Prezydent Serbii podał się do dymisji na kilka miesięcy przed wygaśnięciem swojego mandatu. Przyczyną nie był żaden skandal, ale chęć połączenia wyborów parlamentarnych z prezydenckimi i zaoszczędzenie kosztów. Niewielu chyba polityków stać byłoby na taki gest, nie mając w dodatku pewności, że zostaną ponownie wybrani.
Wygląda to faktycznie na jakąś epidemię, kolejni prezydenci europejscy podają się do dymisji. Jak na razie prym wiodą Niemcy, których dwaj kolejni prezydenci ustąpili ze stanowiska przed upływem końca elekcji. W poniedziałek Węgry, a dzisiaj Serbia. W odróżnieniu jednak od pozostałych panów, Boris Tadić nie musiał podawać się do dymisji. No chyba, że jest jakiś trup w szafie, o którym jeszcze nie wiem.
Tadić zrezygnował na osiem bodaj miesięcy przed końcem kadencji, by umożliwić połączenie wyborów prezydenckich i parlamentarnych, zaplanowanych na 6 maja. W ten sposób nie dość, że zaoszczędzi się pieniądze, to w dodatku uniknie się niekończącej się kampanii - od jednych do drugich wyborów.
A kampania ta zapowiada się interesująco. Serbia dostała co prawda wreszcie status kraju kandydackiego, ale nastroje nie są najlepsze. Recesja, bieda, chaos, urażone uczucia narodowe (utrata Kosowa i upokorzenie z tym związane) są pożywką dla populistów. Jak powiedział mi któryś z serbskich polityków - fakt, że Serbia dostała zielone światło z Brukseli nie wpłynie na wynik wyborów. Gdyby jednak tego statusu nie otrzymała, dolało by to oliwy do ognia. I choć Radykałowie podzielili się, wynik wyborów jest jedną wielką niewiadomą. Żadna partia nie dostanie pewnie większości głosów, znów zatem kleić się będzie koalicję. Już ta w obecnym rządzie jest wystarczająco egzotyczna, można ją porównać chyba tylko do rządu belgijskiego.
Kampania zatem będzie ciężka i agresywna, dobrze zatem, że to widowisko nie będzie się ciągnąć o kilka miesięcy dłużej, paraliżując życie w kraju.
I naprawdę wyrazy uznania dla Tadicia. Wykazał się klasą. Obawiam się niestety, że taka postawa to w świecie polityki rzadkość. Większość polityków zrobiłaby wszystko, by przedłużyć swoją kadencję, a co dopiero dobrowolnie pozbawiać się kilku miesięcy bycia na świeczniku. Argument, że Tadić będzie mógł się dzięki temu poświęcić kampanii na rzecz swojej partii, też nie jest do końca trafiony. Bo wielu polityków chętnie z fotelu prezydenckiego wspierałoby swoją partię.
Ale - abstrahując od politycznej oceny działań Tadicia - trzeba przyznać, że jest postacią nietypową w tym światku. Były mistrz olimpijski (brał udział w igrzyskach w drużynie piłki wodnej), doktor psychologii, o aparycji amanta hollywoodzkiego to rzadko w przyrodzie występujący gatunek. Ja go osobiście znam od bodaj 1998 roku, kiedy był jeszcze mało znanym działaczem opozycji, zaangażowanym w pomoc Serbom z Kosowa i ochronę serbskich zabytków. I trzeba przyznać, że woda sodowa mu do głowy nie uderzyła, co się chwali.
Inne tematy w dziale Polityka