Radio doniosło, że kilkoro dzieci zmarło w szpitalu na sepsę, a bezpośrednią przyczyna tego stanu rzeczy był niewłaściwy stan higieniczny szpitala. Czyli ordynarny syf. Oberwie za to, o ile dobrze pamiętam jego dyrektor. Grozi mu nawet kilka lat w mamrze. Zastanawia mnie tylko, jak to jest możliwe, aby w środeczku XXI wiecznej Europy, w miejscu, gdzie jak wiadomo wszystkim, powinna być utrzymana najwyższa czystość i gdzie ludzi co do zasady się ratować powinno, umierają bogu ducha winne dzieci, bo sprzątaczki czy inne salowe nie umieją ogarnąć fruwających elementarnych nieczystości. W głowie mi się nie mieści, aby w szpitalu nie było jednego choć stanowiska /etatu dla faceta, który kilka razy dziennie obleci szpital, sprawdzi punkty krytyczne (tak, tak HAACAP) i opier.......towarzystwo w razie konieczności. Ile dramatów jeszcze muszą przeżyć niczemu nie winni rodzice, aby jakiś darmozjad ministerialny wpadł na pomysł zobowiązania szpitala (każdego) do wprowadzania systemów zarządzania jakością i określania punktów krytycznych? No, bo skoro kiełbasę należy produkować niemal w sterylnych warunkach ( i to się musi opłacać), to niby dlaczego nie można zarządzać szpitalem w podobny sposób? To w sumie taki sam wielki przemysł, jak produkcja żywności.
W sumie to nie wiem, czy kiełbasa nie wychodzi na tym lepiej. No bo weźmy pod rozwagę taki przykład. Do hali produkcyjnej w zakładach mięsnych każdy z ulicy nie wejdzie. Po pierwsze ochrona obiektów, szatnie, komory, ubrania ochronne, dezynsekcja, badania lekarskie pracowników na nosicielstwo...itd itp. Po drugie - po co? Żeby popatrzeć? Kiłbasa ma spokój.
A do szpitala, byłem ostatnio i na własne zdumione oczy widziałem, wleźć można o każdej porze, wszędzie i gdzie się komu podoba. Niby wisi na ścianie informacja, że odwiedziny chorych tylko o określonych porach i w oznaczonej liczbie ludzi w sali chorych, ale kto by się tym przejmował. Przyszedłem więc, w te odwiedziny oczywiście w niewczasie, więc się chciałem pokornie wycofać, ale śliczniutka pielęgniarka powiedziała zapraszającym gestem: "proszę, proszę, kolega czeka od rana" I wlazłem. Za mną zaraz kilka osób, bez żenady, w kurtkach, futrach i innych pelisach (jak mawia moja bardzo dobra znajoma). I tak cały boży dzień - mówi kolega.
W niedzielę wpadłem na pomysł, aby odwiedzić go ponownie, tym razem w porze lunchu. I co? Dworzec centralny to pikuś, przy tym co się dzieje na korytarzach i salach oddziału ogólnego przed południem. I nikogo nie obchodzi co gawiedź naniesie na sobie i ze sobą do szpitala. Za to pan woźny, tuż obok drzwi wejściowych, z pietyzmem żąda wykupienia za złotówkę ochraniaczy na obuwie. Za pół ceny sprzeda też mało używane Pozory i spokój duszy zachowane.
Ale skoro o dzieciach, to weźmy obrazek z bielańskiej porodówki. I o ile poród mojej pociechy odbył się w komfortowych warunkach (za jedyne 3000 zł), to trzy następne doby po porodzie było istnym koszmarem ( tu już nie płaciłem nic). Cieszyłem się że nas do jakiegoś zatęchłego magazynu nie wyrzucili z małym. Ale do rzeczy. Najpierw szanowna siostra przełożona objechała mnie, że żona śmiała wstać z łóżka po porodzie i wywołała krwotok. Na moją prośbę o pomoc, bo nie posiadam kwalifikacji przeciwkrwotocznych, usłyszałem: - przecież ona mogła zemdleć!. Później, w kilkumetrowej sali po porodowej, ścisnęli 4 kobiety z czwórką brzdąców, a do nich dopuścili beż żadnej krępacji tak ni mniej, ni więcej po średnio 4 osoby dziennie (ciotki, babki, teściowe). I tak przez cały dzień. Bywałem u żony tylko na jej wyraźne wezwanie – przywieźć wodę, sok, coś do jedzenia, pieluchę dla małego etc. I za każdym razem w sali było pełno gderających ludzi. Nikomu to nie przeszkadzało. Nikomu też nie przeszkadzało, że jakaś babcia owija dwu dniowego malca w swoją kurtkę prosto z ulicy (był październik), którą przecież chwilę wcześniej wycierała się po środkach komunikacji miejskiej i która zapewne jałowa nie była. Nie przeszkadzało, że w sali, gdzie leżą 4 ledwo powołane do życia i słabo jeszcze chronione ludziki, jakiś dziadek prychał i kichał bez końca. Naprawdę bałem się o mojego syna. Ale ochraniacze na buty miałem.
Inne tematy w dziale Polityka