Pojawiło się niedawno modne pojęcie "wolne media". Jest to w pewnym stopniu absurd, gdyż ich sens jest bliski sensowi "wolnego tłumaczenia" w znaczeniu wolności tłumacza. A przecież tłumacz nie powinien być wolny - powinien tłumaczyć wiernie. W przypadku tłumacza dla każdego jest oczywiste, że nie chodzi tu o wolność, ale o niedosłowność. Wolne tłumaczenie jest przeciwieństwem tłumaczenia dosłownego, a nie tłumaczenia wiernego. Wolne tłumaczenie ma na celu wierne oddanie sensu wtedy, gdy tłumaczenie dosłowne gubi sens z powodu specyfiki związków frazeologicznych. Absurdem jest domaganie się wolności dla tłumacza - tłumacz musi przetłumaczyć wiernie.
Podobnie media nie powinny być wolne w rozumieniu wolności. Media powinny być wierne lub prawdomówne w zależności od przekazywanych treści. Na czym więc polega idea "wolności prasy"? To sformułowane w określonym kontekście prawa człowieka do wolności publikacji, wolności myśli, wolności wyrażania opinii i poglądów. O ile w kontekście prasy ma to naturalny sens, o tyle w ogólnym kontekście mediów nie ma sensu, jak to pokazałem we wstępie.
Jedną z cech wyróżniających prasę jest publikowanie artykułów przez właściciela gazety napisanych przez zaproszonych autorów. Żaden dziennikarz nie czuje się dyskryminowany, jeśli redakcja jakiejś gazety nie zechce wydrukować jego artykułu. Redakcja wybiera ze stosu takich kandydatów artykuły, które podobają się redakcji, a odrzuca artykuły słabe, głupie lub będące poza zakresem tematycznym gazety. Przykładowo, redakcja gazety sportowej nie przyjmie recenzji z filmu o tematyce innej niż sportowa. Nie istnieje prawo człowieka do publikowania w każdej gazecie swoich wypocin na dowolne tematy. Podmiotem prawa do wolności publikacji jest właściciel (redakcja) danej gazety - to on ma prawo publikować co chce w swojej gazecie i ma prawo odrzucić każdy artykuł, który mu się nie podoba.
Uogólnienie prawa do wolności z gazety na TV jest już trudne, gdyż w TV istnieją programy nadawane na żywo. Nadal właściciel kanału ma prawo zaprosić każdego gościa i ma prawo odrzucić każdego, kto się sam wprasza, ale gość zaproszony staje się w pewnym sensie podmiotem prawa do wolności. Właściciel kanału nie może zabronić gościowi mówić na żywo tego, co gość chce powiedzieć - może co najwyżej przerwać nadawanie programu, narażając się na różne oskarżenia o łamanie praw gościa i telewidzów. Ale może się wybronić, jeśli ostrzeże gościa, zanim przerwie nadawanie; jeśli gość złamał jakieś oczywiste normy lub wyszedł poza ramy programu. Przykładowo, jeśli uczestnik teleturnieju zamiast odpowiadać na pytania zacznie wygłaszać jakieś propagandowe treści polityczne w ramach kampanii wyborczej jakiejś partii, to prowadzący program ma prawo i obowiązek natychmiast mu przerwać, ostrzec, a gdy to nie podziała - przerwać nadawanie.
Uogólnienie idei "wolności prasy" na wszystkie media jest niewykonalne. W wielu mediach występują na żywo goście niezaproszeni a nawet intruzi, którzy nie mają żadnych naturalnych praw, ale najgłośniej się tych praw domagają. Ludzie głupi ulegają złudzeniu, że w Internecie każdy ma prawo pisać wszędzie, co mu ślina na język przyniesie; umieszczać zdjęcia i filmiki dowolnej jakości i na dowolny temat; zamieszać linki do reklam czy innych treści wykraczających poza ramy. Właściciel takiego medium staje się ofiarą, ofiarami stają się czytelnicy, widzowie, słuchacze. Napastnicy łamią "wolność prasy" w innych mediach w imię fałszywie pojmowanej "wolności mediów". Właściciele mediów, którzy poddają się i rezygnują ze swoich praw, faktycznie stają się wspólnikami przestępstw, polegających na publikowaniu przestępczych treści. Dlaczego nie mają prawa umywać rąk? Ponieważ prawa człowieka są niezbywalne. Właściciel mediów staje się więc podmiotem obowiązku walki z przestępcami - nie może napisać "nie biorę odpowiedzialności za treści publikowane w mojej gazecie (telewizji, stronie WWW, itp.)". Jeżeli udostępnił swoje medium, musi pełnić obowiązki gospodarza, inaczej sam staje się przestępcą w typie sutenera.
Inne tematy w dziale Kultura