Dopóki nasza Rada Czystości Języka nie usunęła z polszczyzny słowa "pedał", możemy jeszcze z sensem pisać na ten temat. Zacznę więc od wierszyka z dzieciństwa (rok około 1970), który krążył po Warszawie na temat pewnego pana Antoniego (pewnie któryś z komuchów, do dziś nie wiem, o kogo chodziło):
Antek, pedał, gacie sprzedał,
Kupił nowe, stylonowe,
A dla żony kalesony,
Co ważyły cztery tony.
Z początku nie rozumiałem nic z tego wierszyka, ale starsze chłopaki mi wytłumaczyli, że stylonowe majteczki to seksowne przebranie pedała, a żona pedałowi i tak się nie podoba, więc ubiera ją byle jak, podczas gdy sam chodzi w stylonach i nosi kolczyki.
Nie czuło się wtedy jeszcze tej grozy, jaka później się pojawiła w kontekście pedałów. Wcześniej pedały w PRL kojarzyły się raczej z artystami i innymi bogatymi, dekadenckimi elitami, które lubiły biseksualne orgie. W latach 60-tych pedałowanie było po prostu odmianą wyuzdania seksualnego w stylu greckim lub Oscara Wilde'a. Regularne polowania na pedałów zaczęły się w Warszawie, jak pamiętam, około roku 1973. Gitowcy zwabiali pedała do bramy, gdzie go katowali i ograbiali. Gdy zacząłem studiować, straciłem kontakt z warszawskimi ulicznikami - w wieku studenckim nie wypadało już bawić się z kolegami z podwórka. A jednak czasem słyszało się to i owo - polowania na pedałów stały się trwałym elementem życia warszawskiej ulicy.
Status pedałów też się zmieniał. Już nie tylko artyści, damscy fryzjerzy, krawcy (zwani dzisiaj "projektantami mody"), instruktorzy tenisa..., ale coraz bardziej zwyczajni ludzie zaczynali ujawniać swoje skłonności. W środowiskach, zwanych dzisiaj LBGT, zaczęły coraz liczniej pojawiać się ofiary przemocy w sierocińcach, poprawczakach i więzieniach, które dawniej zwykle umierały lub popełniały samobójstwo, ale z czasem piętno "przecwelenia" coraz rzadziej było wyrokiem śmierci - zaczynała zacierać się różnica między cwelem a drobnym przestępcą, który w zamian za lepsze traktowanie służy większym przestępcom, jako dziewczyna zastępcza.
Jedno się nie zmieniło - nadal na mieście grasują socjopaci, polujący na pedałów. Zmienił się za to społeczny odbiór tego zjawiska. Coraz więcej osób postrzega je, jako zjawisko polityczne. Jedni politycy atakują LGBT jako przeciwników politycznych , inni politycy ich bronią, jakby LGBT było partią emancypantek. W tym politycznym zamieszaniu ginie humanitarny i kryminalny aspekt tego zjawiska - ludzie zapominają, że prześladowanie mniejszości jest po prostu przestępstwem.
Upolitycznienie tego problemu odwraca uwagę od krzywd i cierpień ofiar homofobii i gwałtów homoseksualnych. Wizerunek wesołego geja, tańczącego podczas tęczowej parady, jest moim zdaniem fałszywy i bardzo szkodliwy dla większości homoseksualistów - ofiar homofobii. Samo słowo "gej" (ang. gay) jest w moim odczucie fałszywe i szkodliwe - sugeruje jakieś wesołe, szczęśliwe towarzystwo. To tak, jakby kilku szczęśliwych artystów, żyjących gdzieś pod kloszem, w jakiejś enklawie, np. w chronionej bursie szkoły baletowej w najlepszej dzielnicy lub na terenie wytwórni filmowej, próbowało przekonać świat, że reprezentują wszystkich prześladowanych pedałów - także tych wypędzonych z domu, przecwelonych uciekinierów z poprawczaka, bezdomnych, zmuszonych do prostytucji... Nazywanie ich "gays" jest jak okrutny żart.
I tak zatoczyliśmy koło. Pedałowanie dzisiaj prezentowane jest tak, jak 55 lat temu - jak wesoła i wyuzdana zabawa elit. Może wtedy tak było - może faktycznie pedały w tamtych czasach były bezpieczne i szczęśliwe - faktycznie były gay. Ale dzisiaj w Polsce są przede wszystkim cierpiącymi ofiarami. Ludzie dobrej woli powinni skupić się po prostu na pomaganiu ofiarom przestępstw i bezdomnym, na walce z przestępczością i dyskryminacją, zamiast... zresztą nie traćmy tego skupienia, po prostu pomagajmy potrzebującym i skrzywdzonym
Inne tematy w dziale Społeczeństwo