– Skurwysyn! – Bogatyrowicz krztusił się w telefonie.
– Kto? Co się stało? – Furia redaktora wbiła się w uszy Returna, przytłumiła głos Struny. Rozdarła gęstniejący w bladych promieniach słońca tłum na rynku.
– Wilczycki! Wilczycki zdecydował się opublikować teczkę profesora! Przyjeżdżaj natychmiast!
– Mówisz o Lwie?... – Return usiłował zyskać na czasie, aby ułożyć myśli i zrozumieć. Postacie przechodniów rozmazywały się.
– A niby o kim? Nie pierdol. Kiedy masz najbliższy pociąg?
– Ale ja mam jeszcze parę spraw...
– Teraz nie masz żadnych innych spraw! Chociaż nie, słuchaj! Zatelefonuj do Juszcza. Pogadaj z nim już dziś. Do Warszawy wróć jak najprędzej i zaraz spotkaj się z pułkownikiem. Od razu dzwoń do niego. – Ludzie, którzy uśmiechali się mijając i rozpoznając go, robili się coraz mniej wyraźni na płaskiej makiecie Sukiennic. Głos redaktora dudnił nad rynkiem.
– Ale powiedz, co się dzieje. Choćby po to, żebym miał o czym mówić... – Return próbował nawiązać partnerski dialog.
– A co? Nie domyślasz się? Wielki pan redaktor się nie domyśla?! Ten młody gnój od Wilczyckiego, ten Czułno, wydobył skądś cały plik materiałów na Lwa! Podobno od sześćdziesiątego szóstego do Okrągłego Stołu. Trzeba sprawdzić, skąd to ma, bo nie z IPN-u. Ale wiem, że ma i mniej więcej wiem co. Za kilka godzin powinienem wiedzieć wszystko. Chcą to opublikować w ciągu paru dni. Dobrze, że nie jutro. Ale są gotowi. Rozumiesz?! To nie tylko sprawa Lwa. Jeśli podważana jest reputacja takiego człowieka, to i nas wszystkich. I nie tylko. Wszystko staje się podejrzane. Od Okrągłego Stołu po samą demokrację. Już słyszę tych populistów: bez lustracji się nie obejdzie! To będzie gówno w wentylator. Nie tylko uświni nas wszystkich. To dopiero początek. Podważy wszystko, co osiągnęliśmy. Skurwysyny już czekają. Już warczą, rwą się do władzy. Zacznie się sprawdzanie, kto skąd. Zaglądanie do rozporków. Co ja ci będę tłumaczył. Juszcz musi zadąć się moralnie. No i Marecki. On jest dobry w takich sprawach.
– Michale... – Return wciągnął głęboko powietrze. – Mareckiego weź na siebie. Jeśli ja się odezwę, będzie niepocieszony. On zadania chce dostawać tylko od ciebie. Przecież wiesz, że jeśli zadzwonisz, zdąży na najbliższy pociąg. Odwoła wszystko i będzie szczęśliwy. Jeśli to będę ja, będzie rozczarowany. Będzie telefonował do ciebie, żeby się upewnić. Będzie zawracał głowę. Wezwij go sam! Przyleci uskrzydlony i zrobi, co trzeba. I jeśli nawet za dużo nie wymyśli, to przyda się.
– Masz rację, Jasiu. Ech, ta twoja inteligencja. Mareckiego biorę na siebie. Ty zajmij się Juszczem. No i swoim oficerem. Teraz dzwonię do Lwa.
Redaktor „Katolickiego Przeglądu” zgodził się przyjąć go w domu już za dwie godziny. Z pułkownikiem Nowakiem umówił się na wieczór, bezpośrednio po powrocie do Warszawy.
Każde miejsce w Krakowie ma swój smak i aromat. Spod butwiejącej zimy i zgniłego zapachu wyrywających się spod ziemi pędów Return czuł odór odległych lat. Przechodził koło wież kościoła św. Floriana, które zawsze ujmowały go swoją elegancją. Dyskutowali tu z Danielem o kościołach, pustych domach Boga. Potem z Jolą... Wchodzili do środka i oddychali ciszą...
W bocznej uliczce secesyjna kamienica zachowała jeszcze swoją dostojność, ale wyraźnie dopraszała się o remont. Jak cały Kraków. Modulowany głos Juszcza z domofonu pasował do miejsca.
Wielkie dębowe drzwi otwierają się i gospodarz zaprasza w półmrok. Regały książek pod sufit. Książek w różnych językach. Ile języków może znać Juszcz? Przy drzwiach na ścianie w złoconych ramach korowód postaci wokół studni...
– To straszne – Juszcz stukał srebrną łyżeczką w krawędź szklanki oplecionej srebrnym uchwytem. – Jak tak można? Dlaczego ludzie robią takie rzeczy? Nie spodziewaliśmy się takiej podłości już po upadku komuny, we własnym, wolnym kraju...
Return wiedział, że będzie musiał odczekać co najmniej kwadrans moralnego wstrząsu w retorycznie nienagannych frazach. Wpatrywał się w bezład książek i starał wypatrzyć jakiś rządzący nim porządek. Nie był jednak w stanie zrozumieć, dlaczego przedwojenny podręcznik psychiatrii sąsiaduje z niemiecką monografią myśli Orygenesa i studium na temat chińskiej myśli naukowej.
– Czy w tym jednak chodzi o coś więcej niż o koszmarną pogoń za sensacją? O naigrawanie się z autorytetu czy wręcz podłość? – Tym razem Return zorientował się, że Juszcz rzeczywiście oczekuje na odpowiedź.
– To tylko hipotezy, Piotrze – zaczął ostrożnie – ale czy przypadkiem jest, że dzieje się to w momencie, gdy rektor Lew, który, jak wiemy, jest przewodniczącym konferencji rektorów w Polsce, zainicjował wielką akcję na rzecz tolerancji, którą kolejno podejmować miały wszystkie uczelnie, aby objęła ona wreszcie swoim zasięgiem cały kraj? I właśnie teraz promotor tej inicjatywy staje się obiektem tak paskudnego ataku? To nie IPN zgłosił materiały na jego temat, ale ktoś podrzucił je do „Kuriera”, który, mówię to z przykrością, bo znam i lubię Wilczyckiego, zdecydował się wziąć udział w całej aferze. Słyszymy dużo o czwartej Rzeczypospolitej. Czy nie jest tak, że aby ją powołać, należy skompromitować trzecią? Skompromitować ludzi, którzy ją tworzyli, i to nawet takich, jak profesor Marian Lew? Człowiek bez zarzutu, wielki naukowiec, autorytet moralny? Dlatego zresztą ośmieliłem się zawracać ci głowę. Myślę, że musimy być przygotowani na tę prowokację. Tekst ukaże się gdzieś w połowie tygodnia. Dobrze byłoby zareagować od razu.
– Musimy zorganizować list. List autorytetów intelektualno-moralnych... – Juszcz zaczął się zapalać.
– Tak, to doskonały pomysł. I oryginalny – nie mógł sobie darować Return i pożałował od razu, dostrzegając gniewne błyski w oczach gospodarza. – Myślę jednak, że istotne byłoby też zdemaskowanie całej manipulacji. Oczywiście, na sposób dziennikarski. Należy, po prostu, zbadać sprawę.
W pociągu robił notatki. Od kiedy pamiętał, lepiej myślało mu się nad kartką papieru, choć prawie nigdy nie doprowadzał do końca szkiców, które miały wyjaśnić sytuację i zdefiniować mu model postępowania. Zwarty zapis rozsypywał się na fragmenty wypowiedzi obok nazwisk, pojedyncze zdania, potem tylko słowa, łączące się w geometryczne figury. Im jednak mniej konkretny był zapis, tym precyzyjniej widział swoje zadania Return.Pola przykrywał brudny śnieg. Gdzieniegdzie topniał, odsłaniając niewyraźne bryły gruntu. Skręcały się na nich martwe badyle. Wiosna ciągle nie nadchodziła. Kłębiła się, grzęzła w kleistej ziemi pod ciężarem wilgotnego śniegu.Return starał się nie dostrzegać towarzysza z przedziału. Liczył, że widząc go pogrążonego w pracy, nie zdobędzie się na próbę rozmowy ze znaną postacią. Za oknem dzień gubił się w mokrych zaułkach Milanówka.
Taksówka z Dworca Zachodniego zawiozła go na róg ulic już na skraju Konstancina, dziesięć minut drogi do willi pułkownika Nowaka. Return trzymał się środków ostrożności, których domagał się gospodarz. Współgrały one z nawykami, które od dawna kształtowały jego zachowanie i stały się jego drugą naturą, choć ostatnio, czasami, zaczęło mu przychodzić do głowy, że może już od nich odejść. Wysiadł niemalże w ostatnim momencie na dworcu, gdzie zwykle było pusto i każdy ogon byłby widoczny od razu. Zatrzymał taksówkę wystarczająco daleko i przedzierał się przez pustkowia nocnego Konstancina, sprawdzając po wielekroć, czy nikogo za nim nie ma. U Nowaka był dopiero trzeci raz, choć znali się już tak długo. Pułkownik nie życzył sobie wizyt w sytuacjach innych niż zupełnie wyjątkowe.
Spoza gęstego, wysokiego żywopłotu i sosen stanowiących kolejną barierę nie sposób było ujrzeć willę. „Niech ci arywiści chwalą się swoimi domami, ja swój mam dla siebie”, powtarzał Nowak, szczególnie pieszczotliwie wymawiając obce słowo. Ale jego pałacyk przewyższał wielkością i luksusem chyba wszystkie wokół już od okazałych, oświetlonych podejść prezentujące swoje bogactwo. W posiadłości Nowaka trzeba było przejść niespecjalnie reprezentacyjną drogą kawałek nieomal dzikiego, gęsto zadrzewionego parku, aby spoza drzew (kocham drzewa, to przez moje chłopskie pochodzenie – zwykł kokietować pułkownik) zaczął wyłaniać się eklektyczny, niesymetryczny zameczek z wieżyczkami, balustradami, licznymi tarasami i balkonikami, który dopiero z bliska zaczynał imponować swoją wielkością. Architektoniczną fantazją zadziwiał już wcześniej. Nim jednak można było nacieszyć nią wzrok, należało odczekać jakiś czas przed bramą posiadłości, gdy ochroniarze brali na smycz lub zamykali kilka wielkich rottweillerów hasających w obrębie ogrodzenia.
"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka