Dla Barroso Unia Europejska wciąż jest potęgą, pomimo problemów gospodarczych, i wspólnotą. Dla Farage’a anachronicznym kolosem na glinianych nogach, który nawet nie potrafi właściwie ocenić sytuacji. Coroczne orędzie Barroro na temat stanu UE stało się ciekawą okazją do wymiany opinii.
Właściwie co innego mógł powiedzieć Jose Manuel Barroso, który 10 lat temu przeistoczył się z premiera Portugalii w przewodniczącego Komisji Europejskiej? Gdyby w jego przemówieniu było zbyt dużo pesymizmu i krytycznej oceny sytuacji, wydałby sam sobie złe świadectwo. Trzy główne tezy można wyciągnąć z tego przemówienia. Po pierwsze Europa powinna coraz bardziej zacieśniać więzy gospodarcze i polityczne, ściślej się integrować. Zarówno na poziomie np. banków (vide unia bankowa), systemu podatkowego, jak i politycznym. Po drugie Europa powinna jeszcze mocniej stawiać na zieloną gospodarkę i być w dalszym ciągu światowym – i jedynym, jak widać – pionierem w walce z ociepleniem globalnym. I po trzecie wreszcie – rozszerzenie myśli pierwszej – państwa narodowe powinny oddać część swych kompetencji na rzecz paneuropejskich struktur. Jak to wielokrotnie mówił Barroso „albo toniemy z osobna, albo ratujemy się razem”. To, co powiedział szef KE brzmi sensownie. Pod jednym wszak warunkiem – że zgadzamy się z ideą osłabiania roli państw narodowych. Jeśli tak, to bez żalu oddamy swoje kompetencje, bez żalu zarżniemy własną gospodarkę (dzięki zielonemu zafiksowaniu, które stoi na drodze i gospodarce węglowej i łupkom m.in.) i damy się wchłonąć jednemu, wielkiemu organizmowi europejskiemu. Oczywiście taka koncepcja ma swoich zwolenników. Ale też i przeciwników. I w imieniu tych ostatnich wystąpił enfant terrible europejskiej polityki, Nigel Farage. Choć Farage jest populistą i ma też tendencję do świadomego pajacowania trudno jego argumentom odmówić logiki. Podsumował dekadę rządów Barroso w Brukseli jako czas dobry dla niektórych przedsiębiorców, posiadaczy ziemskich i urzędników, dla większości jednak obywateli europejskich czas zaciskania pasa i ograniczania szans życiowych. Dzisiejsza Unia to gigantyczne bezrobocie u młodych mieszkańców południa kontynentu, brak pomysłu na wyjście z recesji i dyktat ekofaszyzmu, który uniemożliwia ożywienie gospodarcze. Sam Barroso, zdaniem Brytyjczyka, kompletnie nie zdał egzaminu jako europejski przywódca. Według Farage’a pomysłem na jutro jest ponowne wzmocnienie państw narodowych.
I Farage’owi i Barroso sen z powiek spędza wizja przyszłorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego i roszad w Komisji. Tu akurat obaj są zgodni – jest szansa (groźba) dobrego wyniku dla partii eurosceptycznych. Co by to oznaczało? Osłabienie pewnych procesów, które teraz trwają - np. integracji systemów bankowych a w przyszłości fiskalnych.
Co do mnie to bardzo podoba mi się określenie, jakiego użył brytyjski lider Konserwatystów i Reformatorów, Michael Callanan „eurorealizm”. To najbardziej zdrowe podejście do Europy. Do tej pory jednak większość eurorealistów , do których mam zaszczyt się zaliczać, nazywano pogardliwie eurosceptykami i a priori odmawiano im prawa do wypowiadania się na temat wspólnoty europejskiej. A przecież sensowna krytyka jest oznaką zaangażowania.
Inne tematy w dziale Polityka