Strasburg faktycznie jest urokliwym miastem, z ładną starówką, pięknymi mostami i kamienicami, dobrymi winami alzackimi. Ale to nie powód, by tracić na przyjazdy do tego miasta 200 mln euro rocznie – a tyle kosztują comiesięczne peregrynacje tu europosłów i urzędników. Tylko Francja, a w szczególności branża usługowo-rozrywkowa w Strasburgu chcą, by tu odbywały się sesje.
Jak wiemy, Francja dostała Strasburg jako główną siedzibę PE na otarcie łez po tym, jak kwatera główna NATO została przeniesiona do Brukseli. Doszło do w sumie idiotycznej sytuacji, w której jedna instytucja ma aż trzy siedziby : w Brukseli, Luksemburgu i Strasburgu. Jak obliczono koszt utrzymania budynku europarlamentu w Strasburgu i comiesięczne wyprawy do miasta europosłów, asystentów i urzędników, przewożenie papierów to koszt 200 mln euro rocznie. To ewidentna strata pieniędzy, w dobie recesji i zaciskania pasa szczególnie irytująca. To także strata czasu, stolica Alzacji ma gorsze połączenia lotnicze z większością stolic europejskich niż Bruksela. Nic dziwnego, że sami eurodeputowani mają dość tego „cyrku obwoźnego”. Wczoraj przyjęli rezolucję, opowiadającą się za prawem PE do samodecydowania o swojej siedzibie. Fajnie. Ale niestety taka decyzja, jak na razie bez zmiany traktatów, wymaga jednomyślności wśród krajów członkowskich. A Francja mówi stanowcze „nie”. Bo na sesjach korzysta, w gangsterski niemal sposób, branża turystyczno-rozrywkowa. Ceny hoteli są na czas sesji windowane do niebotycznych cen, za kajutkę o wymiarach jak dla Calineczki chyba, trzeba zapłacić 80 euro/noc. Pomimo tego jawnego wyzysku i tak wszystkie noclegi są zarezerwowane. Korzystają właściciele restauracji, sklepów, taksówkarze. Ponoć na czas sesji Strasburg odwiedzają również panie z najstarszej branży świata zza niemieckiej granicy. Nic dziwnego, że nikt tu nie chce zrezygnować z kury znoszącej złote jajka.
Dotychczasowe pomysły na wybrnięcie z tego absurdu spełzały na niczym. Fiaskiem okazała się na przykład petycja w ramach Inicjatywy Obywatelskiej. Co z tego, że prawie milion obywateli podpisało się pod nią, kiedy została zignorowana przez unijnych decydentów.
Sytuację mogłaby uratować zmiana traktatów. I tu trzeba będzie determinacji i zgody innych krajów członkowskich. Trzeba też będzie, znów, Francji dać coś w zamian. Czyli zaproponować na przykład przeniesienie do Strasburga siedzib wszystkich trybunałów (także tych z siedzibą obecną w Luksemburgu). Mówi się też o stworzeniu tu uniwersytetu europejskiego. Rozmowy na temat różnych zmian traktatowych rozpoczną się prawdopodobnie w 2015 roku, gdy będzie już nowy skład Komisji Europejskiej i Parlamentu.
Przykład Strasburga jest symptomatyczny. Nie chodzi tylko o samą siedzibę instytucji. Nie chodzi także o pieniądze. Ważniejsze jest coś innego – sens istnienia tej instytucji, jej znaczenie, jej rola. Możemy się zżymać na europosłów, którzy są lepsi i gorsi, mądrzejsi i głupsi, uczciwsi i mniej uczciwi. Możemy się z nich czasem śmiać, czasem krytykować, czasem wstydzić się za nich. Ale mimo wszystko to właśnie ten Parlament Europejski jest jedyną unijną instytucją, na której kształt jako wyborcy, obywatele mamy choć minimalny wpływ. To my wybieramy europosłów. I jeśli ta instytucja aspiruje do tego, by być vox populi i jedyną demokratyczną (przynajmniej jeśli chodzi o sposób wybierania składu) instytucją, to sama powinna dawać temu świadectwo. A świadectwem takim na pewno nie jest marnowanie pieniędzy, ten latający cyrk dyskredytuje europarlament.
Inne tematy w dziale Polityka