Trudno mi oceniać konkuzje dopiero co zakończonego szczytu, bo nie dysponujemy na razie żadnymi konkretami. Dobrze, że podpisano traktat z Chorwacją, ale Unia Europejska popełniła jednocześnie duży błąd - nie przyznając Serbii statusu kraju kandydackiego.
Ja osobiście cieszę się z jednego na pewno - że w końcu nie będzie zmian w traktatach, których wcielenie w życie zajęłoby kilka lat, obłożone byłoby dużym ryzykiem i na koniec nie wiadomo, w jaką przyszłość by nas powiodło. Unia Europejska stanęła w swojej ulubionej pozycji - w, za przeproszeniem, rozkroku. I w sumie jest to zrozumiałe, bo znalezienie kompromisu w gronie tak różniących się od siebie w pozycji, aspiracjach i wizji krajów jak Wielka Brytania, Niemcy czy Grecja jest sztuką niezwykle trudną. Zatem decyzje odwleczono na wiosnę. I wtedy zobaczymy, na czym polegać mają nowe regulacje. Dziwię się zarówno polskiemu rządowi, jak i opozycji. Jedni się cieszą, że wchodzimy w coś, czego nie znamy i nie wiadomo, czy będzie dla nas dobre. Drudzy natomiast protestują, że wchodzimy w coś, czego nie znamy i nie wiadomo, czy będzie dla nas bardzo złe. Nie ma sensu ani mówić o sukcesie, ani porażce. Najuczciwsze w tej sytuacji, byłoby wstrzymanie się z decyzją o naszym przystąpieniu do momentu, w którym będą już naszkicowane zarysy unii fiskalnej, gdy wiadomo będzie, czy oznacza to także unię podatkową.
Brytyjczycy jasno postawili sprawę, nie wchodzimy w to. I chyba nikogo nie dziwi decyzja Londynu, była do przewidzenia.
Na marginesie sprawa równie ważna dla przyszłości Europy, zwłaszcza w kontekście jej bezpieczeństwa. Rozszerzenie o Bałkany Zachodnie. Chorwacja podpisała traktat akcesyjny. I dobrze, bo przeszła długą drogę.
Ale żadne media (lub przynajmniej te, których przekazy przejrzałam) nie zająknęły się o drugim punkcie, czyli Serbii. A to przecież na tym szczycie miała zapaść decyzja o przyznaniu Serbii statusu kraju kandydackiego. I Serbia tego statusu nie otrzymała. Głównym oponentem były Niemcy. Przepraszam za ironię i brak poprawności politycznej, ale argument szefa niemieckiej dyplomacji - "Serbowie zaatakowali naszych żołnierzy z KFOR" w kontekście historii Serbii i Niemiec brzmi jak kpina. Niemieckiemu ministrowi nie wypada, po prostu nie wypada posługiwać się taką argumentacją. Oczywiście II wojna światowa skończyła się 72 lata temu, ale nie zapominajmy, że Serbia była obok Polski krajem, który najbardziej ucierpiał i proporcjonalnie stracił najwięcej obywateli.
Unia Europejska zachowała się nie tylko niesprawiedliwie. Gorzej, popełniła głupotę. Bo w Serbii na początku roku będą wybory parlamentarne. I sondaże już wcześniej dawały bardzo duże poparcie Serbskiej Partii Radykalnej. Przyznanie Serbii statusu kandydata, osłabiłoby siłę przyciągania radykałów, byłoby znakiem zachęty ze strony Europy. A tak radykałowie wygrają w cuglach. A Serbowie w Kosowie wrócą na barykady i może jeszcze, tym razem konkretnie, zaatakują żołnierzy KFOR. Bo oni zupełnie nie mają już nic do stracenia. Wiem, bo trzy tygodnie temu byłam w Kosowie, rozmawiałam z tamtejszymi Serbami, którzy ciągle mi powtarzali - Europa nas nie chce, Belgrad nas zdradził, więc nie podporządkujemy się ani decyzjom Belgradu ani Brukseli. Sytuacja zatem może jeszcze bardziej się zdestabilizować, o ile ta w ogóle można mówić o jakieś stabilizacji i stabilności.
Wiem, rozumiem, że Europa przeżywa zmęczenie po rozszerzeniu, że ma teraz własne problemy na głowie, ale czasem, jeśli nie pomoże się sąsiadom, wówczas samemu się naraża na stratę. Bo Serbia i Kosowo nie są ani w Azji, ani w Afryce i odpryski ewentualnego zaostrzenia sytuacji, mogą trafić w resztę Europy.
Inne tematy w dziale Polityka