J.? Podałam jego imię i nazwisko.
Natomiast katalog danych „ szczególnie wrażliwych“ jest dość długi, ale z nazwiskiem i imieniem nie ma nic wspólnego. I tak czy samo nazwisko i imię może być informacją o pochodzeniu rasowym i etnicznym sedziego? I czy możemy po nazwisku poznać czyjeś przekonania filozoficzne i religijne? Albo może przynależność wyznaniową, partyjną, czy związkową? Przy najlepszych chęciach nie można z nazwiska uzyskać danych o kodzie genetycznym czy też danych życiu seksualnym, ani danych o jego nałogach czy stanie zdrowia.
Czemu więc Artur J. tym właśnie artykułem straszył? Jedyne racjonalne wytłumaczenie to chyba stare przyzwyczajenie do arogancji nietykalnych i tęsknota do tej utraconej szczególnej ochrony.
Dalej w swoim liście do właściciela portalu b. sędzia pisze:
“…Co szczególnie istotne, opublikowane na w/w stronie informacje są już nieaktualne, albowiem nastąpiło już zatarcie skazania. Z chwilą zatarcia skazania uważa się je za niebyłe; wpis o skazaniu usuwa się z rejestru skazanych (art. 106 Kodeksu karnego). Oznacza to, że z chwilą zatarcia skazania następuje usunięcie wszelkich jego skutków – nie tylko w zakresie prawa karnego ale, co należy szczególnie podkreślić – w sytuacji społeczno-zawodowej skazanego. Nie budzi zatem wątpliwości, iż wskazana wyżej publikacja niweczy skutki zatarcia skazania, a w konsekwencji również negatywnie oddziałuje na normalne życie niżej podpisanego…”
Mój Boże! Artur J. żąda usunięcia tekstu z przed czterech lat, ponieważ dzisiaj skazanie jest zatarte! Po pierwsze; zatarcie skazania wywołuje skutki w sferze prawnej od chwili zatarcia i nie działa wstecz!
Po drugie; jak praktycznie wyglądałoby usuwanie w prasie, tv i necie (tutaj w pierwszym i drugim obiegu) setek, jeśli nie tysięcy oryginalnych i powielonych informacji i artykułów o przestępstwie Artura J.? To absurd i utopia! Zastraszyć tym bełkotem prawnym można co najwyżej część mediów drugiego obiegu. Media mainstream wyśmieją takie strachy na Lachy.
Po trzecie; nawet koledzy po fachu i autorytety prawne jak np. były I Prezes SN Lech Gardocki stoją na stanowisku, iż „...nie ma powodu, by (…) fakt skazania jakiejś osoby był pomijany, ponieważ zostało ono prawnie zatarte. Podnoszenie publicznie faktu, że dana osoba była skazana, musi jedna leżeć w uzasadnionym interesie społecznym, inaczej bowiem wchodzi w grę odpowiedzialność za zniesławienie”[i]
Informowanie o procedurach dyscyplinarnych sędziów i o ich wyrokach skazujących, nawet zatartych. moim zdaniem leży jak najbardziej w uzasadnionym interesie społecznym, chociażby ze względu na niezwykłą rzadkość takich zdarzeń. To ja robiłam za friko PR Trzeciej Władzy! Taka informacja publiczna leży przecież w interesie samych sędziów, albowiem pokazuje, że jeżeli nawet sporadycznie, to starają się oczyścić swoje szeregi z nieudaczników i pospolitych przestępców!
A Pani Magdalena Błaszczyk w swoim opracowaniu INSTYTUCJA ZATARCIA SKAZANIA W POLSKIM PRAWIE KARNYM[ii] precyzuje doktrynę;
“… W sytuacji, kiedy informacja o fakcie skazania, które uległo już zatarciu jest podnoszona publicznie – czyli może dotrzeć donieoznaczonego kręgu odbiorców (np. czytelników prasy, słuchaczy radia, przybyłych na spotkanie wyborcze) albo do oznaczonej, większej liczby osób (np. zgromadzonych na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej bloku) – podający ją nie popełnia przestępstwa zniesławienia, jeżeli „...publicznie podnosi lub rozgłasza prawdziwy zarzut służący obronie społecznie uzasadnionego interesu” (art. 213 § 2 k.k.).
(...)
Stosując ten tok rozumowania, należałoby informowanie o skazaniu, które uległo zatarciu, uznać za nieprawdę. W świetle prawa bowiem skazanie, które uległo zatarciu, uważa się za niebyłe. Jednakże możliwość przyjęcia takiej interpretacji musi rodzić wątpliwości.„Prawdziwość” jako znamię kontratypu z art. 213 k.k. jest bowiem interpretowana dosłownie, literalnie. „Prawdziwy” – to znaczy „odpowiadający rzeczywistości”. Literalna wykładnia art. 213 k.k. jest uzasadniona ratio legis tego kontratypu, czyli potrzebą prawa do krytyki…"
To całe wydarzenie zakończone wykasowaniem mojego tekstu pozostawiło niesmak. Swoboda wyrażania pejoratywnych opinii o osobach publicznych i w sprawach publicznych winna być niezbywalnym prawem obywatela. Taką swobodę "reklamują" portale blogerskie. Taka swoboda lub jej brak jest zasadniczym testem demokracji i wolnego społeczeństwa. Tym bardziej blogerzy, ktorzy w dzisiejszej dobie Internetu obok dziennikarzy zawodowych pełnią funkcje “strażników demokracji“, winni mieć prawo pisaniania o nieprawidłowościach w działaniach władzy, businessu i instytucji pożytku publicznego, bez obawy możliwości odpowiedzialności karnej, która bez wątpienia powstrzymuje od takiej krytyki wielu, ze szkodą dla szeroko pojętego interesu społeczeństwa.
Zgodnie z wyrokiem TK SK 43/05, zawsze istnieje domniemanie, że dziennikarz ( czy to zawodowy czy bloger) działa w uzasadnionym interesie publicznym.
Stąd jestem zawiedziona łatwizną rozwiązania “problemu” przez właścicieli portalu. Informacje podane w moim tekście były rzetelne i nie naruszyłam art. 213 kk, nie mówiąc o absurdalnym zarzucie naruszenia art. 27 ust 1 ustawy o ochronie danych osobowych. Co z tego? Odpowiedzialność i rzetelność nie wystarczyła. Wystarczyło, że b. sędzia postraszył sądem ... i portal mnie olał? Czy to nie atrofia misji portalu w udosępnianiu forum wolności słowa i wypowiedzi tak wobec czytelników jak i wobec blogerów?
[i] L. Gardocki, Prawo karne, wyd. 11, Warszawa 2005, s. 206
[ii] [ii] STUDIA IURIDICA XLVI/2006,
WPiA UW