Historia zamachowcy z Tuluzy przypomina mi belgijską historię sprzed kilku lat. Niezależnie od tego, zastanawiam się, kto najbardziej skorzysta na tych morderstwach? Sarkozy, Le Pen? Kampania wyborcza rozkręca się, ale nikt nie spodziewał się, że będzie tak krwawa.
Jednym z pierwszych miejsc, jakie odwiedziłam po moim przyjeździe do Belgii w 2005 roku było flamandzkie miasteczko Maaseik, położone niedaleko granic z Niemcami i Holandią. To urocze miasteczko było centrum europejskiego terroryzmu, tu bowiem swoje gniazdo mieli terroryści odpowiedzialni za zamachy w Rijadzie, Madrycie i Casablance. Lokalny piekarz, marokańskiego pochodzenia był główną osobą w układance. Od lat prowadził piekarnię, nie wyróżniał się z tłumu, wydawał się być zasymilowany. Wszystko się zmieniło, gdy wrócił z Afganistanu. Wrócił jako fanatyk, który tylko szukał okazji do ukarania zachodniego zdemoralizowanego świata.
Nieco podobnie było z zabójcą z Tuluzy. I tu przełomowy okazał się wyjazd do Afganistanu, który odmienił tego człowieka.
I tu się kończą analogie, bo z tego, co wiemy, zabójca z Tuluzy działał samodzielnie, w odróżnieniu od piekarza z Maaseik. Zamachów dokonał w kraju, w którym mieszkał i chciał wstrząsnąć Francją.
Wstrząsnął, rzeczywiście. A politycy bardzo zręcznie wykorzystują to w kampanii wyborczej. Dla jasności przekazu lepsze byłoby oczywiście, gdyby zabił tylko ofiary ze szkoły żydowskiej i ewentualnie białych mieszczan. Wówczas można byłoby to bardzo czytelnie wsadzić w kontekst zagrożenia terroryzmem islamskim. Jako, że jednak wśród jego ofiar są także żołnierze, algierskiego pochodzenia sprawa nieco się komplikuje. Ale i tak można ją wykorzystać jako oręż przeciwko agresywnemu islamowi.
I w tym momencie wracam do drugiej części tytułu. Narzeczona jednego z zabitych żołnierzy zwróciła się do francuskich władz z prośbą o udzielenie zgody na zawarcia pośmiernego ślubu z ofiarą. Dziewczyna jest w ciąży, chodzi więc o to, by dziecko pochodziło z legalnego związku, miało nazwisko ojca i dostało rentę sierocą.
Ale mi zaczęły się przypominać mgliście opowieści, jakie słyszałam na Bałkanach. O ślubach zawieranych między żywymi i zmarłymi. Oczywiście to daleka dygresja, ale jednocześnie uświadomiła mi, jak żywe są podania i legendy na Bałkanach. I jak żywa jest tam współzależność i powiązanie między światem żywych i zmarłych.
Inne tematy w dziale Polityka