Czasem ulegamy złudzeniu, że młodzi są inni... ale kiedy odwrócimy się w przeciwnym kierunku, wydaje mi się, że starzy są takimi dinozaurami... Oczywiście istnieje świat zupełnie inny - świat kast: syn chłopa zostaje chłopem, syn lekarza zostaje lekarzem, syn bolszewika zostaje bolszewikiem, syn biznesmena zostaje biznesmenem, syn rasisty zostaje rasistą, syn katolika zostaje katolikiem, syn nauczyciela zostaje nauczycielem... (zapamiętaj tę listę, Kochanie Ty Moje). Ten świat jednak umiera. Nawet w Indiach coraz więcej ludzi wybiera własną drogę w życiu. Zapomnijmy więc o dzieciach-marionetkach, które kształtowane są przez rodziców w celu, w jakim zostały powołane na świat.
My żyjemy w innym świecie - świecie ludzi dojrzałych, którzy sami wybiegają sobie uczelnię, małżonka, zawód i towarzystwo. Oczywiście miło jest, kiedy rodzice są z nas dumni, kiedy okazują szacunek i sympatię naszej drugiej połowie, a nawet kiedy popierają naszą przynależność partyjną. Jednak te kwestie mają małe znaczenie. Zwykle jest tak, jak w życiu. W naszym świecie dorosły człowiek nie podlega władzy rodzicielskiej (dziadowskiej, stryjowskiej), więc starzy zwykle uważają, żeby się nie wtrącać, nie krytykować... chyba że chcą sprowokować kłótnię i zerwanie.
Niestety, czasem trudno się opanować i dochodzi do konfliktów, pojawiają się uprzedzenia, stereotypy... Młodzi i starszy wierzą w mity, np. typowy mit dziecięcy: "dorośli zawsze kłamią - jeśli dorosły ci mówi, że nie będzie bolało, to znaczy, że będzie okropnie bolało". Mit młodzieżowy: "zgredy wegetują jak rośliny - tylko praca, gotowanie, żarcie i telewizor - zero zainteresowań, zero rozrywki". Mit o młodych: "młodzi wegetują wpatrzeni w komórkę, nie wychodzą, nie bawią się, nawet na randkach nie rozmawiają, tylko każde zatapia się w swojej komórce", albo o młodzieży: "jaka chamska i wulgarna jest ta dzisiejsza młodzież".
Tymczasem to wszystko jest skutek uprzedzeń i konfliktów, które naturalnie rodzą się w wolnym świcie od pokoleń. Jeżeli młody człowiek wybiera własną drogę, a nie drogę wskazywaną przez rodziców, to pojawia się złudzenie, że coś się zmienia z pokolenia na pokolenie - że kolejne pokolenia są inne, skoro wybrały inne drogi.
Prawda jednak jest taka, że to ludzie indywidualnie wybierają inną drogę, a nie pokolenia - synowie stają się inni niż ich ojcowie, ale następne pokolenie pozostaje niezmienione. W wolnym świecie (teraz zrozumiesz, Kochanie Ty Moje, po co miałeś pamiętać): syn chłopa zostaje biznesmenem, syn lekarza zostaje chłopem, syn bolszewika zostaje katolikiem, syn biznesmena zostaje bolszewikiem, syn rasisty zostaje nauczycielem, syn katolika zostaje rasistą, syn nauczyciela zostaje lekarzem...
Widzimy więc, że pojedynczy ludzie zmieniają kastę kiedy stają się dorośli - widzą teraz w swoim otoczeniu młodych z innej kasty, niż ta, do której należeli w młodości. Jeżeli ktoś zadaje się z menelami, a w dzieciństwie miał tylko znajomych ze swojego liceum, to naturalnie narzeka, że "dzisiejsza młodzież jest strasznie wulgarna". Kiedy ktoś wychował się na podwórku, wtedy dziwi się, że "dzisiejsza młodzież się nie spotyka z kolegami, tylko siedzi w domu i gra na komórce". W rzeczywistości prawie nic się nie zmienia - każde pokolenie musi pracować, chce się bawić i spotykać, narzeka na telewizory i komórki... Różnica jest taka, że z naszej zmienionej perspektywy trudno zauważać, że nic się nie zmieniło, bo zmieniło się nasze otoczenie, które zasłania nam fakt, że świat się nie zmienił.
Oczywiście zmiany zachodzą, ale bardzo powoli. Są wymuszane przez rozwój cywilizacyjny. 50 lat temu ludzie kochali białe wykwintne bułeczki, dzisiaj wiemy, że było to świństwo dla spaślaków, a człowiek rozumne w dzisiejszych czasach je tylko razowe pieczywo. 50 lat rozwoju nauki - niby rewolucja, ale ilu z Was tak naprawdę dotyczy ta zmiana. Ilu z Was pamięta dziadków zachwycających się świeżym białym chlebem, i ilu z Was dzisiaj takiego chleba nie toleruje, bo taki chleb to junk food? Za ile lat ciemni piekarze przestaną piec białe pieczywo? Takie jest rzeczywiste tempo zmian - wiele razy wolniejsze, niż nam się wydaje, gdy porównujemy siebie do pokolenia rodziców i do pokolenia dzieci.
Albo inny przykład. Czy 100 lat temu opera była traktowana jako sztuka dla gawiedzi na poziomie cyrku, czy raczej na poziomie filharmonii? Ile osób dzisiaj wyraźnie dostrzega prostactwo sztuki operowej? Jaki odsetek widzów w Operze należy do menelstwa?
Czasem dostrzegamy tę powolność zmian, gdy porównujemy siebie do swoich dziadków i swoich wnuków - czasem widać, ze prawie nic się nie zmieniło.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo