Gabinet Bogatyrowicza był wielki i przeszklony. Gospodarz pokazał kiedyś Returnowi, jak nadać mu intymny charakter, zasłaniając okna jednym pociągnięciem dźwigni. To była odpowiedź na pytanie, jak może spotykać się tu z kobietami. Teraz jednak nie było czasu na akcenty frywolne. Bogatyrowicz uderzał dłonią o zaścielające biurko komputerowe wydruki.
– I to ukaże się w „Kurierze” za dwa, trzy dni – powtórzył. – Tyle czasu zajmą im ostatnie konsultacje z pacanami z IPN-u. – Paręnaście osób zgromadziło się przy dwóch stołach, na których piętrzyły się nie naruszone dotąd luksusowe alkohole i talerzyki z wykwintnymi kanapkami.
– Panowie, proszę państwa – zmitygował się gospodarz, spoglądając na Wandę Erazm, szefową Radia Zieleń i swoją zastępczynię, Elizę Wołek. – Jestem bardzo wdzięczny, że znaleźliście czas, żeby skorzystać z mojego zaproszenia. I jesteśmy tu. Ludzie tak różni, ale odpowiedzialni, odpowiedzialni za stan mediów, a więc i umysłów w Polsce. Bo, nie bójmy się poważnych słów, zwłaszcza gdy znaleźliśmy się wobec realnego zagrożenia: chodzi o ten kraj. W tej chwili to od nas zależy jego przyszłość.
To potrafił tylko Bogatyrowicz: zgromadzić ich wszystkich i zjednoczyć we wspólnej sprawie – po raz kolejny uświadomił sobie Return. Potrafił ściągnąć tych tak różnych, wielokrotnie wrogich sobie ludzi, na których ciągle działała jego magia. Na kogo zresztą nie działa? Eliza Wołek wpatruje się w Bogatyrowicza w niemym zachwycie. Pewnie widzi tamtego młodego, niezłomnego, któremu nikt nie potrafił się oprzeć i który wyzwanie komunie rzucał z równą lekkością jak spojrzenia kobietom. Ale to nie tylko urok Michała. Zebrani wiedzą, że Wilczycki naruszył zasady. A to przecież zasady wyznaczają trwałość ich przedsięwzięć, gospodarki i dobrobytu kraju. Wie to jeden z najbogatszych Polaków, Zdzisław Steb, który, wydawałoby się, nie musi się już niczym przejmować po sukcesie swojej telewizji i kolejnych udanych inwestycjach. Ale pomimo uśmiechu, górna część jego twarzy jest ciągle nieruchoma, a oczy czujnie przemykają po zebranych, przedmiotach, oknach i ścianach. Spoglądają bez sympatii na Szczepańskiego. Podstarzały libertyn odwzajemnia spojrzenie spod nisko opuszczonych powiek, które robią takie wrażenie, jakby ich właściciel nieustannie drzemał. Esteta, który z pewnym niesmakiem porozumiewać się musiał z komunistycznymi prostakami, po upadku PRL-u nadal nie mógł się z nimi rozstać. W każdym razie, dzięki nim zdobył środki na swoją stację telewizyjną, którą rozbudowywał z talentem jako przeciwieństwo prymitywnej fabryki migawek Steba. Początkowo za fanaberie uważano jego potężne inwestycje w dział informacji, co, obok renomy stacji, owocowało stworzeniem kanału informacyjnego. Ale strategia Szczepańskiego przyniosła mu zdumiewający sukces komercyjny. Zawojował dużą część publiczności, którą tropią reklamodawcy i dogonił Steba.
Szczepański nie dostrzegał swojego konkurenta, natomiast skrzywił się z rodzajem uśmiechu w kierunku Pawła Kaszuby redaktora najbardziej opiniotwórczego z polskich tygodników. „Kultura” szczyciła się ciągłością od ponad półwiecza i reklamowała jako ostoja zdrowego rozsądku – takiego samego przecież za czasów PRL-u jak i trzeciej RP. Złośliwi dodawali, że taki to rozsądek, który nie potrafi rozróżnić tych epok, ale kto obroni się przed złośliwymi? Kaszuba nawiązał ostatnio bliższą współpracę z Bogatyrowiczem i Szczepańskim. Wspólnie wypromowali pakiet wielkich nagród intelektualnych, które co roku definiowały, kto i co jest naprawdę wartościowe w Polsce. Do inicjatywy dołączyły się Radio Zieleń i kilka ilustrowanych pism. Nikt już nie mógł zakwestionować jej wyroków.
Kaszuba bez entuzjazmu spoglądał na Wiesława Ibisa, redaktora „Czasu Polskiego”. Tygodnik brawurowo wdarł się na rynek i deptał po piętach „Kulturze”. Działo się to za czasów poprzednika Ibisa, Pietrzykowskiego, który okazał się jednak nieco niezrównoważony, publikował nieodpowiedzialne głosy, a więc musiał odejść. Ibis uspokoił pismo, które zaczęło przypominać „Kulturę”, a więc i jego presja stała się mniej uciążliwa. Mimo to i mimo że rozumiał, iż są rzeczy, które przekraczają wymiar doraźnej konkurencji, Kaszuba westchnął niezadowolony. Czy naprawdę Bogatyrowicz musiał zapraszać Ibisa? Bo zaproszenie takiej Tarnowskiej, właścicielki i szefowej głównego medialnego pisma branżowego, która z nieskrywaną fascynacją wpatruje się w gospodarza, wydaje się Kaszubie zasadne. Tak tworzy się system współpracy, sieć sympatii i zobowiązań, i nawet tak niewiele znaczące osoby jak Tarnowska i parę innych, których obecność na spotkaniu mogłaby dziwić, mogą odegrać istotną rolę. Ale czy z Ibisem nie dałoby się załatwić sprawy na odległość? Jest za młody, nie łączy go z nimi wspólnota historycznych doświadczeń, co więcej, na swoim miejscu znalazł się przypadkowo, więc i wspólnota interesów jest jeszcze doraźna...
– Wiem, że jesteśmy skazani na konkurencję – zapalał się Bogatyrowicz. – I powiem więcej: tak jest dobrze. Dla nas i dla naszych odbiorców. Ale jesteśmy także obywatelami. A więc odpowiadamy za nasz wspólny kraj. Możemy kłócić się o swoje w nim miejsce. Ale to jest nasz kraj. Dlatego, jeśli ktoś podważa jego fundament, jeśli otwiera drogę populistom... – Bogatyrowicz chodził po salonie gabinetu. Zbliżył się do okna i przez moment mówił, wpatrując się w wewnętrzny ogród trzy piętra niżej, mozaikę egzotycznych roślin i fontann w obramowaniu tarasów. – Bo co robi Wilczycki? Rzuca insynuacje na najbardziej zasłużonych. Kochani! – Bogatyrowicz odwrócił się w kierunku zebranych wyciągając ku nim ręce w nieco teatralnym geście. – Choć trudno to sobie wyobrazić, jutro na tej samej zasadzie takie same oskarżenia mogą zostać rzucone na każdego z was! – Bogatyrowicz zawiesił głos. Szczepański nieco bardziej uniósł powieki, a uśmiech na twarzy Steba znieruchomiał jeszcze bardziej. – Mogą oskarżyć was o wszystko: o agenturę i o to, jak dochodziliście do swojego ciężko zapracowanego majątku. Bo to, co robi Wilczycki, to podburzanie! Gra na najniższych instynktach. Czy przypadkiem zresztą na ofiarę wybrany został ktoś pochodzenia żydowskiego? Dlatego powinniśmy odpowiedzieć, przeciwstawić się podłości i zatrzymać populizm!
Bogatyrowicz usiadł za biurkiem. Rozejrzał się po obecnych i pierwszy raz uśmiechnął swoim charakterystycznym, ujmującym uśmiechem.
– Ale nie jesteśmy bezbronni, a ja nie zaprosiłem was po to, aby się moralnie oburzać. Musimy zsynchronizować nasze działanie. Synergia? Tak to się w tym naszym żargonie nazywa. Zsynchronizujmy nasze przedsięwzięcia. Gdyby sprawa była mniejszego kalibru, może najbardziej wskazane byłoby przemilczenie. Uniknięcie skandalu. Wiele razy w ten sposób potrafiliśmy mu zapobiegać. Rozumieliśmy się bez słów. Ale teraz sprawa jest za poważna, a więc trzeba działać dokładnie w sposób przeciwny. Nie dawać im chwili oddechu. Punktować i demaskować. I jeszcze jedno. Lepiej powtórzyć, choć dla zebranych jest to oczywiste. Zachowujemy w dyskrecji nasze spotkanie. I tak za dużo mamy w Polsce teorii spiskowych. Dlatego lepiej towarzyskich spotkań nie przedstawiać jako zebrania, do czego niektórzy mają skłonność. No, częstujcie się – zachęcał, nalewając sobie szklaneczkę whisky. – I ostatnia rzecz, którą chciałem przypomnieć. Redaktora Returna nie trzeba nikomu przedstawiać. Jego „Nieoczywiste” będzie emitowane jak zwykle w środę. Tematem będzie sprawa „Kuriera”, a gościem – Wilczycki. Wiem, że zwłaszcza dla telewizyjnej konkurencji to sprawa trudna do przełknięcia. Ale ten raz, myślę, wiem, że potraficie przekroczyć uzasadnione wymogi konkurencji. Potem Return może się wam zrewanżować, może jakoś zrewanżować się telewizja publiczna, której prezes nie dał rady dziś się pojawić, ale z którym rozmawiałem i jest z nami duchem. Nie muszę dodawać, że myśli w tej kwestii to samo, co my wszyscy. Bo redaktor... a zresztą, co ja wam będę opowiadał, przecież on może zrobić to lepiej. Janku, przedstaw sprawę.
Return pokrótce wyjaśnił, że konfrontacja stron, jaką przewiduje w swoim programie, odsłoni wartość zarzutów „Kuriera” i, ewentualnie, ich motywy. Był lakoniczny, gdyż sprawa wydawała się oczywista, a narastający poszum świadczył o tym, że konkrety uzgadniane będą w bezpośrednich rozmowach.
Siedziba „Słowa” powstała dopiero dwa lata temu. Trochę za późno. Treść domaga się formy, zastanawiał się Return. Chociaż może się mylę? Może dobrze, że potężny koncern „Słowa” długo wyglądał jak siedziba biuletynu aktywistów walczących o alternatywne urządzenie świata? W epokach przejścia obowiązywać powinny inne reguły. Szczególne postacie również mogą sobie pozwolić na więcej. Bogatyrowicz może chodzić ubrany luzacko – dla niektórych wręcz niechlujnie, ale jego zastępcy muszą już dostosować się do zasad. Dżinsy Bogatyrowicza to jak szara kurta, ta, którą wolno było nosić Piłsudskiemu, inni nie mają do niej prawa. Tak, te same role w nieco innych dekoracjach. Historia powtarza się nieco inaczej, ale powtarza. Może tylko traci energię. Nic dziwnego, że jesteśmy zmęczeni, starzy i zmęczeni – myślał Return. Ludzie dookoła, wydrążeni ludzie... Bogatyrowicz tchnął w nich trochę życia, dał im poczucie wspólnoty, która uświęca wspólne interesy. Teraz kręcą się nieco bardziej podekscytowani, nawet Szczepański i Kaszuba, rozegrają tę grę tak, jak zaproponował im redaktor „Słowa”, grę, w której jednym z rozgrywających będzie Return. Ale nie wiedzą, że to tylko element gry większej, w której chodzi o coś znacznie więcej niż o nich wszystkich. Bo historia nie tylko się powtarza. Przez moment Return poczuł podniosłość chwili. Uczestniczymy w tym wspólnym marszu na drodze do wyzwolenia, w marszu, który w naszej epoce nabrał zawrotnego tempa. Teraz, w gabinecie naczelnego największej w środkowowschodniej Europie gazety, w szumie uzgodnień, które unicestwią spisek lustracyjny, robimy kolejną wyrwę w murze, o którym śpiewali Pink Floyd, w murze, który ledwo się trzyma. Porozumiewając się w małych grupkach i przesuwając drobnymi kroczkami dalej, czynimy nieświadomie następny krok na drodze ku wyzwoleniu. Uwalniamy się od ciężaru winy, od gorsetu zakazów i nakazów, odstawiamy do lamusa kostiumy kapłana i wojownika, w jakich i tak wyglądalibyśmy tylko śmiesznie. Wyzwalamy się od zobowiązań, które czynią z naszego życia ciąg niespełnionych obietnic i przygniatają brzemieniem nie do uniesienia. Żebyśmy nad sobą zobaczyli już tylko niebo, jak imaginował sobie Lenon, którego słuchali wspólnie ze Struną. Ale o tym nie należy pamiętać. Wyrozumiałość to selekcja pamięci. Wyrozumiałość dla wszystkich, a więc i dla siebie. Coraz bardziej wolni, coraz bardziej nieważcy. Ciała są przeźroczyste i kołyszą się na niewyczuwalnym wietrze wewnątrz wielkiego jak kościół gabinetu redaktora naczelnego „Słowa”.
To były stany, z których Return otrząsał się błyskawicznie. Nachodziły go co jakiś czas, niczym lęk poprzedzający atak epilepsji. Return czytał o tym, epilepsji nie miał; a świat szybko przybierał właściwą mu masę. Goście dopijali zawartość kieliszków, wymieniali ostatnie uwagi i żegnali się włączając telefony, które natychmiast zaczynały wydawać ściszone dźwięki.
– Chciałbym jeszcze coś – zaczął Return, kiedy zostali już tylko z Bogatyrowiczem, a prawie niewidoczne kobiety dyskretnie uprzątały rautowe pobojowisko. Poganiany przez szefa, trochę niepewnie zaczął tłumaczyć, że w Anglii skompletowano prawie w całości manuskrypt apokryfu zwanego przez twórców „Ewangelią Judasza”. – Nie myśl, że to moje kolejne dziwactwo, jak zwykłeś je nazywać. – Mówił coraz mniej pewnie na widok coraz większego zdumienia na obliczu Bogatyrowicza. – To fundamentalna sprawa. Jeśli Judasz był wybrany, spełniał wyroki boskie, to nie tylko był bez winy, ale wziął na siebie największą odpowiedzialność, największy ciężar, a więc nie tylko nie może być potępiony, ale i... nie rozumiesz, jak to zmienia nasze podejście do problemu zdrady...
– Czy tobie całkiem już odjebało?! – żachnął się Bogatyrowicz. – Tu się dzieją sprawy podstawowe dla nas, naszego kraju, a ty chcesz mnie zajmować jakimiś ezoterykami?!
– Nie... nie rozumiesz. To jest związane... jedno z drugim. Chodzi o głębszy wymiar naszego działania, bo jeśli zajmujemy się Wilczyckim, to nie o Wilczyckiego chodzi, ale o lustrację, ale i w lustracji nie tylko o lustrację nam chodzi – zaplątał się Return. – Bo to jest, widzisz, podważenie fundamentalnej figury zdrajcy, a więc i zdrady jako takiej i...
– Daj mi już święty spokój z tym Judaszem. Jak coś zrobisz na ten temat, to pokaż, ale nie teraz. I teraz ty też daj sobie spokój z ewangeliami, a Wilczyckim się zajmij. Spadaj już... Muszę przekręcić do Terray’a i umówić się z arcybiskupem. Rozumiesz? Przecież, jak słusznie wspomniałeś, również Kościół musi potępić insynuacje i tych, którzy nimi się posługują.
Bogatyrowicza za bardzo pochłania codzienna walka, rozważał Return. Tylko czasami udawało się go wydobyć na szersze przestrzenie. I nawet wtedy... To nie było tak, jak w trakcie walki z komuną, gdy wszystko rozumieli w głębokich kontekstach. Ale może tak mu się teraz tylko wydaje? Ostatni raz Michał zajrzał do jego mieszkania z pół roku temu. Ania mieszkała z nim jeszcze. Return z dumą oprowadzał go po kolejnych pokojach swojej biblioteki. Usłyszał, żeby nie czuł się taki pewny, bo motłoch z dymem może puścić jego z taką pieczołowitością urządzony azyl. „Pamiętasz Auto da fe?” – zapytał z chichotem Bogatyrowicz, wpatrując się bezceremonialnie w Annę, która wyglądała na zadowoloną.
Return próbował zainicjować, a raczej powrócić do rozmowy, rozmów, które toczyli kiedyś, a które teraz dopiero można by w pełni rozwinąć. Dopiero dziś, w jego szczelnie izolowanej, wyciszonej, trójpokojowej bibliotece, można wsłuchać się w wielogłos książek, które szeptały, że można powiedzieć wszystko i być każdym. Bogatyrowicz nie wyglądał jednak na zainteresowanego grą idei, pięknem współbrzmiących albo zderzających się ze sobą koncepcji. Return pomyślał wówczas, że porwany potokiem wydarzeń szef żyje jak w narkotycznym transie, tylko tu i teraz, a jego uniwersalizacje są wyłącznie doraźną grą. Może był niesprawiedliwy. Bogatyrowicz potrafił też mówić inaczej.
Było to po imprezie z okazji otwarcia nowej siedziby „Słowa”. Znaleźli się nagle sam na sam w gabinecie naczelnego, skąd patrzyli w dół na tłumne towarzystwo rozsypujące się na grupki i pary, aby krążyć wokół siebie w szachownicy półmroku i świateł lampionów, ukrytych wśród roślinności.
– Teraz jest trudniej – powiedział Bogatyrowicz, stukając się szklaneczką z Returnem. Po czym przyjrzał się mu przez chwilę, aż rozmówca poczuł się niepewnie i wypił alkohol jednym haustem. – No, w pewnym sensie trudniej. Bo nie jest źle. – Bogatyrowicz szerokim gestem objął gabinet, siedzibę i tłum gości na dole. – Ale nie zawsze wszystko jest takie proste, jak było. To znaczy, jest proste – poprawił się zdecydowanie, dopijając swój alkohol. – Wiemy, co trzeba robić, a czego nie powinniśmy, nie możemy. I wiemy, że jak wcześniej, kiedy walczyliśmy z komuną, osobiście musimy doglądać najważniejszych spraw. Nikt z nas nie zdejmie ciężaru odpowiedzialności. Nikt. Musimy pilnować demokracji, wolności i tego mizernego dobrobytu. Żeby rósł stopniowo. Żeby rósł. Musimy doglądać spokoju tych zwykłych ludzi tam – Bogatyrowicz wskazał ręką w kierunku ciemnej i spokojnej ulicy na zewnątrz – musimy dbać, aby nie trafili w łapy demagogów, którzy chcą wysadzić nasz świat. Tylko że teraz, w przeciwieństwie do czasów komuny, wymaga to dużo więcej przemyślności, działań skomplikowanych i paradoksalnych. – Zadumę i zawieszenie głosu Bogatyrowicza przebił nagle jego zaraźliwy śmiech. – Tylko że ja to lubię. To nowe wyzwanie. I daje, jak to mówią młodzi, spid. A jednak... teraz... – Bogatyrowicz znowu był poważny, nalewając sobie i Returnowi z następnej butelki – częściej czuję pustkę i zmęczenie. Pewnie to wiek. Choć – Bogatyrowicz znowu rozpromienił się i przeciągnął – nadal nie mam żadnych problemów, żeby na tym biurku posunąć młodą adeptkę, która przy tej okazji polizać chce historię przez duże H.
(koniec rozdziału trzeciego)
"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka