Zauważyłem, że prawie wszyscy święci zaczynali jako dranie - w tym się kryje paradoksalne piękno religii chrześcijańskiej - nie liczy się żaden rodzaj karmy (zasług i win) wg prostego sumowania (winy to liczby ujemne). W chrześcijaństwie, im większe winy - tym bardziej cieszy nawrócenie. Chrześcijaństwo stosuje wyższą matematykę - odejmowanie zamiast dodawania. Wielkość świętości jest proporcjonalna do różnicy między wielkością zła przed nawróceniem i wielkością dobra po nawróceniu.
Na wszelki wypadek wyjaśnię na przykładzie. Ktoś popełnił zbrodnię w młodości, a potem kolejną zbrodnię... ale z czasem sumienie żyć mu nie dawało, więc przeszedł na stronę dobra, zadośćuczynił krzywdy i zaczął uprawiać działalność charytatywną. Początek jego życia oceńmy, powiedzmy, na -26 (minus 26), a obecne jego życie po nawróceniu oceniamy na razie na 12, ale w miarę upływu czasu ta liczba rośnie. Etyka oraz religie "etyczne" oceniają tego człowieka na razie na 12-26=-14 (minus 14) . Chrześcijaństwo ocenia go na razie na 26+12=38, a to już blisko do świętości.
Zauważmy, że ta chrześcijańska "antyetyka" nie jest wcale tak dziwaczna, jak się z pozoru wydaje. Kryje się za nią całkiem naturalne zjawisko psychologiczne - pewnego rodzaju podziw dla przemiany. Taki efekt, jak stary św. Mikołaj, który zdejmuje brodę i okazuje się, że to młody kuzyn. Efekt szybkiej przemiany działa także w ocenie gry aktorskiej. Niektórych aktorów cenimy nie za osobowość artystyczną, ale za zdolność do przemian - za umiejętność grania każdej postaci - za to, że jest nie do poznania na ekranie, mimo że znamy go bardzo dobrze z wielu różnych ról.
Ten podziw dla przemiany ma głębszy wymiar - bywa też podziwem dla ogromu wysiłku, jaki człowiek włożył w to, że by się odmienić. Im bardziej jesteśmy konserwatywni, tym bardziej podziwiamy ten wysiłek, bowiem rozumiemy doskonale, jak trudno jest się przełamać wewnątrz, aby zmienić się choć troszkę - aby choć troszkę zmądrzeć. Z tej perspektywy konserwatywny chrześcijanin jest pod tak wielkim wrażeniem siły woli takiego podłego i złego głupca, który przełamał w sobie tyle kompleksów, barier... - dokonał czegoś wręcz niemożliwego... trzeba więc ogłosić go świętym.
Oczywiście dla nas, rozumiejących etykę, taka przemiana jest czymś zupełnie naturalnym - sumienie bowiem nie pozwala takiemu żyć dłużej w warunkach popełnianych przez siebie zbrodni - im więcej zbrodni, tym większa motywacja, żeby dokonać w sobie tej "cudownej" przemiany. My, ludzie etyczni, obserwując zatwardziałych zbrodniarzy, instynktownie oczekujemy, że sumienie zmusi ich w końcu do przemiany. Im dłużej żyją w grzechu, tym bardziej rośnie prawdopodobieństwo, że przemienią się w świętych. Paradoksalnie, takim łatwiej jest dokonać przemiany niż zwyczajnym niewinnym prostaczkom.
Podsumowując, życzę Wam wszystkim, tak jak i sobie życzę, abyśmy w Nowym Roku znaleźli w sobie tę odrobinę siły woli, aby zmienić się choć troszkę - aby choć troszkę zmądrzeć
Inne tematy w dziale Społeczeństwo