No i stało się. Ruszyły prace legislacyjne związane z rozszerzeniem uprawnień dla Straży Miejskich i Gminnych. I to jakim rozszerzeniem. Będziemy mieli drugą Policję.
Straż Miejska, przynajmniej dotychczas, nie zapracowała sobie na zbyt wiele autorytetu u obywateli (szczególnie w Warszawie, gdzie przecież była oczkiem w głowie byłego prezydenta stolicy). Myślę nawet, że starannie pracowała na to, żeby owego autorytetu, a nawet elementarnego szacunku, nie wypracować. Dotychczas porządkowi od pietruszki, sznurówek i źle zaparkowanych samochodów nie mogli prawie nic. I Bogu dzięki. Bo tylko do tego się nadawali. Niedawno ktoś wpadł na pomysł, aby dociążyć miejskich i wiejskich szeryfów (te ich mundury) i wręczył im fotoradary. Oczywiście wywołało to falę protestów, poszło o brak funduszy i właściwych kadr zdolnych "obrobić" nowe zadania. Któryś z komendantów grzmiał nawet, że "jak dali fotoradary to niech dadzą na to pieniądze, bo on ludzi z ulicy za biurka, do pisania wezwań dla łamaczy przepisów, nie przeniesie" Kilka drogich urządzeń wylądowało też cichcem w piwnicy, ponieważ nikt nie potrafił ich obsługiwać. Teraz okazało się, że nie bardzo mogą korzystać z fotoradarów i na podstawie zrobionych zdjęć karać kierowców. Bo to wolno tylko Policji (to uprawnienie zafundowano Strażom w rozporządzeniu, a winno być w ustawie). Jak tylko coś poważniejszego, to porażka.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że do Straży Miejskich i Wiejskich przyjmują no...co najmniej dziwnych ludzi. Mnie osobiście SM mocno kojarzy się z bohaterem serialu "Złotopolscy" Występuje tam taki mało rozgarnięty, ale przebiegle dążący do celu policjant (porusza się po wsi rowerem z kogutem na drągu). I tak jak nasz filmowy bohater kieruje się zasadą: nie ważne jak, byle do celu, podobnie zachowują się (przynajmniej niektórzy) funkcjonariusze SM.
Wczoraj odwiedził mnie kolega, przedsiębiorca, który zapłacił mandat za przekroczenie prędkości za...nie wiadomo kogo. Fotografia wykonana przez SM była nieczytelna, samochód własnością spółki, którą kolega kieruje, nikt z pracowników nie chciał się przyznać do popełnienia wykroczenia, więc... wziął to na siebie prezes spółki. - Niech się pan przyzna, weźmie to na siebie, zapłaci 100 zł kary, za to nie damy Panu punktów karnych - taką ofertę założyła „sprawcy wykroczenia” Strażnicza Miejska. I biedaczek dla spokoju zapłacił ten mandat.
I jak ich szanować? A może czasami trzeba odpuścić szanowni funkcjonariusze SM? Nawet przed sądem nie każdy akt oskarżenia kończy się skazaniem.
Przypomniało mi się teraz, jak kilka lat temu dzwoniłem do SM z informacją i prośbą, iż na Wisłostradzie, w okolicach siedziby TVN, na pasie zieleni zabłąkała się rodzina kaczek. Ulica ruchliwa, nie umiały się wydostać. Nie bardzo potrafili pomóc też SM. Po mniej więcej półgodzinnej rozmowie telefonicznej z oficerem dyżurnym, dotarła treść mojej prośby. Troska o kaczki, to było zbyt wiele jak na Straż Miejską. A chodziło tylko o bezpieczne przeniesienie kaczek do pobliskiego jeziorka, tuż obok Muzeum Niepodległości. Chyba jakoś poradzili, bo kaczek później nie było.
Nie wiem jednak, w jakim celu tworzyć, obok siebie, dwie mundurowe struktury, o bardzo podobnych uprawnieniach. Chwilami mam wrażenie, że cofamy się do nieodległych przecież milicyjnych lat osiemdziesiątych. Obskoczyć ludzi, zdominować i zastraszyć. 100 formacji, 1000 uprawnień i nikt nie wie o co chodzi. Czy nie łatwiej i praktyczniej byłoby po prostu stworzyć Policję Miejską w strukturach Policji. Skoro mamy drogówkę, prewencję, CBŚ, to chyba stać nas i na to. W innych krajach to funkcjonuje. I szacuneczek byłby większy. W końcu to jednak Policja (by była). A w chwili zagrożenia i tak zawsze dzwonimy pod 997.
Inne tematy w dziale Polityka