Spomiędzy drzew wychynęła Maria Tarło.
– Felku drogi, nie widziałeś Michała?
– Jest tu gdzieś. Ależ, Dominiko, dlaczego jesteś taka nietolerancyjna? – Struś zapalił się. – Przecież Korytko to nasz sprzymierzeniec. Walczy z lustracją, z tymi wszystkimi nienawistnikami. Tworzy Kościół otwarty, taki, który będzie pomagał ludziom: organizował akcje charytatywne, załatwiał pomoc psychologów...
– Ale co on tu robi? Jesteśmy przecież u prezydenta. To władza polityczna. Co tu robi ksiądz? To zawłaszczanie przez kler przestrzeni publicznej. Powinni siedzieć w kościołach!
– Bądźże realistką, Dominiko! – Pasikonik patrzył na nią z ironią. – Nie zamkniesz ich w zakrystii. Lepiej więc, żeby byli tacy, jak Korytko. Oni nas już nie nawracają. Teraz to my ich nawracamy.
– Czy nie przesadzacie, kochani? – Dopiero teraz Return zdobył się na interwencję. – Gdzie wasza tolerancja? Przecież powinniście cieszyć się z istnienia księdza takiego, jak Korytko. On nie tylko nie jest agresywny, jak nie przymierzając Łęczycki. Nie tylko nie chce już was nawracać, ale otwiera się na świat. Rozumie nowoczesność i nie ustępuje w tym kapłanom w Niemczech czy Francji.
– Tolerancja... Skończmy z tym fetyszem – Pasikonik uśmiechnął się ironicznie – albo sformułujmy to inaczej. Tolerancja dziś to obrona dominującego dyskursu. A my chcemy tolerancji prawdziwej. Takiej, z której wykluczymy homofobów odbierających gejom prawa do małżeństwa! Gdzie nie będzie miejsca dla zakazujących kobietom aborcji, dla paleoliberałów walczących z redystrybucją, dla faszystów narzucających naszą kulturę imigrantom! – Pasikonik mówił coraz gwałtowniej. Upajał się słowami. Wznosił w górę pięść i z rozkoszą gapił na ogłupiałą minę Returna. Czułno i Kinga w napięciu wpatrywali się w niego, usiłując zrozumieć znaczenie przemowy. Bies uśmiechała się z uznaniem.
– Ale... przecież – Return wyjątkowo nie znajdował słów – w ten sposób naruszasz konsensus, pokój społeczny...
– Już za długo trwał. Znudził się nam – Pasikonik z satysfakcją przygważdżał Returna kolejnymi słowami.
– No właśnie! Niech żyją walka i różnorodność! – Pomiędzy rozmawiających, posuwistym krokiem nie do końca wyczuwając nierówności trawnika zamaszyćcie wtoczył się Jędrzej Kark. – O, piękna feministko – jego głos potykał się na co trudniejszych zbitkach głosek – pozwól, abym złożył ci hołd – wyciągnął ramiona do Bies, która odsunęła się z niechęcią.
– Panie Jędrzeju! – Pasionik usiłował przywołać go do porządku. – O, nowe pokolenie – zainteresował się Kark – pełne miłości, wiary i nadziei na karierę! I słusznie. Należy się wam. Czytałem waszych geniuszy. Macie tam taką jedną... Tak doskonale naśladuje ten codzienny bełkot. Musi pan przyznać, zachwycałem się na łamach „Kultury”... Tylko teraz, tak sobie myślę... – Kark musiał przezwyciężyć nie tylko opór myśli, ale i skurcz gardła, po chwili jednak kontynuował dzielnie: – Kiedyś mówiący naśladowali literaturę, a teraz literatura usiłuje naśladować ich gaworzenie... czy to postęp? Powiedz mi, Jasiu. – Kark wsparł się na rozbawionym Returnie. – Wytłumacz, nasz mistrzu. Ty, który wszystko potrafisz uzasadnić i wyjaśnić, na przykład: dlaczego Judasz to przyzwoity gość, albo i lepiej i ja ci wierzę, każdy z nas chętnie ci uwierzy – Kark z bliska zionął w twarz Returna, który usiłował odsunąć się, nie odpychając pisarza – bo każdy z nas ma tak blisko do Judasza, a chcemy robić dobrze... Dlatego fajnie czytać, że Judasz jest O.K.
Nieforemna postać zbliżyła się do stolika Sieradza i Nowaka. Nowak złowrogo spojrzał na przysadzistą sylwetkę i niemal natychmiast rozpromienił się. – Kazik, chodź do nas, chodź.
– A... jesteś z tym urzędasem, co tak źle mnie traktuje. Ministrem! – Niecnota zasapał i gestem przywołał lokaja. Wskazał na krzesełko, które stało przy sąsiednim stoliku, aby za chwilę umościć na nim swój wydatny zad. Sieradz zarechotał.
– Muszę pilnować, żeby tacy jak ty nie popsuli preziowi reputacji.
– Tak, temu, którego nie byłoby beze mnie.
– Nie przeceniaj się. Nie byłoby ciebie, byłby inny – Sieradz nadal bawił się wyśmienicie, popijając kolejnego błękitnego Johnny Walkera. – Nie pamiętasz? Jednostka zerem, jednostka bzdurą...
– Mam nadzieję, że będziesz to pamiętał, kiedy prezio da ci kopniaka w dupę. On – też jednostka.
– Ale szczególna. Niedoczekanie twoje. My jesteśmy tak – Sieradz splótł dwa palce wskazujące.
– Zobaczyłem, że zapraszacie katabasów – Niecnota był zgorszony.
– Tylko paru...
– No i wystarczy. Trochę mnie skręca.
– Co ty? Tych to ja lubię – wtrącił się Nowak. – Wiesz, ile interesów z nimi zrobiłem? Wielu jest bardziej naszych niż ich. Wiesz jak dobrze współpracowałem z IKK, no, tym Instytutem Kultury Katolickiej. Jest tam taki księżulek młody, teraz także w syntetycznej krwi... Mówię ci: talent. Nie narzekaj więc, ale pokochaj ich.
– Jakoś mi trudno. Czarni sprowadzają na ziemię ciemności.
– Eee tam, poeta – skrzywił się Sieradz. – Od kiedy to taki z ciebie ideolo? Nie możesz się przyzwyczaić, że żyjemy już w innym świecie? Tylko że to my rządzimy nadal, choć inaczej. I tak ma być. A że za to trzeba dogadać się z paroma katabasami, paru kupić... Daj spokój, opłaca się. Gdyby wszyscy byli tacy, jak Korytko...
– To z innymi mamy problemy – dodał Nowak – z takim Starcem. Oj, że też nie można zrobić z nim porządku... – zacisnął pięść i westchnął nostalgicznie.
– Ale taki Korytko pomaga nam. – Sieradz był rzeczowy. – Bez takich jak on mogłoby być z nami źle. Rób swoje w swoim „W ryj”. To ważne, bo pilnujesz, żeby się za bardzo nie rozpanoszyli. I dobrze się bawisz. Ale daj robić interesy Albinowi, a preziowi wielką politykę. I tak na tym najlepiej wyjdziemy.
– No dobra. Znam swoje miejsce. A ja do ciebie z interesem. Moim zastępcą był Koza. Wiesz, ten z resortu.
– No pewnie.
– Trochę pocięliśmy się. Ambicjoner. Teraz wzięli go na naczelnego „Sztandaru”. I wiesz, ujebał nam poważne reklamy spółek skarbu państwa i firm z kapitałem państwowym. Opowiadają, że nie wypada im się we „W ryju” reklamować. Ludzie mnie czytają, jest więc dojście. A co oni są, od stawiania cenzurek moralnych?
– Wcześniej też nie miałeś.
– No tak, ale teraz nasi są u władzy. Wiem, że to robota, dogadać się z szefami tych firm. Ja mogę za to zapłacić. To normalne, że za czas i robotę się płaci.
– No wiesz – Sieradz śmiał się jowialnie – za to należy się nie opłata za czas, ale procent od transakcji. – Nowak, który życzliwie przysłuchiwał się rozmowie, roześmiał się razem z nim.
– Rozumiem. Ale procent ustalać należy od kwoty netto. Wiesz ile odpada po drodze. Ja zresztą mogę i na cele charytatywne dorzucić. Dla prezydentowej...
– No, no – Sieradz spoważniał. – Nie rób sobie żartów. Łaski nie robisz! Na fundację płacić musisz i nikt cię nie pyta czy chcesz!
– Dobrze, dobrze – Niecnota usiłował załagodzić. – Nie zrozum źle. Ważny finał. Dogadamy się?
– Witam, panie Kazimierzu! – Za uśmiechem wyłoniła się cała postać Marii Tarło. – Nie chciałam przeszkadzać. Widzieli panowie Michała?
– Gdzieś tam stoi – Niecnota wskazał kierunek palcem. – Jak się pani pośpieszy, może pani go jeszcze złapać. – Chwilę jeszcze potrzymał dłoń wyciągniętą przed nosem Marii, która znowu uśmiechnęła się promiennie. – To ja się pożegnam.
– Co to za dupa? – zainteresował się Sieradz.
– Jakaś dupa Bogatyrowicza.
– Ten to ma branie – westchnął z nostalgią Sieradz.
– O, tajna rada! – Bogatyrowicz nadpłynął między nich ze szklaneczką w ręku. – Najbardziej wpływowi, a mało znani, zbyt mało, no, może poza Kaziem, postrachem zakrystii – Bogatyrowicz mówił z przesadną emfazą; krążył wokół nich zaglądając im w twarze przy aprobującym rechocie Niecnoty i Sieradza. Nowak uśmiechał się wstrzemięźliwie, nie spuszczając z niego uważnego spojrzenia.
– Kazio skarży się nam, że reklamować się u niego nie chcą, bo nieprzyzwoity – zaśmiewał się Sieradz, trącając się szklaneczką z Bogatyrowiczem. – A mówiłem, bądźże bardziej przyzwoity, to nie może wytrzymać! – Tym razem jednak Bogatyrowicz nie dołączył się do ogólnej wesołości.
– A wiesz, Kaziu, że ty jesteś naszym metrem z Sevres? – rzucił poważnie, klepiąc w kark Niecnotę, który zakrztusił się i umilkł, zdumiony. Zaskoczeni Sieradz i Nowak ucichli również.
– Tak, tak. „W ryj” jest gwarancją naszej tolerancji. Bo choćby wstrętne było mi to, co głosisz – Bogatyrowicz deklamował wznosząc oczy i szklaneczkę ku ciemnemu niebu – oddam życie, abyś miał do tego prawo. I to do tego w naszym klerykalnym kraju.
– No, no – Niecnota spęczniał powagą. – Widzicie, że należą się mi te reklamy! Popatrz... – zwrócił się do Bogatyrowicza wskazując palcem przechodzącego obok Czułnę z przyczepioną do ramienia dziewczyną – posłuchałeś mojej rady i dobrze na tym wyszedłeś. A co? Nie miałem racji?
– Jak zawsze, Kaziu, jak zawsze.
– A swoją drogą – tym razem Niecnota mówił do Nowaka – miałeś ostatecznie utopić tego frajera, Wilka. Nic nie słyszałem.
– Wiesz, uciekł mi spod noża. W ostatnim momencie – Nowak skrzywił się. Widać było, że nie lubi spapranej roboty. – A byłby znowu na okładkach – rozmarzył się – tym razem jako oszust skazany za przestępstwa pospolite. I to byłby jego prawdziwy koniec. Pod celą.
– Eee, właściwie już nie ma co się nim przejmować. On już zdechł. Prawda, Michasiu? Załatwiliśmy go na cacy. Wracając do sprawy reklam...
Koniec rozdziału Czternastego
"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka