Po kilku tygodniach negocjacji Unia Europejska przyjęła wreszcie Pakt Fiskalny. Dokument, który prawie niczego nowego do regulacji prawnych nie wnosi, który nie wiadomo, czy i kiedy będzie ratyfikowany i który wreszcie nie rozwiązuje najbardziej palącego problemu - kryzysu. Ten sukces zaiste ma wielu ojców, a nawet matkę.
To zabawne, bo kiedy (Iwiem, pisałam już o tym), rozmawia się z politykami, ekspertami czy dyplomatami większość z nich przyznaje, że Pakt Fiskalny jest psu na budę. Bo prawie cała jego treść jest już zapisana w innych, wcześniejszych dokumentach - od traktatu z Maastricht po Pakt Stablizacyjny. Nawet osławiona "złota reguła" jest w już w konstytucjach niektórych krajów (m.in. Polski, Hiszpanii czy Włoszech).
Po co więc ta cała zabawa?
Głównie na użytek wewnętrznych rozgrywek. We Francji Sarkozy ma na głowie kampanię wyborczą, pokazanie więc Francuzom, iż to on jest współczesną inkarnacją Napoleona może mu pomóc w zyskaniu poparcia. I wczorajszy rezultat szczytu jest niczym pytyjska przepowiednia - dzięki talentowi służb prawnych Rady można go interpretować w sposób dowolny, w zależności od aktualnych potrzeb. Sarkozy więc na swojej konferencji prasowej mówił o zwycięstwie Europy, ciesząc się jednocześnie, iż szczyty strefy euro zostały wpisane do kolejnego unijngo dokumentu. Nota bene, najbardziej paradoksalne jest to, że losy Paktu w samej Francji są mocno niepewne - do maja sprawa ratyfikacji nie ruszy, potem zaś rusza intensywna kampania, a jeśli Sarko przegra, to jego następca niekoniecznie będzie dążył do ratyfikacji paktu.
W Niemczech też zbliżają się powoli wybory, kanclerz Merkel zatem musi udowodnić swoim wyborcom, że euro z podatków niemieckich pracowników jest rzetelnie wydawane, a w Europie zamiast południowego bałaganu będzie germański ordung.
W Polsce oczywiście "sukces" byłby na rękę rządowi, bo odwróciłby uwagę od chaosu w kraju. A sukcesem jest już sam fakt, że premier "postawił się". A kto by się już troszczył o skuteczność tej metody.
Pół żartem, pół serio zadałam pytanie, a kogo właściwie obchodzi Europa w całym tym targu? Jedyną osobą, która przyszła mi do głowy był ostatni mohikanin integracji, premier Luksemburga Jean-Claude Juncker. Choć oczywiście jego Europa to sfederalizowane Stany Zjednoczone.
Zadałam też wczoraj na konferencji prasowej proste pytanie premierowi Tuskowi - po co właściwie tyle hałasu, skoro pakt niczego nowego nie wnosi, a nawet jego ratyfikacja nie jest pewna. I cóż, w pośrednich słowach Tusk przyznał mi rację - po pierwsze to pytanie powinnam zadać przywódcom innych krajów, a po drugie Polska starała się robić wszystko, by zniwelować negatywne skutki złych rozwiązań.
Nic dodać, nic ująć.
Inne tematy w dziale Polityka